Dlaczego chcemy zohydzić sobie wyjście z grupy? Sukces to sukces. Nie analizujmy każdego złego zagrania

Dlaczego chcemy zohydzić sobie wyjście z grupy? Sukces to sukces. Nie analizujmy każdego złego zagrania
Ding Xu/Press Focus
Radość z awansu reprezentacji Polski, bo "styl nie ma znaczenia", czy obdarcie z emocji i płacz nad poziomem jej gry? Prawda, jak zawsze, leży gdzieś pośrodku. Ale chwila bezrefleksyjnej radości należy się każdemu kibicowi "Biało-czerwonych".
Reprezentacja Polski nie gra w Katarze piłki ładnej. Być może wiele osób powie, że w ogóle w tę piłkę nie gra, tylko ślizgając się i korzystając ze słabości innych. Dobrze, niech tak będzie jeszcze chwilę. Jeden mecz, może dwa. Czy zmieni to cokolwiek na dłuższą metę? Nie ma na to wielkich szans. Czy odpadnięcie w fazie grupowej coś by zmieniło? Przeszłość również pozwala w to poważnie wątpić. Przynajmniej do najbliższej niedzieli, mniej więcej do godziny 18:30, możemy więc schować w kieszeni statystyki, wyliczenia, wypowiedzi zagranicznych ekspertów i po prostu z ulgą oraz lekkim uśmiechem stwierdzić: “w końcu”. Bo na awans z grupy podczas mistrzostw świata czekaliśmy 36 lat.
Dalsza część tekstu pod wideo
I nawet jeśli rewolucja w rodzimym futbolu jest potrzebna, aby nie czekać już więcej tak długo, to za łatwo niektórym ludziom przychodzi odrzucanie satysfakcji z samego awansu do najlepszej “16” turnieju. Co bardzo dziwi, bo Polska nie jest i nigdy nie była piłkarskim potentatem. Nawet jeśli to zabrzmi mało ambitnie i brutalnie, na dziś raczej trafnie: może i nie mamy stylu, ale to my gramy w niedzielę z Francją. I co nam Pan zrobisz?

Dwa światy

W Katarze do tej pory Polacy rozegrali trzy spotkania. I wyjątkowo nie było to polskie danie główne, czyli turniejowy hattrick - mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Mimo to wiele osób czuje niestrawność po tym, co zaserwowała kuchnia Czesława Michniewicza. Owszem, do filozofii futbolu selekcjonera można nie czuć szczególnej sympatii. Co więcej, idealizowanie tej piłki byłoby nadmiernym lubowaniem się w sportowej brzydocie. Tylko czy na pewno w tym miejscu i tym czasie najważniejsze jest przestawianie wajchy i oszukiwanie własnych możliwości na tu i teraz?
I nie chodzi tu o ogólny potencjał na bliżej nieokreślone “jutro”, ale sytuację zastaną na przełomie listopada i grudnia 2022. Tak naprawdę, chyba mało kto spodziewał się dużo więcej. W końcu przed starciem z Argentyną trwała debata nad tym, czy to najważniejszy mecz polskiej drużyny w tym tysiącleciu. Doszliśmy do takiej podniosłej dyskusji tylko dzięki temu, co udało się podnieść z murawy w meczach z Meksykiem i Arabią Saudyjską. I choć styl w tych spotkaniach także nie powalał, to narodowa wiara w polską kadrę potrafiła poszybować pod niebiosa. Potem nie obyło się bez turbulencji, ale ostatecznie udało się wylądować tam, gdzie Polaków nie było od 1986 roku. W 1/8 finału mistrzostw świata.
Dziś za mecz z Argentyną kadra jest krytykowana, a o samym środowym wieczorze szybko chcemy zapomnieć. Determinuje to jednak, wbrew wielu głosom niezadowolenia z gry, głównie wynik, a nie sama postawa na boisku. Wywalczenie choćby punktu w kiepskim stylu odroczyło by debatę o poziomie gry reprezentacji o co najmniej kilka dni. Teraz wokół tego, jak polska drużyna zaprezentowała się na boisku, sporo jest analiz. I to także nie jest błąd. To normalne i wielu przypadkach wynikające z troski o polską piłkę. Jednak koniec końców kadra osiągnęła cel, jakim było wyjście z grupy.
Dlaczego więc sami chcemy go sobie zohydzić? Prawda o polskiej piłce leży w końcu gdzieś między umiejętnościami Piotra Zielińskiego a ratowaniem się Arturem Jędrzejczykiem. Niestety, choć pragniemy tego życzeniowo, Robert Lewandowski nie jest obliczem rodzimego futbolu. To wybitny dodatek do solidnego, ale nie topowego zespołu. Nie można popadać w skrajności i twierdzić, że jest lepiej niż było. Z drugiej strony nie powinniśmy biczować sami siebie za to, że tym razem to Polsce sprzyjało szczęście. W jakiś sposób reprezentacja mu pomogła, czego np. nie potrafiły zrobić Meksyk i Arabia Saudyjska. To jednak nie jest obecnie problem kibica reprezentacji Polski, ale fanów “El Tri” i Saudyjczyków.

Złudna nostalgia

Wracając myślami do poprzednich wielkich turniejów z udziałem reprezentacji Polski trudno jest znaleźć coś, co by znacznie wyprzedzało jakościowo występ w Katarze. Nasz najlepszy turniej w XXI wieku, EURO 2016, to w końcu nie był pokaz pięknej gry. Owszem, może bardziej konsekwentnej w realizacji planu. W tym drużyna Adama Nawałki długi czas wypadała świetnie. Nie poległa też, w przeciwieństwie do środowego meczu z Argentyną, w starciu z mocnym rywalem, czyli Niemcami. Tylko czy gra tamtego zespołu cieszyła oko? Czy naprawdę piłkarskim poziomem biła na głowę kolejnych rywali?
Opierała się przecież na kontratakach i dyscyplinie w obronie. Wówczas o tyle było to prostsze, że Polska dysponowała naprawdę dobrymi skrzydłowymi. W ogólnym rozrachunku najbardziej w pamięć wryły się jednak dwie serie rzutów karnych. Jedna wygrana, druga przegrana. Mit turnieju we Francji to przede wszystkim wynik, jak w każdym przypadku. I - mówiąc pół żartem, pół serio - gromadząc się w letnie dni przed ekranami telewizorów, jakoś bardziej żyliśmy emocjami i wspólnym przeżywaniem historii, aniżeli analizą walorów czysto piłkarskich. Teraz warunki jesiennego sceptycyzmu bardziej skłaniają w tę drugą stronę. Do przodu poszła też technologia analizy meczów, która sprawia, że choć serce wyrywa się za reprezentacją z piersi, to rozum nie jest w stanie przejść obojętnym wobec miażdżących szczegółowych statystyk, które jeszcze bardziej uwydatniają pewne braki zespołu. Kiedyś nawet o nich nie wiedzieliśmy, dziś często przywiązujemy aż nadmierną uwagę do wykresów i słupków.
Nie da się przy tym oprzeć wrażeniu, że dziś retoryka w przestrzeni publicznej bliższa jest tej po blamażu w 2002, 2006 i 2018 roku, niż po pierwszym wyjściu z grupy na dużym turnieju w 2016. Tamte nieudane turnieje MŚ kończyły się tak naprawdę już po dwóch meczach grupowych, a triumfy na otarcie łez nic nie zmieniały. Mimo to, na lotnisku polską kadrę witali wdzięczni kibice, a po kilku dniach wkurzenia znów czekaliśmy na dobre wyniki reprezentacji. Ba, dziś niektórzy wspominają tamte imprezy z sentymentem, a naprawdę Polska nie była wówczas ani tegoroczną ciekawą Kanadą, ani też świetną Australią czy ambitną Japonią. Bliżej będzie porównać kadry Jerzego Engela, Pawła Janasa i Adama Nawałki do przebijającej w słabym stylu balonik Walii czy - z zachowaniem proporcji - bezzębnej Danii.

Mimo wszystko

Z całym zrozumieniem dla wszystkich sceptyków, życzyłbym każdemu, aby do niedzieli obudził w sobie to małe dziecko, które zakochuje się w piłce po raz pierwszy. Głównie z powodu emocji jakie ten sport daje. Bez wnikliwego studiowania statystyk z “Wyscouta” czy “Opty”. Bez załamywania rąk nad brakiem stylu. Przyjdzie na to czas, oby kilka dni później niż na teraz zakładamy. Po powrocie z Kataru. Tym bardziej, że sami piłkarze też wiedzą jak grają. Nie zakłamują rzeczywistości bardziej, niż wymaga tego spójny przekaz z wewnątrz.
Przynajmniej jednak do niedzieli o polskiej reprezentacji chciałoby się myśleć tylko w kategorii tego, że coś udało się zrobić. Bez “gdyby”, “ale” itp. Jeszcze wiele pięknych meczów w życiu przyjdzie każdemu obejrzeć. Tylko czy na pewno z takimi samymi emocjami podejdziemy do kolejnych gier Maroka, Australii lub nawet tych największych, jak Brazylia albo Argentyna. Czy “nasze” brzydkie granie na te kilkanaście dni raz na cztery lata nie da więcej radości niż “ich” piękne? Może to podejście złe, ale dla takiej radości jaką daje sukces “Biało-czerwonych”, nawet umorusany w błocie, można na moment przymrużyć oczy i przestać analizować każdą piłkę.
Czy stać nas na to, aby z Francją zagrać wielkie spotkanie? Trudno mieć złudzenia i wielkie oczekiwania. Pewnie niski pressing, wybijanie, szukanie tej jednej piłki i wiara w dalszą wybitność Wojciecha Szczęsnego - to najbardziej prawdopodobny scenariusz na sprawienie sensacji. Jednak cofając się jeszcze głębiej w historię polskiej piłki, tam gdzie osiągnęliśmy największe sukcesy, także nie brakowało meczów “przepchniętych”, wygranych sposobem czy rozstrzyganych przez jeden przebłysk. I do dziś budują one legendę biało-czerwonego futbolu. Po mundialu wróćmy do jej reformowania, naprawiajmy to co jest złe. W biegu i tak tego nie zrobimy, a niepotrzebnie odbieramy sobie coś - mimo wszystko - ważnego w historii tego sportu w Polsce.

Przeczytaj również