Dalekowschodni sen. Chiny chcą mieć rozgrywki jak Premier League, a reprezentację gotową na mistrzostwa świata
Chiny są supermocarstwem, które nie lubi kompromisów. Dlatego gdy w Państwie Środka za cel obrano sobie wygranie mundialu do 2050 roku, zrobiono dwie rzeczy: ostro zabrano się do pracy i odkręcono kurek z pieniędzmi. Przeciętny kibic z pewnością zauważył ten szeroki strumień euro i dolarów, porywający do Super League piłkarzy wyróżniających się w czołowych ligach Europy i Ameryki Południowej. Ale być może nie dostrzegł tego, co stanowi istotę chińskiego planu. W cieniu transferów Hulka, Paulinho czy Anautovicia trwa pełzająca rewolucja. I to dzięki niej centrum piłkarskiego świata przesuwa się w stronę Azji.
Kilka lat temu Xi Jinping, przywódca Chińskiej Republiki Ludowej, ogłosił, że do połowy stulecia Chiny chcą dokonać 3 rzeczy: zorganizować mundial, awansować na mundial i wygrać mundial. Dwa pierwsze cele da się osiągnąć bez trudu – odkręcony kurek z kasą gwarantuje organizację mistrzostw, co z automatu daje uczestnictwo w imprezie. Znacznie gorzej przedstawia się kwestia zdobycia Pucharu Świata.
„Drużyna Smoków” nie należy do elity nawet na swoim lokalnym, azjatyckim podwórku. Skoro wyzwaniem jest dla niej pokonanie Japonii, jak miałaby ograć Brazylijczyków, Hiszpanów czy Francuzów? Teraz to marzenie ściętej głowy, jednak Chińczycy myślą długofalowo. Cierpliwie wdrażają plan, który prędzej czy później przyniesie im upragniony sukces.
Liga roznieca ogień
W Pekinie doskonale wiedzieli, od czego trzeba zacząć marsz na mundialowe podium. Istotne było rozbudzenie zainteresowania piłką nożną, bo ta wcale nie należała do najpopularniejszych sportów w Państwie Środka.
Poradzono sobie z tym w dosyć prosty i oczywisty sposób. W promocję futbolu zaangażowało się państwo. Sam Xi Jinping wielokrotnie pokazywał rodakom i światu, że jest wielkim fanem tej gry.
Należało się również zająć rodzimą ligą, w kibicowskich rankingach popularności wyraźnie przegrywającą z czołowymi ligami Starego Kontynentu. W ciągu kilku ostatnich lat w kluby z Super League zainwestowali najbogatsi ludzie w kraju. Głośne transfery, znani trenerzy, dobrzy piłkarze z zagranicy, walka z korupcją – to wszystko sprawiło, że zainteresowanie rozgrywkami znacznie wzrosło. A wraz z tym siłą rzeczy wzrosła liczba widzów na trybunach.
Praca organiczna, głupcze!
Futbolowa legia cudzoziemska z marszu podniosła poziom ligi, nie przełożyło się to jednak na poziom reprezentacji. Po kuracji wzmacniającej zaaplikowanej klubom, przyszła więc pora na inwestycje w system szkolenia. Ambitny plan rządu zakładał, że do 2020 roku w Chinach ma działać 20 tysięcy akademii piłkarskich, a w piłkę nożną będzie można grać na 70 tysiącach boisk. Kto zaś będzie na tych boiskach grał? Według planu – aż 50 milionów Chińczyków. I właśnie to – umasowienie futbolu - stanowi istotę tej pełzającej rewolucji.
W awangardzie zmian znajduje się Guangzhou Evergrande Taobao. Władze giganta z Kantonu od dawna należą do najgorliwszych realizatorów idei rodzących się w Pekinie. Z jednej strony w składzie tego potentata znajdziemy Paulinho i Taliscę, z drugiej zaś - przy klubie działa największa akademia piłkarska świata.
Fabryka piłkarzy jak z „Harry’ego Pottera”
Szkółka piłkarska Guangzhou Evergrande Taobao została otwarta w 2012 roku. Na kilkudziesięciu boiskach wchodzących w skład rozległego kompleksu szkoli się grubo ponad 2 tysiące kandydatów na chińskich Messich czy Neymarów. Kampus ośrodka robi ogromne wrażenie. Jedni mówią, że przypomina Hogwarth, innym przywodzi na myśl Eton College lub zabudowę uniwersytetów z amerykańskiej Ligi Bluszczowej. Młodzi adepci futbolu znajdą tam wszystko, co potrzebne do wszechstronnego rozwoju: szkoły, boiska, korty tenisowe, sale pingpongowe, kino, basen, siłownię, bibliotekę, salę komputerową… Rozmach całego przedsięwzięcia doskonale oddaje film promocyjny akademii:
Przy tworzeniu szkółki korzystano z doświadczeń i wiedzy specjalistów z Realu Madryt. Trzon kadry szkoleniowej ośrodka stanowi grupa hiszpańskich trenerów. Dzień w dzień pracują oni nad podnoszeniem umiejętności piłkarskich swoich podopiecznych, pochodzących z niemal wszystkich prowincji tego olbrzymiego kraju. Najzdolniejsi wychowankowie trafiają ostatecznie do madryckiej filii akademii, gdzie mają możliwość oswajania się z inną futbolową kulturą oraz rywalizowania z rówieśnikami z Europy.
Szkółka Guangzhou Evergrande Taobao idealnie wpasowuje się w wizję nakreśloną przez strategów Xi Jinpinga. Ale Chińczycy zwiększają swoją szansę na sukces, wdrażając różne koncepcje i style szkolenia. Stawiają na dywersyfikację, nie monokulturę. Dlatego w Państwie Środka znajdziemy też akademie tworzone we współpracy na przykład z Barceloną (na wzór słynnej La Masii), Ajaksem czy Liverpoolem, a w proces budowania nowej futbolowej superpotęgi angażują się największe z byłych i aktualnych gwiazd.
Dobre, bo chińskie
Decydenci postanowili również urzędowo przyspieszyć proces piłkarskiego dojrzewania tych najlepszych z najmłodszych. Żeby ułatwić narybkowi start w dorosłym futbolu, wprowadzono przepis, na mocy którego w wyjściowej jedenastce każdego zespołu Super League musi się znaleźć jeden chiński zawodnik poniżej 23 roku życia. Ponadto ustanowiono specjalny podatek za transfery zagranicznych piłkarzy. Uzyskane w ten sposób środki przeznacza się na inwestycje w system szkolenia.
Jednocześnie trzeba nam zauważyć, że wreszcie doczekaliśmy dnia, kiedy przedstawiciel najludniejszego państwa na świecie radzi sobie na boiskach topowej ligi Starego Kontynentu. Udane półrocze w Espanyolu Barcelona zanotował bowiem Lei Wu – najjaśniejsza z chińskich gwiazd, taki ich Robert Lewandowski. Dodajmy do tego, że w rezerwach Realu Madryt sporo gra młodszy krajan napastnika Espanyolu, lewoskrzydłowy Liangming Lin. Należy przyjąć, że w nadchodzących latach ich śladem będą podążali kolejni zawodnicy. Super League to jeszcze nie ten poziom, co Premier League, Primera Division czy Bundesliga. A żeby zostać mistrzem, trzeba trenować i grać z najlepszymi.
Co może pójść nie tak?
Skoro jest tak dobrze, to czy coś może pójść źle? Na pierwszy rzut oka – nie. Mamy tutaj wszystkie elementy przydatne przy budowaniu futbolowej potęgi: ogromne nakłady finansowe, przychylność rządu, ligę na przyzwoitym poziomie, miliony osób grających w piłkę, wiele stylów szkolenia. Mamy tutaj mityczny wręcz kult pracy i posłuszeństwa, cechujący cały naród. Mamy wreszcie budujące świadectwo, że można – wszak to wielkie państwo od dawna utrzymuje się w czołówce klasyfikacji medalowej kolejnych letnich Igrzysk Olimpijskich.
Z drugiej strony Chińczykom znacznie łatwiej o sukces w sportach indywidualnych. Bo owszem, co do zasady są oni zdyscyplinowani, posłuszni i pracowici, ale jednocześnie brakuje im kreatywności i mają problem z efektywną współpracą na boisku. Zmiana mentalności z pewnością stanowi duże wyzwanie. Na dzisiaj jest to problem, ale nikt nie oczekuje spektakularnych rezultatów już teraz. A do 2050 roku zostało przecież mnóstwo czasu.
A propos tykającego zegara. Szefowie Guangzhou Evergrande Taobao w 2017 roku ogłosili, że za 3 lata ich drużyna będzie się opierać na samych Chińczykach. Nie mam pewności, czy rzeczywiście stanie się to tak szybko, niemniej także dzięki największej szkółce piłkarskiej globu każdy kolejny rok będzie tę perspektywę przybliżał. W Guangzhou, w Szanghaju, w całym kraju. Nie odkrywam tutaj Ameryki, o mocarstwowych planach Xi Jinpinga napisano już sporo. Ale warto o nich regularnie przypominać. Zwłaszcza że niedługo bossom z Kantonu będzie można powiedzieć „sprawdzam” – rok 2020 jest coraz bliżej!
Łukasz Jakubowski