Dariusz Mioduski ma problem. To prezes Legii Warszawa odpowiada za kryzys. "Jest tragicznie"

Dariusz Mioduski ma poważny problem. To prezes Legii odpowiada za kryzys. "Jest tragicznie"
MediaPictures.pl/Shutterstock
- Atmosfera w zespole jest grobowa. Chłopaki siedzą, w ogóle nie odzywają się w szatni. Jest tragicznie. W szatni jest po prostu cisza - to słowa Marka Gołębiewskiego opisującego stan mentalny w zespole po porażce ze Stalą Mielec. A nie były to najmocniejsze czy najbardziej wymowne słowa na tej konferencji.
Zdania trenera dotyczące kryzysu ukierunkowały nas, by zastanowić się, czy Dariusz Mioduski jest w stanie wyciągnąć z niego klub. Bo zwolnienie trenera ma swoje konsekwencje, zazwyczaj długotrwałe, ale często szybko daje ulgę. Efekt nowej miotły działa, zaczyna się wytykanie błędów poprzedniego szkoleniowca i jakoś to dalej leci. Nie tym razem, bo Czesław Michniewicz odszedł, a Legia nie rozwiązała żadnego ze swoich problemów. Tak naprawdę tylko dodała kolejnego trenera na listę płac. Trzeba więc spojrzeć nie na to, jak Marek Gołębiewski potrafił wyjść z kryzysu w poprzednich pracach, a jak radzi sobie z tym Dariusz Mioduski. Czy ma inne metody niż zwalnianie trenerów? Odkąd przejął klub, Legia poniosła 59 porażek we wszystkich meczach.
Dalsza część tekstu pod wideo
Teraz Marek Gołębiewski postawił go pod ścianą. Jego cytat z konferencji jest niejednoznaczny. A naprawdę w środku klubu nie może być najlepiej, skoro nowy trener, bez wielkiego nazwiska, który dostał życiową szansę, mówi takie rzeczy:
- Potrzeba szeregu działań podjętych przez klub, zarząd, aby Legia wyszła z dołka. Od dwóch tygodni staraliśmy się pomóc drużynie – i widać, że jest jak jest. Co znaczy szereg działań podjętych przez zarząd klubu? To już musi pan pytać zarządu klubu o to, jakie dokładnie działania podjął. Zrobiłem wszystko, co może zrobić trener.

Kryzys imienia Dariusza Mioduskiego

Czy Dariusz Mioduski dawał swoim pracownikom wyjść z kryzysów? Właściwie… nie. Raczej jest fanem prostych rozwiązań: nie idzie - zwolnić. To prezes, który często lubił mówić o wizji budowania zespołu na lata, o czerpaniu wzorców z klubów z najwyższej półki, do których strukturalnie i mentalnie może pasować Legia. Chodziło choćby o Ajax Amsterdam.
Marek Gołębiewski jest już siódmym trenerem w erze jednoosobowych rządów Dariusza Mioduskiego. Sternik Legii zmienia szkoleniowców jak rękawiczki. Zanim postawił na Czesława Michniewicza, szansę na wyjście z kryzysu dał tylko jednemu trenerowi, ale też w specyficznym momencie.
Pierwszym trenerem za czasów prezesa Mioduskiego był Jacek Magiera. Oczywiście pozostał on po okresie prezesury Bogusława Leśnodorskiego. 11 sierpnia 2017 roku pan Mioduski zaprosił na spotkanie dziennikarzy, co ’’Przegląd Sportowy” opisał wtedy tak:
- Podczas spotkania z dziennikarzami prezes i właściciel Legii zapewnił, że - choćby nie wiadomo co się wydarzyło, czyli np. zespół nie awansował do fazy grupowej Ligi Europy - nie ma opcji, żeby zwolnił trenera Jacka Magierę.
Co więcej, pan Mioduski powiedział wtedy, że zwolnienie Magiery to najgorsza rzecz, jaką mógłby zrobić. No i patrzcie, zapomniał się i 13 września go zwolnił. Dwa miesiące później. Nie ma w tym żadnej ciągłości ani dotrzymywania słowa. Nie myślał o tym, że z drużyny sprzedano mu całą siłę rażenia, czyli Nemanję Nikolicia, Aleksandara Prijovicia, Vadisa Odjidję-Ofoe i do tego przez kontuzję wypadł będący w doskonałej formie Miroslav Radović. Fantastyczne wsparcie dla trenera.
Po Magierze zatrudniani zostawali ludzie, którzy u pana Mioduskiego nie dotrwali nawet jednego, pełnego sezonu.
Romeo Jozak - 27 meczów
Dean Klafurić - 15 meczów
Ricardo Sa Pinto - 28 meczów
Jozak był wymysłem Dariusza Mioduskiego i jego doradcy, Tomasza Zachorskiego (nadal pracującego w Legii). Zatrudnienie go miało być nowym rozdziałem nie tylko dla pierwszej drużyny, ale i całej akademii. W wyobrażeniach władz, chorwacki zaciąg miał poświęcić kolejne, długie lata swojego życia na to, by rozwinąć polski klub. A było tak, że Romeo mówił po przegranym meczu z Lechem Poznań, że jego piłkarze grają jak panienki, a potem nie stanął za nimi, gdy po powrocie z Poznania na parkingu czekała na nich delegacja kibiców. To natomiast sam początek przygody, później doszły kolejne absurdalne wypowiedzi na konferencjach i słabe wyniki.
Romeo pogoniono, ale zespół objął po nim jego asystent Dean Klafurić. Co ciekawe - w przeszłości właśnie trener kobiet. Szło mu dużo lepiej niż poprzednikowi, on z Lechem nie przegrał 0:3, tylko takim samym wynikiem wygrał. Zgarnął mistrzostwo Polski, ale zepsuło się, gdy na jego drodze stanęły puchary. Legię z eliminacji Champions League wyrzucił Spartak Trnava, co przesądziło, że Klafurić mógł się pakować.
Ricardo Sa Pinto z kolei miał ten problem, że był człowiekiem nie do życia. W klubie wszyscy bardzo szybko mieli go dosyć, także szeregowi pracownicy. Zachowywał się prostacko, a na boisku Legia prezentowała się na tyle źle, że 4:1 potrafiła rozbić ją Wisła Płock, a na zakończenie pracy Portugalczyka - Wisła Kraków aż 4:0. Sa Pinto poleciał z hukiem.
A więc komu Mioduski dał możliwość wyjścia z kryzysu? Chodzi o Aleksandara Vukovicia. Miał on to do siebie, że zaliczył dwie mizerne końcówki sezonów. I wyszedł z co najmniej jednego kryzysu. Już na początku jego drogi w roli pierwszego trenera miał ciężki moment. Było to w kwietniu 2019 roku - zaczęło się od porażki w hicie z Lechem Poznań, po której z pięciu meczów do końca rozgrywek legioniści zremisowali i przegrali po dwa mecze.
Rok później Legia na dwie kolejki przed końcem sezonu 2019/2020 zapewniła sobie tytuł mistrzowski. Drużyna kompletnie się rozstroiła i zaliczyła ponad miesiąc sielanki ligowej. W ostatnich ośmiu meczach Ekstraklasy wygrała dwa razy oraz straciła punkty sześciokrotnie: trzy spotkania zremisowała i trzy przegrała. Do tego odpadła z Pucharu Polski, przegrywając półfinał z Cracovią aż 0:3. Dariusz Mioduski trzymał nerwy na wodzy? Niby można to tak ująć, z drugiej strony przedłużył kontrakt z Vukoviciem 1 lipca, a zwolnił go już we wrześniu. Najmądrzejszy ruch to to nie był, choćby z finansowego punktu widzenia.

Dyrektor z żadną odpowiedzialnością

Teraz problemem jest to, że trener już wyleciał, a poprawy nie ma żadnej. W dodatku Gołębiewski zdołał już zacytować Czesława Michniewicza po porażce ze Stalą, powtarzając jego słowa, że może tylko przeprosić kibiców za występ drużyny. Po poniedziałkowym zamieszaniu i mimo faktu, że trener pożegnał się z drużyną, Gołębiewski pozostanie trenerem Legii co najmniej do końca roku.
Może czas na zmiany poza drużyną? Radosław Kucharski to bliski współpracownik Mioduskiego, jest dyrektorem sportowym Legii od września 2018 roku. Przez pięć miesięcy był też skautem Manchesteru United, a wcześniej pracował w warszawskim klubie przez lata, właśnie w roli skauta czy koordynatora tego pionu.
W kwietniu bieżącego roku Kucharski wypinał pierś i dla oficjalnej strony klubu mówił szumnie, że "chcę pracować z zawodnikami, którzy pragną zapisać się w historii klubu”. Jednak ogólna opinia kibiców o drużynie jest taka, że to najemnicy, którzy nie pasują do Legii.
Trybuny już ostro reagują, rzadko kiedy pracownicy klubu byli na świeczniku, a na meczu z Pogonią Szczecin kibice wywiesili transparent o treści: ’’Kucharski szkodniku won z Legii”. Do tego śpiewali wulgarne przyśpiewki na temat dyrektora sportowego.
Czy Dariusz Mioduski ma plan na wyjście z kryzysu? I czy w ogóle ma na Legię, która nie będzie już mistrzowska? Wywalczenie udziału w przyszłorocznych eliminacjach do europejskich pucharów będzie trudne. Sternik klubu musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i ją po prostu udźwignąć.

Przeczytaj również