Kolejny świetny wieczór Lecha Poznań przy Bułgarskiej. "John van den Brom wiedział"
Przed meczem była niepewność, ale już pierwsze minuty pokazały, że nie ma się czego obawiać. Lech Poznań do Szwecji pojedzie z dwubramkową zaliczką! To kolejna wygrana "Kolejorza" w Europie, która daje nadzieję na jeszcze dłuższą przygodę w tej edycji Ligi Konferencji.
Owa niepewność spowodowana była brakiem większej znajomości zespołu rywala. Już sama nazwa Bodo i piłkarze grający w drużynie poprzedniej drużyny rywalizującej z Lechem robili większe wrażenie niż Szwedzi, ale z drugiej strony to Djurgårdens IF było ekipą, która na poziomie rozgrywek Ligi Konferencji nie zanotowała jeszcze porażki. Do dziś. Do 9 marca.
Jeśli chodzi o Lecha Poznań, to John van den Brom wiedział, jak ubrać się na czwartkowy, odświętny wieczór w Europie. Mamy na myśli wyjściowy skład "Kolejorza", co do którego w żaden sposób nie można było się przyczepić. Od pierwszej minuty wystąpili obecnie wszyscy zawodnicy będący w najwyższej dyspozycji. Rzuca się w oczy kolejna szansa dla Sousy, któremu trener zaczął więcej ufać. Grający na skrzydle Szymczak także przestał dziwić kibiców i dziennikarzy. Pewnym i jedynym znakiem zapytania był brak w kadrze meczowej Kristoffera Velde, który błysnął w ostatnim meczu ligowym.
W pierwszej połowie oba zespoły grały nieco nieufnie. Dominowała niedokładność z obu stron. Lech miał okazję Szymczaka, ale miał też problemy z podejściem pod bramkę rywala, który bardzo nisko ustawił linię obrony i pomocy, nie dopuszczając do zbytniej przestrzeni, którą mogliby wykorzystać lechici.
Jednak w miarę upływu minut dominowało przesłanie, że ci Szwedzi nie tacy straszni. Wręcz do ogrania. Nie mający żadnego atutu w ofensywie. Poszukiwali grania prawą stroną i Asoro. Raz mogło to przynieść efekt przy wrzutce z lewej strony, bo zasapali Milić i Rebocho. Do przerwy to było tyle. Rywalom było bliżej do "średniowiecznego futbolu", o jakim ostatnio było głośno w naszym piłkarskim środowisku.
Lech zaczął przeważać i słusznie potwierdził to golem ze stałego fragmentu gry. Bramka padła w podobny sposób, jak w ostatnim meczu z Lechią Gdańsk i też do siatki trafił niezawodny Antonio Milić, po wrzutce - równie niezawodnego - Joela Pereiry. Gole po rzutach wolnych i rożnych to był problem Lecha, ale widać, że to powoli zaczyna być atut, który można wykorzystać w Europie.
Bardzo słabe 15 minut. Ale tylko 15
Jednak pierwsze 15 minut po przerwie było niepokojące w wykonaniu Lecha. Rywale zaczęli przeważać, mając świetną okazję do wyrównania. Lech się obudził i po tym kwadransie odsunął nieco Szwedów od własnej bramki.
W 71. minucie z boiska zszedł Afonso Sousa i trzeba przyznać, że nie był to mecz Portugalczyka. W jego miejsce na boisku pojawił się Adriel Ba Loua. Potem do gry wszedł Filip Marchwiński w miejsce Szymczaka, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Lech nieco spuścił z tonu, szanując wynik, jaki ma przed rewanżem.
Mimo wszystko to właśnie te zmiany dały drugą bramkę dla Lecha, a mowa o piłkarzach, którzy z liczbami mieli problemy. Dogrywał Iworyjczyk, gola strzelił Filip Marchwiński, który zachował zimną krew. Właściwie podobnie można powiedzieć o Ba Loui. "Marchewa" ma dryg do strzelenia Szwedom, bo trzy lata temu także podwyższył wynik w meczu wyjazdowym z Hammarby.
Nauczeni gry w Europie
Lech do końca meczu nie dopuścił już rywali do groźnej sytuacji. To był kolejny idealny wieczór przy Bułgarskiej. To oprócz wygranej i dwubramkowej zaliczki przed rewanżem także dwa punkty do rankingu klubowego "Kolejorza". To też kolejne czyste konto i śrubowanie bilansu w Europie u siebie, który na dziewięć meczów w tym sezonie wynosi już osiem wygranych, jeden remis i bilans goli 22:2.
Mistrz Polski po dwubramkowej zaliczce jest zdecydowanym faworytem, by awansować do ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. Aż trudno uwierzyć, że mówimy o polskiej ekipie, ale taki wynik może tylko cieszyć. Brak awansu w tym dwumeczu będzie ogromnym rozczarowaniem, do którego nie można dopuścić. Ponad 40 tysięcy fanów przy Bułgarskiej znów nie żałowało, że przyszło w zimny czwartkowy wieczór na stadion Lecha. To kolejny piękny europejski wieczór w Polsce.
Szwedzi nie okazali się straszni. Byli nawet słabsi niż Bodo. Dobrze, że Lech to wykorzystał, pokazując swoje doświadczenie w Europie i udowadniając jakość na tle rywali. Lechici także indywidualnie byli lepsi od rywali. Wiele wskazuje na to, że to nie koniec pięknej europejskiej przygody "Kolejorza". Do przerwy 2:0 i czekamy na kolejne pozytywne emocje.