Rządzi, dzieli i decyduje. W Legii Warszawa Dariusz Mioduski obrócił trudny rok w wielki sukces

Legia Warszawa przystępuje do nowego sezonu PKO Ekstraklasy jako obrońca tytułu i zdecydowany faworyt do zdobycia kolejnego. Mistrz Polski działał na rynku transferowym szybko i konkretnie. Właściciel i prezes stołecznego klubu, Dariusz Mioduski, ma za sobą dobre miesiące. A przecież nastrój wokół jego rządów to wieczna sinusoida. Dziś można powiedzieć, że wychodzi na jego.
Wielokrotnie słyszał, że się nie zna. Ekskluzywny kibic z głęboką kieszenią, który wziął sobie zabawkę za grube miliony. Zamiast otoczyć się profesjonalistami, chce działać jak w biznesie, w którym odniósł sukces. Rządzić, dzielić i decydować. A futbol tak nie działa. To inna bajka... Tak twierdzą jego oponenci, choć my akurat w obu branżach - na wysokim poziomie - widzimy wiele podobieństw.
Od kibiców swojego klubu obrywał wielokrotnie. Intensyfikacja tej krytyki nastąpiła po nieudanym finiszu sezonu 2018/2019. Na trybunach dwukrotnie - w lipcu i październiku ubiegłego roku - pojawiały się oprawy wymierzone bezpośrednio w właściciela. „Czy leci z nami pilot?”, „Jest super, jest super, więc o co ci chodzi?” - fani pytali szyderczo na transparentach.
Pretensje były po części logiczne. Działały świeże emocje. Legia fatalnie spisała się na finiszu rozgrywek przegrywając na ostatniej prostej wyścig o mistrzostwo z Piastem. Potem znów nie awansowała do fazy grupowej Ligi Europy, choć od przegranego dwumeczu IV rundy eliminacyjnej z Glasgow Rangers paradoksalnie można upatrywać rozpoczęcia nowego, lepszego etapu sportowego. Wcześniejsze kończyły się awansem, ale to była istna droga przez mękę.
Piłka ma to do siebie, że w krótkim czasie może zmienić się absolutnie wszystko. Także postrzeganie konkretnych postaci. Można mnożyć historie „od bohatera do zera i z powrotem” i Mioduski jest jednym z przykładów. Zaledwie rok później jest w zupełnie innym miejscu. Kibice niemal noszą go na rękach. Zachwalają szefa i jego politykę. Słusznie.
- Po pierwsze, Legia odzyskała tytuł i zrobiła to w bardzo przekonującym stylu, pozwalając sobie na oddech w końcówce rozgrywek. W systemie ESA 37 to najłatwiej zdobyte mistrzostwo. Bez nerwów do ostatniej kolejki. Z kilkoma imponującymi zwycięstwami.
- Po drugie, klub ma za sobą bardzo konkretne okno transferowe. Działał szybko i sprawnie. Ewidentnie miał przygotowany plan i go konsekwentnie realizował. A wydaje się, że to jeszcze nie koniec zakupów. O tym poniżej.
- Po trzecie, sam Mioduski - przynajmniej tak się wydaje, gdy słyszymy jego wypowiedzi i oceniamy decyzje - wiele nauczył się podczas samodzielnego zarządzania, gdy w klubie nie ma już Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla. Sportowo będzie bardzo trudno doskoczyć do osiągnięć z czasów tworzenia legijnego trio. Faza grupowa Ligi Mistrzów przytrafia nam się raz na ponad dwie dekady. Ale pod względem podejścia do funkcjonowania zespołu i organizacji klubowych działań na płaszczyznach sportowej, szkoleniowej i marketingowej - jest bardzo dobrze. Może to tylko wrażenie, ale jest więcej pomyślunku i działania w ciszy, a mniej awanturnictwa i pychy.
Dziś Legia wygląda na umocowaną na solidnych fundamentach. Może na starcie nowego sezonu, w trakcie eliminacji europejskich pucharów, w których znów zaczęła ospale, to ryzykowne stwierdzenie, ale sprawia wrażenie organizacji, która odjechała stawce.
Bardzo duża w tym zasługa samego Mioduskiego, który nie tylko angażuje własne środki finansowe (robił to też wcześniej i mylił się), ale chyba wreszcie poukładał wiele klocków przy Łazienkowskiej tak jak chciał.
Akademia
Jeszcze przed przypieczętowaniem tytułu w spotkaniu z Cracovią Dariusz Mioduski witał w Legia Training Center zawodników i sztab szkoleniowy pierwszej drużyny. Późbiej zaprosił do Grodziska Mazowieckiego prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej - Zbigniewa Bońka.
Projekt robił wrażenie od początku jego ogłoszenia, ale czekaliśmy na efekt końcowy. W swoich kanałach społecznościowych klub regularnie chwalił się postępami prac i już na etapie budowy mógł wzbudzać zazdrość u prezesów innych klubów.
Dziś ośrodek stoi w całej okazałości i musi napawać dumą właściciela, dla którego od początku pracy przy Łazienkowskiej był oczkiem w głowie. Nie sukcesy sportowe, które w Warszawie były i będą, pozostaną prawdziwą spuścizną Mioduskiego. Będzie nią Legia Training Center.
LTC wyznaczy nowe standardy w szkoleniu piłkarzy w Polsce. Projekt czerpiący od najlepszych - m.in. z Valdebebas, centrum treningowego Realu Madryt - ma być nowoczesną taśmą produkującą i wychowującą młode talenty. W perspektywie kilkunastu lat zwrócić wydane na tę inwestycję kilkadziesiąt milionów złotych.
Z perspektywy finansowania Legii i Mioduskiemu także należą się pochwały. Samodzielnie postawienie takiego ośrodka nie byłoby możliwe jeszcze bardzo długo. Ale zespół ludzi oddelegowany do tego projektu, z Tomaszem Zahorskim na czele, pracował nie tylko nad samą koncepcją, ale skąd znaleźć na niego środku. Od ministerstwa sportu po wynegocjowane pożyczki na dobrym procencie - budżet się spiął.
Dziś nasze kluby na boisku są bardzo daleko od czołówki Europy. Droga, na którą wkroczyła Legia może pozwolić choć trochę skrócić ten gigantyczny dystans. Skoro zagraniczni, wysokiej jakości piłkarze nigdy nie spojrzą w stronę Polski, trzeba samemu spróbować takich ulepić. Dlatego inauguracja LTC w szerszym kontekście wydaje się znaczenie cenniejsza niż rekordowe, czternaste mistrzostwo kraju.
Teraz trzeba czekać na etap finalny i najważniejszy. Owoce tej inwestycji, o których będzie można napisać najwcześniej za 7-10 lat.
Dyrektor sportowy
Podział kompetencji w Legii wygląda wzorowo. Radosław Kucharski zaczynał jako niewiadoma, ale ostatnie okienka to już popis dyrektora sportowego z Łazienkowskiej. Dziś można ocenić jego pracę pozytywnie, a wybór jego osoby na tak odpowiedzialną funkcję spłaca się.
Pracuje w ciszy. Nawet gdy udziela wywiadów, to nie można zbyt wiele od niego wyciągnąć. Letnie okno musiało być zaplanowane dużo wcześniej, ale nakreślenie celów, a ich realizacja to dwie różne sprawy. Przy Łazienkowskiej udało się zrealizować zadania postawione przez Mioduskiego i Vukovicia.
Kucharski działa sprawnie. Poświęca dużo czasu na przygotowanie gruntu pod transakcję. Nie ma łapanki. Idealnym przykładem jest Joel Valencia, który znajduje się na celowniku Legii. Klub chce go wypożyczyć z Brentford, ale nie będzie to proste. Po pierwsze, może zostać w Londynie - zależy to od ruchów na rynku (jeden z jego kolegów może odejść do Premier League).
Po drugie, jeśli ten zdecyduje się go oddać na sezon do innej drużyny, wolałby, żeby pomocnik został na Wyspach.
Mimo to Kucharski spotkał się z Valencią gdy ten był w Warszawie. Panowie rozmawiali w jednym z stołecznych hoteli, w których zatrzymuje się Legia. Cały czas go urabia. Nakreśla wizję i rolę w zespole mistrz Polski. Odbyli już kilka wideokonferencji. Tak to powinno wyglądać.
Jeśli Valencia rzeczywiście okaże się nieosiągalny, w kolejce czekają następni. Na Ł3 niemal na pewno zawita jeszcze skrzydłowy.
Polityka transferowa
Legia nie szuka po omacku. W ostatnich latach zupełnie przemodelowała swoją politykę transferową. Skupiła się na rynku wewnętrznym w myśl: „Lepszy zawodnik, którego obserwujemy co tydzień niż teoretycznie lepszy na papierze z zagranicy”. W ciągu ostatni pięciu lat dokonała aż 24 wewnętrznych transakcji. Bartosz Slisz sprowadzony z Zagłębia Lubin za 1,84 miliona euro to rekord klubu.
Biorąc najlepszych z PKO Ekstraklasy klub piecze dwie pieczenie na jednym ogniu – utrzymuje dominację w lidze i osłabia rywali. Coś jak Bayern w Bundeslidze, który może pozwolić sobie na wyjęcie właściwie każdego zawodnika z pozostałych zespołów. Robi to regularnie i z dużą korzyścią dla sportowego poziomu. Patrz Robert Lewandowski, Mario Götze czy Mats Hummels z Borussii Dortmund, Joshua Kimmich z Vfb Stuttgart czy Leon Goretzka z Schalke Gelsenkirchen.
Legia działa podobnie. Wisła Kraków – Carlitos, Lech Poznań – Kasper Hamalainen i Bartosz Bereszyński, Jagiellonia Białystok – Arvydas Novikovas, Lechia Gdańsk – Filip Mladenović, Cracovia – Rafael Lopes. Bierze liderów w innych barwach, których nie musi wprowadzać do drużyny i ligi przez następne tygodnie. Właściwie tylko Litwin, który odszedł już do Turcji, do tej pory nie sprawdził się w Warszawie tak, jak oczekiwano.
Władze mistrzów Polski starają się przekonywać najzdolniejszych lub już ukształtowanych, prezentujących wysoki poziom zawodników z innych ligowych zespołów, że droga przez Legię to droga do sukcesu, dobrych zarobków i wyjazdu za granicę. Jeśli nie pozyskuje piłkarza za darmo lub nie uruchamia klauzuli, prezesów stara się przekonywać wysokim procentem z kolejnego transferu. Bo prędzej to Legia pokaże się w Europie, a za aktorów grających na większej scenie, płaci się większe gaże.
Nawet jeśli Legia bierze piłkarzy z zagranicy to takich, których doskonale zna. Artur Boruc - wiadomo. Bartosz Kapustka – do odbudowania, ale zna go każdy, kto oglądał EURO 2016. Josip Juranović to największa zagadka okna, ale przynajmniej z pewnego polecenia, bo od byłego kapitana a dziś agenta piłkarskiego Ivicy Vrdoljaka.
Mioduski ogląda każdą złotówkę uważniej niż kiedyś. Woli pewniaków. Przyjąć do pracy piłkarza z nieco uboższym CV, niż przejechać się jak na Obradoviciu, który chyba na dobre wyleczył go z bardzo doświadczonych piłkarzy z dużych klubów, ale po sporych przejściach sportowych, obyczajowych bądź zdrowotnych.
Sponsorzy
Tu też idzie w dobrą stronę. Na froncie koszulek mistrza Polski pojawiła się nowa firma - Plus500. Bynajmniej nie ma ona nic wspólnego z rządowymi dotacjami. To internetowa platforma dla klientów indywidualnych do międzynarodowego handlu kontraktami CFD. Grupa oferuje ponad 2500 różnych instrumentów finansowych, w tym akcje, indeksy, towary, opcje, fundusze ETF, waluty obce i kryptowaluty. Izraelczycy obracają miliardami dolarów. Są sponsorami m.in. Atletico Madryt.
W Legii mówią, że to największy kontrakt sponsorski w historii polskich klubów. Nie może jednak zdradzić konkretnych liczb. Dlaczego? Spółka notowana jest na londyńskiej giełdzie. To poufne dane. Wyjawienie takich informacji grozi odpowiedzialnością prawną.
Wkrótce jednak będzie można przekonać się, ile pieniędzy pompuje do polskiego klubu Plus500, bo jako giełdowa firma co kwartał prezentuje swoje wyniki finansowe. Nas interesować będzie zakładka „Sponsoring”.
Przy pozyskaniu tak dużego partnera, Legia jednocześnie nie straciła dotychczasowych. Z klubem została Fortuna (zakłady bukmacherskie) i Królewskie (producent piwa). Idealnie byłoby sprzedać również nazwę stadionu.
Sukces w Europie?
Pomógłby w tym sukces międzynarodowy. Legia od trzech lat nie gra w fazach grupowych Ligi Mistrzów i Europy. To największa porażka właściciela. Dominacja na krajowym podwórku jest przyjemna, ale ma swój sufit. Mistrz znów stara się go przebić i wskoczyć na wyższą półkę finansową. Z roku na rok jest coraz trudniej, bo współczynnik pucharowy słabnie, a pozycja Ekstraklasy na Starym Kontynencie jest najgorsza w historii - zajmujemy 32. miejsce w rankingu UEFA.
Jeśli uda się co najmniej awansować do fazy grupowej LE, Legia będzie mogła szczerze uznać 2020 rok - bardzo trudny z operacyjnego punktu widzenia ze względu na pandemię koronawirusa - za udany pomimo nieprzewidzianych trudności.
Tylko w ten sposób zrobi kolejny krok. Będzie mogła lepiej spinać budżet, nie korzystać z każdej okazji sprzedaży utalentowanego piłkarza. Spokojniej stawiać kolejne kroki. Budować prawdziwie europejską markę. Na to jednak potrzeba nie jednego udanego występu, a powtarzalności, co pokazało doświadczenie post Champions League.
Na tym polu Dariusz Mioduski i jego ekipa ma jeszcze duże rezerwy. Ale prezes, jeden z członków ECA (European Club Association), doskonale o tym wie. Przyglądając się największym w branży, tylko nabiera ambicji i apetytu na więcej.