Ruch i Wisła go nie chciały, w Polonii strzelił pięć goli przez dwa sezony. Później był 29. piłkarzem świata

Ruch i Wisła go nie chciały, w Polonii strzelił pięć goli przez dwa sezony. Później był 29. piłkarzem świata
Youtube
Polska go pokochała. To w dużej mierze jego trafienia sprawiły, że Biało-Czerwoni po 16 latach znów zagościli w stawce drużyn rywalizujących o tytuł najlepszej drużyny na świecie. I chociaż większość “farbowanych lisów” wspominamy dziś z dużym dystansem, akurat “Oli” kojarzyć może nam się niemal wyłącznie pozytywnie. Przyjechał nad Wisłę nieco przestraszony, rozkręcał się dość powoli, ale gdy już wskoczył na odpowiednie obroty, potrafił dawać dużą jakość. Najpierw w Polonii, później w koszulce z orzełkiem na piersi, a w końcu także w greckim Panathinaikosie. Zapraszamy do podróży w przeszłość. Przeszłość Emmanuela Olisadebe.
Skąd 18-letni Nigeryjczyk w ogóle wziął się w Polsce? Wypatrzył go Ryszard Szuster, zajmujący się wyszukiwaniem talentów w Afryce. Najpierw polecał młokosa Wiśle Kraków i Ruchowi Chorzów, ale przy Reymonta i Cichej nie byli zainteresowani jego zakontraktowaniem. Telefon od Szustera odebrał więc Jerzy Engel, prowadzący wtedy Polonię Warszawa.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Zgodziłem się, akurat mieliśmy przed sobą towarzyskie spotkanie z ŁKS Łódź. Pan Szuster przywiózł go na Konwiktorską. Podczas rozmowy z tym bardzo młodym, wówczas 18-letnim, piłkarzem zauważyłem, że jest zniechęcony do pozostania w Polsce. Poprzednie testy wywarły na nim bardzo negatywne wrażenia. W meczu z ŁKS pokazał się jednak z dobrej strony, zaliczył asystę. Od razu wiedziałem, że takiego piłkarza poszukuję i widziałem w nim olbrzymi potencjał - opowiadał po latach Engel w rozmowie z “TVP Sport”.

Złe miłego początki

Ale początki “Oliego” w Warszawie wcale łatwe nie były. Potencjał potencjałem, jednak napastnika rozlicza się głównie z bramek. A tych Nigeryjczyk na początku nie zdobywał prawie wcale.
Sezon 1997/1998 - jeden gol w 13 meczach
Sezon 1998/1999 - cztery gole w 16 meczach
Owszem, ciągle był młody, przyleciał właściwie z innego świata, pewnie potrzebował trochę czasu na aklimatyzację. Miał jednak szczęście, że trafił akurat na Jerzego Engela, któremu ciągle nie brakowało wiary w to, że Nigeryjczyk w końcu odpali.
Za to zaufanie “Oli” zaczął odpłacać się w znakomitym dla “Czarnych Koszul” sezonie 1999/2000. W końcu wskoczył na wysokie obroty, a piłka po jego strzałach coraz częściej wpadała do siatki. Skończyło się na 12 ligowych trafieniach, które w dużej mierze przyczyniły się do zdobycia przez Polonię tytułu mistrza Polski.

A może… do reprezentacji go?

Jak narodził się pomysł, by zrobić z Olisadebe reprezentanta Polski? Co ciekawe, “Emsi” o obywatelstwo zaczął starać się z zupełnie innego powodu. Polonia akurat rywalizowała w europejskich pucharach, a przed każdym kolejnym wyjazdem musiała zabiegać o wizę dla nigeryjskiego napastnika, co zaczęło być w końcu mocno uciążliwe. Zdecydowano, że polskie obywatelstwo mocno ułatwi sprawę.
Przełomowy okazał się pewien mecz Polonii, który z trybun oglądali wspólnie Jerzy Engel, będący już wtedy selekcjonerem, a także ówczesny wiceprezes PZPN Zbigniew Boniek. Debatowali akurat o tym, że kadrze brakuje szybkiego napastnika. Od słowa do słowa, w końcu “Zibi” stwierdził, że postara się pomóc w kwestii szybszego przyznania obywatelstwa snajperowi z Konwiktorskiej.
Zdania były podzielone. Jedni uważali, że faktycznie Olisadebe może być tej kadrze wyjątkowo potrzebny, inni nie wyobrażali sobie, że z orzełkiem na piersi będzie występował piłkarz z Nigerii. Po latach tego typu praktyki stały się w naszym kraju częściej spotykane, ale w tamtym momencie była to zupełna nowość.
Wątpliwości miał też Aleksander Kwaśniewski, jednak jako fan sportu w końcu przyznał “Oliemu” polski paszport, co otworzyło drzwi do jego powołania. Debiut przypadł na rozgrywany w sierpniu 2000 roku mecz towarzyski z Rumunią. Na horyzoncie jawiły się już eliminacje do mistrzostw świata, więc owy sparing miał pokazać, czy Olisadebe faktycznie może pomóc tej kadrze w meczach o punkty.

Architekt awansu

O ile dojście do formy w Polonii zajęło mu trochę czasu, w reprezentacji odpalił natychmiast. We wspomnianym meczu z Rumunią (1:1) strzelił jedynego gola dla Biało-Czerwonych. Dwa tygodnie później wyszedł więc w pierwszej jedenastce na eliminacyjne starcie z Ukrainą. Początek walki o mundial, mecz wyjazdowy, trudny rywal. Co robi Olisadebe? Strzela dwa gole, do tego wywalcza rzut karny. Polska pokonuje faworyzowanego rywala, a kibice nad Wisłą zyskują nowego idola.
Starcie w Kijowie dało mu pozytywnego kopa na kolejne miesiące. Do końca eliminacji zdobył jeszcze sześć kolejnych bramek, wiele z nich naprawdę kluczowych. Pokonywał bramkarzy reprezentacji Norwegii, Walii i Armenii. Podopieczni Jerzego Engela wywalczyli bilety do Korei i Japonii po kilkunastu latach posuchy w polskim futbolu, a jednym z ojców sukcesu stał się właśnie on. Emmanuel Olisadebe.
Warto też dodać, że w 2001 roku zajął 29. miejsce w zestawieniu najlepszych piłkarzy na świecie.

Z Ekstraklasy do Ligi Mistrzów

Dobre występy w barwach “Czarnych Koszul” i świetny start w kadrze przyczyniły się do tego, że Polonia zaczęła otrzymywać za “Oliego” interesujące oferty transferowe. Przystała na tę od greckiego Panathinaikosu, a na jej konto wpadło 1.8 mln euro. “Panata” była jeszcze wtedy krajowym hegemonem, grała regularnie w Lidze Mistrzów, a reprezentant Polski miał pomóc w rywalizacji z największymi tuzami Starego Kontynentu.
W rundzie wiosennej sezonu 2001/2002 zagrał tylko w ośmiu ligowych spotkaniach, strzelając cztery bramki, ale już kilka miesięcy później pierwszy raz miał okazję posłuchać hymnu Champions League. Jego ekipa trafiła w grupie na Arsenal, Schalke 04 i Majorkę. “Oli” zagrał w trzech meczach, dwa razy trafił do siatki. Najpierw na słynnym Highbury doprowadził do wyrównania po golu Thierry’ego Henry’ego, wcześniej wywalczając też rzut karny, który zmarnował jego kolega z drużyny. Później przyczynił się jeszcze do zwycięstwa nad Schalke.
Co ciekawe, Panathinaikos wygrał grupę, wyprzedzając ekipę z Londynu. W tamtym okresie Liga Mistrzów składała się jeszcze z drugiej fazy grupowej. A tam na “Oliego” i jego kolegów czekały Real Madryt, Sparta Praga i FC Porto. Tym razem nasz napastnik w żadnym spotkaniu nie wpisał się na listę strzelców, ale wyręczali go koledzy. Drugie miejsce w grupie, kolejny awans, tym razem juź do ćwierćfinału. Dopiero tam “Panatę” powstrzymała wielka FC Barcelona, choć też musiała się mocno namęczyć. Olisadebe w jednym meczu zagrał 16 minut, w drugim 45.
Grecka przygoda “Emsiego” trwała do stycznia 2006 roku. Nie zawsze bywała usłana różami. Umiarkowanie zadowolony Olisadebe mógł być właściwie tylko po sezonach 01/02 i 02/03, gdy strzelał kolejno 12 i 13 bramek, ale później zdecydowanie spuścił z tonu. Na nieszczęście dla kibiców Wisły Kraków, przypomniał o sobie jednak praktycznie pod koniec swojej przygody z Atenami. Najpierw strzelił “Białej Gwieździe” gola w Krakowie, a potem trafił też w rewanżu, znacząco przyczyniając się do tego, że polski klub nie sforsował bram Ligi Mistrzów. Co jednak ciekawe, już w samej fazie grupowej Olisadebe nawet nie powąchał murawy.

Z “Olim” po… złoto?

Ale najważniejszym testem i tak miały być Mistrzostwa Świata w Korei i Japonii, na które przecież “Emsi” wprowadził nas niemal w pojedynkę. Apetyty w kraju były ogromne, Jerzy Engel zapowiadał, że jedziemy po złoto, a… skończyło się, jak się skończyło. Mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w kolejnych latach będzie to dość często powtarzany scenariusz.
Olisadebe zagrał po 90 minut w meczach z Koreą i Portugalią. Na ostatnie spotkanie, już tylko o pietruszkę, Jerzy Engel zdecydował się posłać nieco odmienioną jedenastkę, ale… zostawił w niej swojego byłego podopiecznego z Polonii. A ten już w 3. minucie otworzył wynik starcia z USA. Z rzutu rożnego dośrodkował Jacek Krzynówek, “Oli” dość szczęśliwie dotarł do futbolówki, po czym huknął potężnie od poprzeczki. Jak się później okazało, było to jego ostatnie trafienie w biało-czerwonej koszulce, choć zagrał jeszcze w kilku meczach eliminacji do Euro 2004.

Chiński zryw i testy w Lechii

Jego klubowa kariera po kilku latach spędzonych w Panathinaikosie nie ma właściwie zbyt rozbudowanej historii. Co prawda próbował swoich sił a to w angielskim Portsmouth, a to w Skodzie Xanthi, a to na Cyprze, ale zbyt długo i dobrze tam nie zabawił. Lepiej poszło mu później w lidze chińskiej. W barwach Henan Jianye przez 2.5 sezonu przekroczył nawet liczbę 20 strzelonych bramek. Nie jest to dla napastnika wynik wybitny, ale chociaż przyzwoity.
Po powrocie z Azji pograł jeszcze chwilę dla klubów z niższych lig greckich, a mógł też ponownie zakotwiczyć w Polsce. W 2011 roku był blisko Lechii Gdańsk. Pojawił się nawet na testach, ale po pewnym czasie poinformowano, że Olisadebe postanowił skorzystać z oferty innego klubu. To akurat ciekawe, bo czas mijał, a “Emsi” wcale nie dołączał do żadnego zespołu. W końcu zakontraktowała go ekipa Vyzas Megaron z drugiej ligi greckiej. Czy była to atrakcyjniejsza oferta? Można powątpiewać. W kuluarach mówiło się, że “Oli” był już po prostu za słaby. Być może nie chciano prawdą burzyć pewnego pomnika, jaki zdołał zbudować sobie w naszym kraju lata wcześniej.
***
Na początku 2013 roku Emmanuel Olisadebe poinformował o zakończeniu piłkarskiej kariery. Co można o nim powiedzieć z perspektywy czasu? Zaczynając od bardziej miłych słów, był na pewno - w swojej optymalnej dyspozycji - piłkarzem potrafiącym napsuć krwi niemal każdemu. Jego prime zobaczyliśmy w eliminacjach do MŚ 2002. I tu można płynnie przejść do rzeczy mniej miłych. Gdyby bowiem nie te jedne, jedyne eliminacje, raczej nie wspominalibyśmy go z wielkim sentymentem. Bo ani w barwach Polonii nie narobił aż takiej furory, ani nie był w stanie utrzymać się na reprezentacyjnym poziomie przez dłuższy czas, ani później nie podbił Europy po wyjeździe z Polski. Kilka niezłych występów w barwach Panathinaikosu to jednak trochę mało. Dalej były już spore problemy.
Ale mimo wszystko, kilka razy dał nam naprawdę dużo radości. A to sprawia, że na myśl “Olisadebe” na twarzy pojawia się szczery uśmiech. Nie ten politowania, jak w przypadku kilku innych naturalizowanych reprezentantów Polski.
Dominik Budziński

Przeczytaj również