Drugie życie top talentu. Raz już zrobił show na EURO. Musicie to pamiętać
Dotychczas rozegrał dosłownie jeden mecz na mistrzostwach Europy. To wystarczyło, aby rozkochać w sobie świat piłki. Billy Gilmour chce przypomnieć wszystkim, jak wielkim talentem dysponuje.
Podczas poprzedniego EURO Szkocja ugrała skromny jeden punkt. Bezbramkowy remis wywieziony z Wembley smakował jednak jak bardzo wysokie zwycięstwo. Podopieczni Steve’a Clarke’a niespodziewanie zatrzymali faworyzowaną Anglię, późniejszych wicemistrzów kontynentu. Zaskakującym bohaterem tamtego meczu grupowego został Billy Gilmour. Wtedy po raz pierwszy wystąpił w wyjściowym składzie seniorskiej reprezentacji. Powiedzieć, że wytrzymał presję, to jakby nic nie powiedzieć.
Występ Gilmoura z Anglią to był, utrzymując się w brytyjskich klimatach, masterclass. Rywale mieli w składzie Declana Rice’a, Masona Mounta czy Phila Fodena, ale najjaśniej świeciła gwiazda ówczesnego gracza Chelsea. Po ostatnim gwizdku to on dostał statuetkę dla zawodnika meczu. Doceniono jego sześć odbiorów, cztery dryblingi, trzy przerzuty i skuteczność podań przekraczającą 90%. Andy Murray pisał wtedy, że Billy stał się jego idolem. Dostać taką pochwałę od czwartego giganta tenisa? Nie lada osiągnięcie. A to był tylko jeden z wielu komplementów.
- Ten dzieciak zrobił różnicę. Był fantastyczny, zawsze w ruchu, zawsze pokazywał się do gry, chciał piłkę, utrzymywał się z nią pod presją. Wyglądał bardzo dobrze - chwalił wtedy Jose Mourinho na antenie talkSPORT. - Występ Billy'ego? Wielki gracz na wielkiej scenie. Od dawna mówiliśmy, że on jest przyszłością szkockiego futbolu. W przypadku piłkarza o takim talencie nie można mówić, że wystawianie go jest jakimś ryzykiem - wtórował selekcjoner Steve Clarke. - Billy ma przed sobą wielką przyszłość, ale już tu i teraz jest bardzo dobry - dodał trzy lata temu Andy Robertson.
Nie bądź taki szybki Billy
Gilmour zachwycił na EURO 2020 (2021), chociaż już wcześniej wykazywał ogromny potencjał. Zaledwie jako ośmiolatek został wyhaczony przez skautów Rangers, którzy od razu zaoferowali mu miejsce w akademii. Tym samym przebił “karierę” swojego ojca, dla którego szczytem były występy w Glenafton Athletic na poziomie szóstej ligi szkockiej. Gilmour senior może nie został topowym piłkarzem, ale przynajmniej przetarł juniorowi szlaki.
- Jako dzieciak uwielbiałem przebywać w szatni. To było specyficzne środowisko. Nauczyłem się wtedy, że muszę być mądry, ponieważ nigdy nie będę największy czy najsilniejszy. Kiedy już zacząłem karierę, położyłem mocny nacisk na wytrzymałość. Teraz mogę biegać od rana do wieczora. Kondycja jest moją wielką zaletą. Jeśli ktoś chce mnie złapać, musiałby mnie gonić cały dzień - powiedział Billy w rozmowie z magazynem Men's Health.
Kiedy miał 16 lat, Chelsea zapłaciła za niego 1,5 miliona funtów. Następnie szczęście się do niego uśmiechnęło, ponieważ trafił na okres panowania Franka Lamparda. Można oczywiście mieć wiele zarzutów do trenerskiego warsztatu byłego pomocnika. Jednym z nich na pewno nie będzie jednak odwaga we wprowadzaniu obiecujących talentów. Jeśli ktoś wyróżniał się w młodzieżówkach londyńczyków, mógł spokojnie liczyć na szansę w pierwszym zespole. Gilmour otrzymał ją na początku 2020 roku. Za najlepszy występ w barwach “The Blues” trzeba uznać pucharowe starcie z Liverpoolem. Wychowanek Rangers pokazał prawdziwy kunszt na tle ówczesnego triumfatora Ligi Mistrzów. Kreował, dryblował, udowodnił, że szkocki pomocnik nie musi być drwalem ograniczającym się do gry w destrukcji. Zagrał niczym zawodnik wychowany we Włoszech czy Hiszpanii, który w jednej akcji założy siatkę, w kolejnej zagra w uliczkę.
- Oglądałem w domu ten mecz, miałem przyciszony głos i po chwili wstałem z fotela i pomyślałem: "Kim jest ten dzieciak?". Wyglądał jak zawodnik klasy światowej - przyznał wtedy Roy Keane, ekspert Sky Sports. - Był szefem. Wykonał wszystkie polecenia, odbierał piłki, kreował grę. Pokazał trenerowi: "Hej, musisz mnie zostawić na boisku". Widać, że jest pewny siebie - kontynuował Alan Shearer.
- Świetnie się z nim pracuje. Chce trenować, chce się uczyć, chłonie to wszystko niczym gąbka. Kiedy spojrzysz na niego, możesz widzieć, że to dość cichy, drobny i skromny piłkarz. Ale potem widzisz na treningu jego talent. Podczas meczu potrafi podejmować same właściwe decyzje. Musi to kontynuować. Mamy konkurencję w składzie, ale myślę, że może być dla nas ważnym zawodnikiem przez długi czas - to już słowa samego Lamparda.
Kanarek w klatce
Wydawało się, że po EURO 2020 kariera Gilmoura wystrzeli w kierunku stratosfery. Problem polegał na tym, że już nie mógł liczyć na miejsce w Chelsea. Kilka miesięcy wcześniej Thomas Tuchel zastąpił Franka Lamparda i zrezygnował z usług młodego piłkarza. Ten musiał szukać szczęścia na wypożyczeniu. Trafił do Norwich, gdzie czekali na niego Grant Hanley czy Kenny McLean, czyli koledzy z reprezentacji. Nawet oni nie pomogli jednak w skutecznej aklimatyzacji na Carrow Road.
- Wypie***laj z powrotem do Chelsea - krzyczeli kibice “Kanarków” do Gilmoura po porażce 0:3 z Crystal Palace.
W nowym klubie szybko stał się wrogiem publicznym numerem 1. Obwiniano go za kolejne klęski, chociaż cały zespół prezentował się po prostu fatalnie. Po dziesięciu kolejkach miał na koncie dwa punkty i właściwie już szykował się do powrotu na drugi poziom rozgrywkowy. Nienawiść ze strony fanów zbiegła się też w czasie z urazem stawu skokowego, przez który pomocnik stracił kilka ładnych tygodni. Tamten okres był prawdziwą szkołą przetrwania.
- Czas w Norwich był dla mnie trudny. To nie jest miłe, kiedy słyszysz z trybun różne rzeczy. Z tego powodu nie było też łatwo moim bliskim, w pewnym momencie przestali przychodzić na mecze. To był ciężki sezon, ale wyciągnąłem z tego odpowiednią lekcję - wspominał Gilmour dla The Times.
Dwa lata temu już na stałe odszedł z Chelsea i zasilił szeregi Brighton. Tam znów droga wiodła przez ciernie. Obecność w składzie takich graczy jak Alexis Mac Allister czy Moises Caicedo sprawiła, że Szkot początkowo był jedynie stałym bywalcem ławek rezerwowych. Zacisnął jednak zęby i poczekał na swoją okazję. Ta pojawiła się przed startem tego sezonu, kiedy nastąpił exodus gwiazd z The Amex. Po sprzedaży Mac Allistera i Caicedo w drugiej linii zrobił się wakat, który szybko został zajęty przez wciąż młodego gracza, który potrzebował jedynie drobnego odkurzenia.
- Nie będę kłamał, brak gry był dla mnie bardzo frustrujący. Jako piłkarz zawsze chcesz być na boisku. Ale musiałem wykazać się cierpliwością. Upewniłem się, że potrafię kontrolować emocje i to zarówno w złych, jak i dobrych momentach. Po jednym meczu wróciłem do treningów i chciałem pracować jeszcze ciężej, żeby pokazać menedżerowi, że nadal może mi ufać. On zawsze mi powtarza: "Bądź cierpliwy i zawsze gotowy". Początki były trudne, ale teraz jestem bardzo zadowolony. Sposób, w jaki chce grać trener, bardzo mi odpowiada - tłumaczył w wywiadzie dla The Athletic.
Drugie życie
Sezon 2023/24 był pierwszym, w którym gra Gilmoura nie ograniczała się do pojedynczych przebłysków. Roberto De Zerbi obdarzył go większym pakietem zaufania, co pozytywnie wpływało na cały zespół. Ze Szkotem w składzie “Mewy” średnio zdobywały 1,4 punktu na mecz, bez niego tylko 0,75. Stał się klubowym liderem pod względem średniej liczby zagrań w ostatnią tercję. Posyłał 8,18 progresywnego podania na mecz, drugi najwyższy wynik w Brighton po Pascalu Grossie. Średnio w każdym spotkaniu miał ponad 90 kontaktów z piłką przy zachowaniu bardzo wysokiej celności zagrań (90,9%). Do tego dokładał wiele w aspektach defensywnych.
Solidna gra w klubie przełożyła się na jeszcze lepsze występy na arenie reprezentacyjnej. W październiku ubiegłego roku Billy zdobył premierową bramkę w narodowych barwach. I to przeciwko nie byle komu, bo Francji. Wykorzystał wówczas “asystę” Eduardo Camavingi i pokonał Mike’a Maignana. Całej akcji z bliska przyglądali się Aurelien Tchouameni czy Antoine Griezmann. Całkiem zacne towarzystwo.
- Przed każdym meczem, czy to w Brighton czy Szkocji, chcę, żeby mój zespół dominował i to bez względu na rywala. Takie jest moje nastawienie. Nie podchodzę do tego z nerwowością. Mecz z Niemcami będzie spełnieniem marzeń. Możesz zapytać dowolnego Szkota i odpowie ci, jak mocno czeka na to spotkanie w Monachium - podkreślał w rozmowie z klubowymi mediami.
Gilmour kilka razy mówił, że piłka reprezentacyjna ma dla niego większe znaczenie niż ta klubowa. W 2010 roku ustawił sobie na dzwonek w telefonie piosenkę Wavin’ Flag, symbol mundialu w RPA. Od początku kibicował wówczas Hiszpanii, która faktycznie sięgnęła po złoto. Teraz będzie wspierał Szkocję i to nie sprzed telewizora, ale jako jeden z jej liderów. Ekipa Steve’a Clarke’a nie jest raczej typowana do awansu z grupy, w której znajdują się Niemcy, Szwajcaria i Węgry. Nikt nie przegrał jednak turnieju przed pierwszym gwizdkiem. Gilmour i spółka na pewno wyjdą na mecz otwarcia po zwycięstwo. I niech to wszystko już się zacznie.