Degenerat, który przećpał talent. Transfer pokrzyżowały mu... zebry żony. Dziś jest influencerem

Degenerat, który przećpał talent. Transfer pokrzyżowały mu... zebry żony. Dziś jest influencerem
ph. FAB / shutterstock.com
Patryk - Idasiak
Patryk Idasiak12 Aug · 17:40
Nocne życie go wciągnęło. Nawet kiedy już wygasł mu kontrakt w Evertonie, to popłynął tak, że jeszcze przez kolejny rok ćpał po tamtejszych klubach. W końcu chciał uciekać, bo uważał, że prędzej czy później tam umrze. Andy van der Meyde to wyklęty człowiek holenderskiej piłki.
Andy van der Meyde z pewnością mógł osiągnąć więcej. Jego przygody w Interze i Evertonie to jednak totalne niewypały. Bohater tego artykułu krótko był na europejskim topie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Włoski niewypał

- Kim ty, k***a, jesteś? – zapytał trener Interu Mediolan, Hector Cuper, gdy Van der Meyde pojawił się na treningu pierwszego dnia. Cóż, nie zaczęło się to dla niego najlepiej. Na szczęście trener ten długo tu nie popracował, ale także Alberto Zaccheroniego oraz Roberto Manciniego Holender nie potrafił przekonać.
Przez dwa lata pełnił rolę rezerwowego i w żadnym z sezonów nie rozegrał nawet 1000 minut w Serie A. Dla "Nerazzurrich" strzelił zaledwie cztery gole, a przychodził do Włoch jako niesamowity talent, który przerastał Ajax. Mały moment chwały miał, gdy w Lidze Mistrzów trafił z woleja do bramki Arsenalu. Inter wygrał na Highbury aż 3:0.
Jeśli wierzyć statystykom portalu Transfermarkt, to Van der Meyde przed transferem do Interu zaliczył nawet ligowe double-double pod względem bramek i asyst. Na EURO 2004 był starterem w kadrze Dicka Advocaata, grając na prawym skrzydle. Co mogło pójść nie tak? Zdecydowanie mental. Holender zaczął na potęgę jeść makaron, od którego wyraźnie przytył, spotykał się z dziewczynami i robił głupie rzeczy. To był jednak tylko początek sfrustrowanego 23-latka, który nie umiał odnaleźć się w obcym kraju.
Roberto Mancini nie mógł się do niego przekonać. Andy van der Meyde był nietypowym Holendrem, bo kraj ten słynął wówczas z piłkarzy-najemników, którzy potrafili odnaleźć się w każdych europejskich warunkach i nie przywiązywali zbytnio wagi do klubów, w których występowali. On za to bardzo tęsknił za Ajaksem, czasami po cichu nawet płakał. Nie podobało mu się w Mediolanie, co miało odzwierciedlenie w boiskowej formie. Kiedy zaczął się zjazd? Gdy czuł, że w Interze jest już skreślony. Wszystko było mu obojętne, nie miał żadnej motywacji. Tak tłumaczył to na antenie BBC w 2013 roku:
- Nie wychodziłem nigdzie aż do drugiego roku we Włoszech, kiedy wiedziałem, że już nie będę grał. Dla mnie to było jak ucieczka, więc wyszedłem, napiłem się i nie myślałem o piłce nożnej. Byłem przygnębiony, bo już nie grałem.
To tam się zaczęło...

W Liverpoolu czuł, że umrze

W 2005 roku trafił do Evertonu Davida Moyesa, żeby się odbudować po nieudanej przygodzie w Interze. Pozostaje do dziś jednym z największych rozczarowań, żeby nie powiedzieć gorzej. To piłkarz-widmo. Częściej można było spotkać go pijanego w jakimś barze niż na boisku. W ciągu dwóch ostatnich sezonów zagrał 26 minut. Piłkarsko przestał istnieć w wieku 27 lat, choć jeszcze trzy lata wcześniej dochodził z Holandią do półfinału mistrzostw Europy i był istotną postacią kadry "Oranje". Mieszkając w Liverpoolu był istotną postacią co najwyżej dla kumpli, którym mógł postawić piwo albo kreskę.
Najgorsze miało jednak nadejść. Kontrakt wygasł mu w 2009 roku. Miał wówczas 30 lat, śmiało mógłby jeszcze przez kilka lat pograć. Zdecydował jednak, że będzie kontynuował, ale... imprezowanie w Liverpoolu. Nigdzie nie pracował, nie miał klubu ani żadnego punktu odniesienia. Jedyną jego rozrywką i sensem życia stały się nocne balangi do “odciny”, bycie w centrum uwagi i życie zastępcze. To go omal nie zabiło. I to nie przesada. Zaczął brać kokainę.
- Nigdy nie brałem narkotyków, gdy grałem w Evertonie. To było po tym, jak zostałem jeszcze rok w Liverpoolu i nie miałem żadnego klubu. Wtedy ćpałem. Mieszkałem tam sam z przyjacielem i po prostu wychodziliśmy i ćpaliśmy. W piątek i sobotę wychodziliśmy i robiliśmy bardzo głupie rzeczy, bo nie widzisz wtedy rzeczywistości. Miałem nadzieję, że uda mi się wrócić do mojej byłej dziewczyny - mówił w 2013 roku.
Po jednej z imprez ocknął się rano, jakby zdzielił go piorun, bo robiło się już w jego życiu niebezpiecznie. Wyjął telefon i przerażony zadzwonił do swojego agenta. Powiedział, że jeśli go stamtąd nie wyciągnie, to jest pewien, że w końcu umrze, bo nie potrafi się kontrolować. Van der Meyde opuścił angielskie miasto i wrócił do Amsterdamu, czyli swojego ukochanego miejsca. Nie grał już w piłkę, ale przynajmniej wyrwał się z miasta, które go zrujnowało. W marcu 2010 roku podpisał krótkoterminowy kontrakt z PSV Eindhoven. 23 kwietnia zadebiutował w wygranym 3:0 towarzyskim meczu z VVV-Venlo, ale w żadnym oficjalnym spotkaniu nie zagrał. Później reprezentował amatorskie holenderskie kluby.

Pies wzięty na okup

W 2006 roku spędził noc w szpitalu. Zasłabł po wieczorze spędzonym w centrum. Twierdził, że do jego drinka dodano narkotyki.
- Zwymiotowałem, a moje wymiociny były krwią i czerwonymi skrzepami, bardzo to było przerażające. Zemdlałem i obudziłem się w szpitalu. Powiedzieli, że prawdopodobnie jacyś goście wrzucili mi narkotyki do piwa. Musiałem pójść do Davida Moyesa, a on ukarał mnie grzywną w wysokości 30 000 funtów, ponieważ w Evertonie obowiązuje zasada, że ​​nie można się pokazać w żadnym barze ani klubie na dwa dni przed meczem.
Zaledwie tydzień po tej akcji włamywacze ukradli mu kosztowności, dwa samochody (zostały odzyskane) oraz... rzadkiej rasy psa. Pupil o imieniu Mac, wówczas siedmiomiesięczny Dog z Bordeaux, czyli rasa rozsławiona przez film "Turner i Hootch", wrócił na szczęście do domu. W Polsce takiego właśnie psa, który nosił imię Śliniak, rozsławił serial "Rodzina zastępcza". Włamywacze wykorzystywali telefon i zażądali za zwierzę okupu 5000 funtów. Ten szalony okres spowodował, że Van der Meyde uzależnił się od środków nasennych, które podkradał klubowemu lekarzowi. Robił to przez ponad dwa lata.

Zdrada przez… zebry

Po przygodzie z Interem bardzo chciało go AS Monaco. To była mocna paka, przecież finalista Ligi Mistrzów 2003/04. Holender planował podpisać bardzo korzystną dla siebie umowę, ale na drodze stanęła żona, a właściwie... jej zwierzęta. Diana Grifhorst potrzebowała ogrodu i to ogromnego, żeby zapewnić schronienie swoim egzotycznym zwierzętom, wśród których znajdowało się 11 koni, wielbłąd oraz zebry. Kiedy Van der Meyde skończył rozmawiać z przedstawicielami Monaco, wyznał żonie, że zebry będą musiały zostać w innym miejscu i nie mogą pojechać do Księstwa, gdzie są same apartamenty.
Nie chciała o tym słyszeć. Transfer upadł, a Holender trafił do Evertonu. W Anglii przez jakiś czas mieszkał sam w hotelu, bo żona organizowała transport dla zwierząt. Nudził się. Rodzina, którą poznał we Włoszech, przeniosła się wraz z nim na Wyspy.. Mieli też dwójkę dzieci. 16-letni syn znajomych jest tu kluczowy w historii zdrady i romansu. Dlaczego? Bo Andy zabrał go do klubu ze striptizem na urodziny. Tam lepiej bawił się jednak on sam. Poznał pewną striptizerkę. Tak wspominał o tym w swojej autobiografii "No Mercy":
- Po kilku godzinach picia alkoholu pojechałem do najbliższego klubu ze striptizem. Upijanie się w klubie ze striptizem w centrum Liverpoolu nie było zbyt mądre, ale bardzo tęskniłem za nagimi kobietami. Zobaczyłem brunetkę i bardzo chciałem uprawiać z nią seks. Po tym, jak uprawiałem seks z Lisą, stałem się od tego już uzależniony. Była dzika, szalona i napalona.
W końcu żonę zaczęło zastanawiać, dlaczego Van der Meyde znika na tak długi czas. Tłumaczył się tym, że jest kontuzjowany, więc musi spokojnie odsapnąć. Wtedy ruszał do hotelu, w którym to notorycznie ją zdradzał. Żona zaczęła coś przeczuwać. Wynajęła prywatnego detektywa. Na samochodzie umieszczony został nadajnik i piłkarz dał się złapać na gorącym uczynku.
- Prywatny detektyw miał nagrania i zdjęcia mnie i mojej kochanki, a potem moja żona zadzwoniła do mnie i zapytała: “Jak się czuje twoja nowa dziewczyna?”. Wtedy jeszcze temu zaprzeczałem.
Dzieci wróciły do Włoch. On nie mógł już zaprzeczyć, kiedy okazało się, że Lisa jest w ciąży. Ich córka urodziła się z poważną chorobą żołądka, przez co Andy spędzał całe dnie przy szpitalnym łóżku. W związku ze stresem zaczynał się coraz częściej kłócić z kochanką. Mógł ratować swoją karierę, udając się na wypożyczenie do Londynu, ale to w Liverpoolu była najlepsza klinika dziecięca. Został.
- Moyes powiedział mi: "Jedź do Londynu, możesz tam grać". Odpowiedziałem, że nie chcę jechać do Londynu, bo moje dziecko jest w szpitalu i dlatego chcę zostać tutaj. Powiedział mi: "To zawsze coś z twoim dzieckiem. Zawsze problemy”. Od tego momentu pomyślałem: pieprzyć cię. Mówisz tak o moim dziecku? Teraz możesz robić ze mną, co chcesz.

Człowiek, który chce zabłysnąć

Andy van der Meyde to dziś w Holandii osobowość medialna, youtuber, showman, skandalista, ale i człowiek, który służy przykładem zmarnowanej kariery i przed tym przestrzega. W 2014 roku sędziował Puchar Świata w samej bieliźnie. Brał udział w programie "Gwiazdy tańczą na lodzie". Prowadzi swój kanał na YouTube, na którym przeprowadza wywiady ze znanymi osobami. Wygląda to tak, że Andy jedzie autem, a na miejscu pasażera znajduje się gwiazda kina, rozrywki, były piłkarz. Kto się pojawił? Ano na przykład słynny w Holandii raper BOEF, którego piosenki zbierają miliony odsłon, Romelu Lukaku, Hakim Ziyech, Frenkie de Jong, YouTuber Qucee (900k subskrybcji), komik Najib Amhali, panczenistka Irene Schouten czy też aktorka porno Kim Holland.
Van der Meyde jest jak taki Jan Tomaszewski albo Tomasz Hajto w Polsce. Lubi coś palnąć, żeby później było o tym głośno. Na przykład podczas mistrzostw Europy wyzywał Virgila van Dijka w transmisji na żywo na swoim YouTube.
- Szybciej. Co on wyprawia?! Czy to jest normalne? Przegrywamy 0:1. Ty brudny imbecylu! Van Dijk, patrz w tamtym kierunku swoją gównianą twarzą.
Później dodał jeszcze, że stoper i kapitan reprezentacji przynosi hańbę. Kiedy robił modne w Internecie bottle cup challenge, w którym trzeba odkręcić wodę kopniakiem, to zmienił nieco formułę challenge'u, wziął do ręki Bacardi i zaczął pić z gwinta.
Kiedy wspominał swoje czasy w Evertonie, mówił bez ogródek.
- Byli gówniani. Tylko dwóch piłkarzy umiało tam grać w piłkę. A tak biegali i walili lagę.
W 2019 roku doradził w karierze Anwarowi El Ghaziemu, który grał na wypożyczeniu w Aston Villi, a zainteresowany jego wykupieniem z Lille był Everton. Z piłkarzem połączono się przez Facetime w studiu Voetbal Primeur.
- Everton? Nie rób tego, co za gówniany klub. Nie rób tego! Zbankrutujesz. Weź, spójrz tylko na mnie.
Van der Meyde opowiedział też anegdotę na temat Zlatana Ibrahimovicia. W wywiadzie dla holenderskiego programu telewizyjnego VTBL wyznał:
- Kiedy graliśmy w Ajaxie, siadałem obok Zlatana w autobusie. Pewnego razu, gdy spał, poczułem homoseksualne zapędy i po prostu pocałowałem go w usta. Kilka sekund później dostałem kilka ciosów.
Sam mówił, że w pewnym momencie był drugim najlepszym skrzydłowym świata po Luisie Figo. Wszystko to jednak zmarnował i wypisał się z poważnego grania jeszcze przed trzydziestką. Owszem, mocno plany pokrzyżowały mu różne urazy, głównie ten długi w Evertonie, ale jego “popłynięcie” zaczęło się już we Włoszech, więc kontuzje wszystkiego nie tłumaczą. To nie one były powodem tak spektakularnego upadku, który zahaczył o uzależnienia od narkotyków, leków i seksu.
- Byłem idiotą. Czasami tak sobie leżę w łóżku i myślę: wow, stary, byłeś tak dobrym graczem - wspominał w BBC z nostalgią, bo tyle mu pozostało.

Przeczytaj również