Dawni mistrzowie wracają do Premier League po 23 latach. Przebili nawet Real Madryt. "To piłkarski cud"
Banicja (łac. bannitio, od bannire - skazać na wygnanie) - ogłoszone wygnanie z ojczyzny. Skazany na taką karę to banita. Nottingham Forest przez 23 lata idealnie wpisywało się w definicję tego słowa. To już jednak przeszłość, bowiem nadeszło odkupienie. Pod wodzą Steve'a Coopera udało się dokonać piłkarskiego cudu pod postacią awansu do Premier League. Po ponad dwóch dekadach "Tricky Trees" wracają na salony. Wracają do domu.
Gdy Steve Cooper 21 września 2021 roku został zaprezentowany jako nowy szkoleniowiec Nottingham Forest, oczekiwania kibiców były stosunkowo niewielkie. Walijczyk oczywiście dał się wcześniej poznać jako świetny fachowiec, gdy mimo trudnej sytuacji finansowej osiągał bardzo dobre wyniki w Swansea City, które łączył z rozwijaniem młodych zawodników. Jednak w Nottingham nikt wtedy nie myślał o pięknej przyszłości.
Dominowała przytłaczająca proza codzienności. Przed rozpoczęciem sezonu 2021/22 niewiele osób wieszczyło ewentualny sukces "Tricky Trees", ale też dość ostrożnie zapatrywano się na ewentualne skazywanie tej ekipy na spadek. Tymczasem w pierwszych siedmiu kolejkach pod wodzą Chrisa Hughtona zespół szorował po dnie tabeli. Udało się wywalczyć jeden punkcik w starciu z Derby County, co pociągnęło za sobą oczywistą reakcję i Anglika stosunkowo szybko pożegnano.
Jego miejsce - tylko w tymczasowym charakterze - zajął Steven Reid. Przełamanie złej serii przyszło błyskawicznie, bowiem szkoleniowiec poprowadził swój zespół do imponującego zwycięstwa nad Huddersfield Town. Nadal jednak nastroje były katastroficzne. Ostatniego miejsca nie udało się opuścić i po ośmiu kolejkach wielu kibiców było pogodzonych z tym, że ten sezon niczego dobrego nie przyniesie. Wszystko zmieniło jednak zatrudnienie wspomnianego Steve'a Coopera.
Nottingham Forest pod wodzą Walijczyka przeszło drogę z dna do piłkarskich niebios i to w dosłownym sensie. Po 23 latach "Tricky Trees" wywalczyli awans do Premier League. Po ponad dwóch dekadach męki w niższych ligach, tarapatach na poziomie League One, nadszedł dzień, w którym udało się zapisać piękną kartę w historii klubu. W końcu rzadko kiedy ma się niejako większe powody do świętowania niż Real Madryt, który wygrał Ligę Mistrzów.
Najdroższy mecz świata
29 maja Nottingham Forest ograło Huddersfield 1:0 i awansowało do Premier League (więcej o tym meczu TUTAJ). Samo spotkanie nie przyciągnęło oczywiście takiej publiki, jak ma to miejsce w wypadku wspomnianej już Ligi Mistrzów. To kwestia zupełnie naturalna, mówmy w końcu o imprezie, która ma charakter globalny, w kontrze do wydarzenia, które de facto interesuje tylko wąskie grono odbiorców.
Gdyby jednak na futbol patrzeć wyłącznie pod względem pieniędzy, sytuacja byłaby zgoła odmienna. Według najnowszych doniesień portalu "The Athletic" Nottingham zarobiło w minioną niedzielę 176 milionów funtów. Kwota ta może w ciągu najbliższych lat znacznie wzrosnąć i ostatecznie zatrzymać się na poziomie 300 milionów funtów. Nic więc dziwnego, że finał play-offów Championship traktuje się jako najdroższy mecz świata.
W dużej mierze takie podejście do sytuacji bierze się z astronomicznych umów związanych z transmisją spotkań Premier League. Prawa do pokazywania tych rozgrywek są szalenie drogie, co przy ich niesłabnącej popularności sprawia, że angielskie zespoły właściwie toną w pieniądzach. Podobnych kwot nie ujrzymy w żadnej innej lidze, niezależnie od tego czy ma ona charakter lokalny, czy dotyczy obszaru międzynarodowego.
Gros pieniędzy, które otrzyma Nottingham Forest, nie będzie uzależnione od miejsca na koniec sezonu, lecz Parachute Payment. To specjalny program, utworzony z myślą o tych klubach, które muszą finansowo dostosować się do realiów Championship po swoim pobycie w elicie. To zadanie niekiedy naprawdę trudne, ponieważ Premier League jawi się jako finansowy raj. Jej zaplecze jest zaś szarą rzeczywistością.
W ostatnich latach kwota bazowa, którą otrzymywał dany zespół Premier League, oscylowała na poziomie 84 milionów funtów. Na mocy Parachute Payment beniaminek, który spędził w elicie tylko rok, po spadku otrzyma dwie transze. Jedna o wartości 55% wyliczonej kwoty, druga o wartości 45%. Gdyby jednak danemu zespołowi udało się utrzymać w Premier League, może liczyć na kolejną, ostatnią już wypłatę - 20% Parachute Payment.
Na pozór wydaje się to kwota niewielka, lecz należy pamiętać z jakiego progu jest ona wyliczana. W gruncie rzeczy mówimy o pieniądzach, których np. polskie kluby prawdopodobnie nigdy nie ujrzą. Skala finansowego awansu Nottingham Forest najlepiej pokazuje, z jak potężną maszyną mamy do czynienia, gdy zaczynamy nieco uważniej przyglądać się biznesowej stronie Premier League.
Tego wielkiego sukcesu nie byłoby jednak bez wspomnianego już Steve'a Coopera. Bo chociaż teraz całe miasto może świętować powrót na najwyższy poziom po 23 latach niebytu, to samo wywalczenie promocji jest nie bez powodu określane jako piłkarski cud, którego mogła dokonać tylko jedna osoba.
Budowniczy z doświadczeniem
Na Wyspach mówi się, że podwalinami sukcesów Steve'a Coopera są dwie kwestie - przywiązywanie uwagi do szczegółów oraz tworzenie wspólnoty i poczucia wartości u każdego piłkarza. Przy czym nie polega to jedynie na rzucaniu wzniosłymi, lecz pustymi hasłami, ale na konkretnym działaniu. W całym sezonie 2021/22 Walijczyk skorzystał z usług 32 piłkarzy. Aż 15 z nich zagrało przynajmniej 1000 minut, co jest świetnym wynikiem.
Jednocześnie należy przy tym podkreślić, że ośmiu zawodników ze wspomnianej piętnastki to gracze należący do grupy U-25. Takiemu podejściu Coopera dziwić się jednak nie można, bo w momencie jego zatrudnienia można było być pewnym przynajmniej jednej rzeczy - że rozwój zespołu będzie dla niego kwestią kluczową. W końcu w przeszłości były szkoleniowiec Swansea City pracował w akademii Liverpoolu oraz reprezentacji Anglii U-17, z którą sięgnął po tytuł na Mistrzostwach Świata 2017.
Zaskoczenia nie budzi również fakt, że to właśnie Nottingham ma najwięcej przedstawicieli w gronie zawodników U-22, którzy w minionym sezonie Championship rozegrali największą liczbę minut. Znajdziemy tam aż trzech piłkarzy "Tricky Trees" - Brennana Johnsona, Djeda Spence'a oraz Jamesa Garnera. Każdy z nich odegrał kluczową rolę w historycznym powrocie Forest na salony angielskiej piłki.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że Cooper jak mało kto zna się na budowaniu interpersonalnych relacji. Szkoleniowiec, który w przeszłości pracował z Jadonem Sancho, Philem Fodenem czy Emilem Smithem Rowem, jest jednym z tych szkoleniowców traktujących swoich zawodników jak rodzinę. A o rodzinę należy dbać i znajdować dla niej czas.
- Właściwie to mógłby zdemontować swoje obecne drzwi w gabinecie i wstawić tam te obrotowe. Cały czas ktoś z nim rozmawia, dyskutuje, zawsze słucha innych - powiedział jeden z podopiecznych Walijczyka w rozmowie z "The Athletic".
Jednocześnie trener Nottingham nie ograniczył się jedynie do kwestii dobrych relacji z piłkarzami, chociaż istotę tychże świetnie ilustruje druga kadencja Carlo Ancelottiego w Realu Madryt. Steve Cooper, jak już wspomnieliśmy, jest perfekcjonistą, który stosunkowo niewiele chce pozostawić przypadkowi. To właśnie z jego polecenia zawodnicy Nottingham mają wspólnie celebrować niemal każdego gola. To właśnie z jego polecenia zmienił się sposób zarządzania klubem, przynajmniej ze strony pracującego tam sztabu.
Walijczyk na City Ground współpracuje z całym szeregiem specjalistów. Cooper wprowadził podział na treningi taktyczne z piłką i bez niej, które prowadzą zupełnie inni trenerzy, wyspecjalizowani w konkretnej dziedzinie. Niewątpliwe jest to jedna z podwalin gigantycznego sukcesu, którym był spektakularny marsz z ostatniego miejsca w tabeli prosto w rozkoszne objęcia Premier League.
Kolejnym czynnikiem, którego nie sposób nie docenić, jest przygotowanie fizyczne. Forest może i nie są najbardziej wybieganą drużyną w Championship, lecz właściwie jak nikt potrafią trzymać tempo przez 90 minut trudnego spotkania. Znamienitą większość swoich bramek zdobywają w drugich połowach - właściwie nie zaliczają w nich pustego przelotu. Korzystają wówczas nie tylko z motorycznej przewagi nad rywalem, ale tez swojego stylu gry, który chociaż jest prosty, to przy okazji zabójczo skuteczny.
Szczęściu trzeba pomóc
Chociaż Steve Cooper już teraz dorobił się miana cudotwórcy, to jego zespół na boisku raczej nie podąża za próbami wytyczenia wzoru na kwadraturę koła. Nottingham Forest to zespół zbilansowany, bardzo skoncentrowany na swoich zadaniach, ale przy okazji szalenie atrakcyjny. Dzięki Walijczykowi "Tricky Trees" zyskali miano jednego z najlepszych zespołów do oglądania, gdzie mieli doborowe towarzystwo składające się choćby z bardzo efektownego Fulham (więcej o londyńczykach przeczytacie TUTAJ).
Przy tych wszystkich superlatywach próżno uniknąć wrażenia, że zespołowi Forest regularnie dopisywało szczęście. Choćby we wspomnianym już finale play-off, gdzie Huddersfield należały się dwa rzuty karne. W sezonie zasadniczym było podobnie, bo i tam fortuna mrugała do graczy Coopera. Wówczas jednak czyniła to w sposób bardziej subtelny, gdyż Nottingham jedynie delikatnie naginało liczby dla swojej korzyści.
- zdobyte punkty - 80 (79 xP)
- zajęte miejsce - 4 (7 xPl)
- zdobyte bramki - 73 (62,7 xG)
- stracone bramki - 40 (44,4 xGA)
Próżno jednak uważać, że cała odbudowa "Tricky Trees" związana jest jedynie z mniejszymi lub większymi pokładami szczęścia. Gros dobrych wyników Nottingham wynika przecież z tego, jak ten zespół ustawił i przygotował Steve Cooper, którego zmiany wykroczyły daleko poza przywiązywanie większej wagi do tego, jak zespół wygląda pod względem fizycznym. Swoją renomę i sukces Forest osiągnęło głównie za sprawą efektownego i efektywnego stylu gry, nastawionego na jak najszybsze przedostanie się z piłką pod pole karne rywala.
Nawet bramkowa akcja z ostatniego meczu z "Terierami" dobrze obrazuje sposób konstruowania ofensywy Nottingham. Przejęcie piłki jeszcze na połowie rywala, wymiana trzech podań i ostre zagranie w szesnastkę rywala. Gdyby podanie Yatesa wykończył jeden z jego klubowych kolegów, moglibyśmy mówić o wzorcowym przykładzie jednego z popisowych zagrań drużyny Walijczyka.
"Tricky Trees" nie są jednak tylko ofensywną maszyną, która dobrze funkcjonuje przede wszystkim za sprawą spektakularnego Johnsona. Cooper sprawił, że jego zespół oddaje więcej strzałów na bramkę rywala, a do wygrywania spotkań potrzebuje zazwyczaj około 50% posiadania piłki, co byłoby praktycznie niemożliwe na przykład w wypadku Manchesteru City, Liverpoolu, ale też Fulham. Walijczyk zadbał również o to, aby jego klub dawał sobie radę w defensywie.
Ustawienie Nottingham już na pierwszy rzut oka zwiastuje kłopoty dla drużyny, która ośmieli się podnieść na nich rękę. Trzech środkowych obrońców, dwóch środkowych pomocników, którzy wcale nie mają zadań jednoznacznie ofensywnych oraz dwóch wahadłowych, którzy w równym stopniu napędzają akcje do przodu, co neutralizują ataki rywala. To atrakcyjne dla oka Nottingham nie jest więc zbudowane dookoła atakujących tytanów, lecz ludzi odpowiedzialnych w obronie.
Forest sytuację przeciwników komplikuje również przez wąskie formacje, które zmuszają rywala do atakowania określonymi sektorami boiska, co Cooperowi udaje się osiągnąć nawet wtedy, gdy jego zespół nie bryluje w posiadaniu piłki. Nie trudno zatem zgadnąć, że w porównaniu do poprzednika Walijczyka - Chrisa Hughtona - w stronę bramki Nottingham oddawane są blisko dwa strzały mniej, a cała defensywa prezentowała się na tyle dobrze, że w Championship 2021/22 tylko Bournemouth straciło mniej bramek.
To świetny prognostyk przed nadchodzącym sezonem Premier League, gdzie "Tricky Trees" wcale nie muszą przeżyć szoku kulturowego. Oczywiście, grało im się będzie nieporównywalnie trudniej, rywalami będą zawodnicy kilkukrotnie lepsi niż na zapleczu najwyższego poziomu rozgrywkowego, lecz bieżący system gry Nottingham jawi się jako dostosowany właśnie do walki z mocniejszymi klubami. Przekonały się o tym choćby Leicester City i Arsenal, które Cooper i spółka wyrzucili z Pucharu Anglii.
Urealnić piękny sen
Nottingham Forest po 23 latach wraca do elity, a pamięć o wielkości tego klubu wciąż jest żywa. Mówimy w końcu nie tylko o byłym mistrzu Anglii, ale przede wszystkim dwukrotnym triumfatorze Pucharu Europy. Osiągnięcia, które "Tricky Trees" notowali pod wodzą Briana Clougha, przeszły do historii i wciąż robią wrażenie. Jakby nie patrzeć, Nottingham ma na swoim koncie więcej wygranych Lig Mistrzów niż Tottenham, Manchester City czy Arsenal.
Teraz jednak podopieczni Steve'a Coopera nie mogą biec za marzeniami dotyczącymi powtórki z rozrywki, gdyż jawią się one jako niedoścignione. Forest zdołało już napisać swoją nową, piękną historię, wcale nie trzeba skreślać ich w kontekście walki w przyszłym sezonie Premier League, ale zbyt długie zachwycanie się chwilą nie przyniesie niczego dobrego. Ten klub potrzebował odbudowy, potrzebował swojego małego cudu, lecz równie mocno potrzebuje wzmocnień, gdyż bez nich walka o utrzymanie niepotrzebnie się skomplikuje.
Trzon zespołu stanowią zawodnicy wypożyczeni. Spence przyszedł z Boro, Gardner z Manchesteru United, Zinckernagel z Watfordu, Lowe z Sheffield United, natomiast Davies z Aston Villi. Do tego należy dorzucić niepewną przyszłość Brennana Jonhsona, bo skrzydłowy, który miał udział w 28 trafieniach swojego zespołu, przyciągnął zainteresowanie ze strony naprawdę mocnych marek.
Nottingham Forest za kadencji Steve'a Coopera przeszło wspaniałą transformację. Z zespołu, który musiał drżeć o utrzymanie, stali się ekipą, która wchodzi na salony. Piękny sen trwa, lecz w ciągu najbliższych miesięcy trzeba zrobić wszystko, aby go urzeczywistnić. Inaczej sukces ten może okazać się bańką, a te - mimo swojej urody - mają tendencję do natychmiastowego znikania.
***
Źródła informacji niewymienione w tekście:
- How Steve Cooper RESURRECTED Nottingham Forest! | Explained - Football Daily
- Nottingham Forest in the Premier League: How Steve Cooper inspired team to promotion - Paul Taylor, Philip Buckingham
- Twitter @KchampK - Krzysztof Bielecki
- Championship play-off final: Chance of £300m if Forest or Huddersfield win - then stay up - Philip Buckingham Richard Sutcliffe