Czy to jest najgorsza drużyna w historii Premier League? Rok temu bili najlepszych, dziś dryfują po dnie
Rok temu walczyli o puchary i wszyscy się nimi zachwycali. Teraz, obserwując ekipę Sheffield United, można najwyżej załamać ręce. W dwunastu kolejkach “Szable” uzbierały zaledwie jeden punkt. Jeśli dalej tak pójdzie, zostaną najgorszym zespołem w historii Premier League.
Gdy dwie kolejki temu Jamie Vardy pokonał Aarona Ramsdale’a w 90. minucie meczu Sheffield United - Leicester City, dając wygraną popularnym “Lisom”, menedżer gospodarzy, Chris Wilder, tylko przyklęknął. Wydawało się, że jego podopieczni zdołają ugrać drugi punkt w tym sezonie, wlewając odrobinę nadziei w serca kibiców, lecz znowu skończyło się porażką.
To spotkanie stanowiło idealne podsumowanie obecnego sezonu w wykonaniu “The Blades”. Włożyli w spotkanie mnóstwo pracy, walki, ale w decydującym momencie kolejny raz wszystko się posypało. Zespół, który w poprzednich rozgrywkach zaskoczył wszystkich fanów angielskiej piłki, zaliczając fenomenalne wejście na najwyższy szczebel, dziś wygląda na chłopców do bicia. I mocnego kandydata do “poprawienia” niechlubnego rekordu 11 punktów w całym sezonie, ustanowionego przez Derby County w rozgrywkach 2007/08.
Syndrom drugiego sezonu
W poprzednich rozgrywkach beniaminek z Sheffield zszokował całą Premier League. Zespół Chrisa Wildera długo kręcił się w okolicach miejsc premiowanych awansem do europejskich pucharów. Spadek formy przyszedł dopiero po zawieszeniu rywalizacji z powodu pandemii koronawirusa. Ostatecznie “Szable” skończyły sezon na świetnej, dziewiątej lokacie. Ale i tak komplementowano ich za solidną defensywę, zdyscyplinowanie i waleczność. Trzon obrony, składający się ze strzegącego bramki Deana Hendersona oraz tercetu środkowych obrońców: Jacka O’Connella, Chrisa Bashama i Johna Egana, okazał się zaporą niemal nie do przejścia. “The Blades” stracili w angielskiej ekstraklasie zaledwie 39 bramek, co stanowiło czwarty wynik ligi i pozwoliło przypudrować słabą postawę zawodników ofensywnych.
Drugi rok na najwyższym poziomie rozgrywkowym okazał się jednak zdecydowanie trudniejszy. Po dwunastu spotkaniach Sheffield United ma na koncie tylko jeden punkt. To najgorszy start w historii Premier League. Co więcej, są jedynym profesjonalnym zespołem w całej Anglii, który wciąż czeka na zwycięstwo. Często mówi się o “syndromie drugiego sezonu” beniaminka. Przykład idealny?
Na obecną słabą pozycję rewelacji poprzednich rozgrywek składa się wiele czynników. Po rewelacyjnej obronie pozostały wspomnienia - “Szable” są jedynym zespołem w lidze, który do tej pory nie zachował ani jednego czystego konta. Atak nie jest już słaby, a tragiczny. Do tego dochodzi fakt, że zeszłoroczny beniaminek nie potrafi zaskakiwać rywali tak, jak rok temu, oraz wielki pech do sytuacji “na ostrzu noża”. Aż osiem razy o ich przegranej decydował jeden gol. Posypało się właściwie wszystko, co mogło.
Weryfikacja wąskiej kadry
Szalony kalendarz sprawia, że obciążenie zawodników stało się jeszcze większe niż zwykle. To z kolei powoduje wzrost ryzyka kontuzji i konieczność rotacji. W poprzednich rozgrywkach Wilder ufał swojej “żelaznej jedenastce”, rzadko mieszając w ustawieniu. I trudno się dziwić, bo na ławce brakuje mu jakości. Dobitnie pokazał to uraz kapitana, Jacka O’Connella, stanowiący początek katastrofy. Z nim w składzie ekipa z “Miasta Stali” zdobywa średnio 1,43 punkta na mecz Premier League. Gdy go nie ma - zaledwie 0,33.
Problemy środkowego obrońcy rozpoczęły się już w poprzednim sezonie, ale dopiero we wrześniu postanowiono, że musi poddać się operacji kolana. 26-latek był absolutnie kluczowym ogniwem systemu preferowanego przez trenera. Wariant z Anglikiem oskrzydlającym akcję lewą flanką pozwalał “The Blades” na dynamiczne przeniesienie akcji pod pole karne rywali, wprowadzając zamieszanie w ich szeregi. Do tego dochodzi oczywiście jego wielki wpływ na postawę w obronie.
Wilder eksperymentował, szukając zastępstwa. Dawał już szansę Jackowi Robinsonowi, Keanowi Bryanowi, doświadczonemu Philowi Jagielce. Eksperymentował z przesunięciem do trójki z tyłu wahadłowego, Endy Stevensa. Próbował też wariantu z wypożyczonym z Chelsea Ethanem Ampadu. Za każdym razem deficyt jakościowy był aż nadto widoczny. Sprawa, do pewnego stopnia, wygląda podobnie na każdej pozycji. Dla pewnych ogniw nie Wilder miał żadnej alternatywy.
Do tego Bramall Lane opuścił Dean Henderson. Anglik wrócił na Old Trafford po dwóch latach gry dla “Szabelek”, tym samym pozostawiając wakat między słupkami. To on zbierał najlepsze recenzje z całego zespołu. W jego miejsce ściągnięto Aarona Ramsdale’a ze spadkowicza, Bournemouth. I chociaż tej decyzji nie można nazwać złą, to trzeba przyznać, że również tutaj czerwona latarnia ligi poniosła wielką stratę.
Zero z przodu
Pozyskanie nowego golkipera stanowiło absolutny mus. Drugim priorytetem było kupno napastnika. I tutaj Sheffield poniosło porażkę. Gdybyśmy zsumowali dorobek pięciu zawodników linii ataku - Billy’ego Sharpa, Olivera McBurnie, Davida McGoldricka, Lysa Mousseta i Calluma Robinsona - z poprzednich rozgrywek, to otrzymamy 18 goli. To dałoby ósme miejsce w klasyfikacji “Złotego Buta”. Żadnego z tych graczy nie można nazwać liderem, gwarantem bramek. I latem również takiego nie udało się ściągnąć.
Klub pobił rekord transferowy, aby kupić Rhiana Brewstera z Liverpoolu. Na Bramall Lane trafił też Oliver Burke. Ani jeden, ani drugi nie znalazł jeszcze drogi do siatki rywali, a skuteczność drużyny, krótko mówiąc, leży. Na obecnym etapie ligowych rozgrywek mają pięć bramek. To mniej niż jedenastu najlepszych strzelców w rozgrywkach i o zaledwie jedną więcej niż stoper Chelsea Kurt Zouma.
“Szable” najbardziej nie cierpią jednak najbardziej z powodu słabej kreacji. Chociaż nie stoi ona na wysokim poziomie, to największym kłopotem jest fatalna skuteczność. Z danych portalu “Understat” możemy dowiedzieć się, że ich współczynnik expected goals wynosi 12,54, co plasuje ich na 15. miejscu w Premier League. Różnica między spodziewanymi i strzelonymi bramkami wynosi 7,54, co oznacza, że “The Blades” zmarnowali ponad dwa razy więcej okazji bramkowych (przedostatni jest Arsenal - 3,58), niż jakikolwiek inny zespół w lidze.
I właśnie to okazuje się szalenie kosztowne, jeśli przypomnimy sobie o ośmiu meczach przegranych różnicą jednego trafienia. Wystarczyłoby wcisnąć futbolówkę do siatki nawet trzy, cztery razy więcej i dorobek punktowy już byłby zdecydowanie lepszy. Za świetny przykład może posłużyć porażka z West Bromem, gdy “The Baggies” powinni stracić dwie lub trzy bramki, lecz pudłował chociażby Mousset. W tym mógłby pomóc skuteczny napastnik. Tymczasem w kadrze mamy aż sześciu zawodników linii ataku i żadnego gotowego do poprowadzenia ofensywy na poziomie angielskiej ekstraklasy. Rok temu jakoś udało się przejść cały rok bez skutecznej strzelby, ale na dłuższą metę nie miało to prawa bytu.
Ufają trenerowi
Tragiczny, najgorszy w historii start rozgrywek nie podburzył zaufania, jakim zarząd obdarował Chrisa Wildera. Trener w końcu wyprowadził klub z League One, trzeciego poziomu rozgrywkowego, do najwyższej ligi w kraju. Kochają go kibice, zawodnicy stoją za nim murem. A właściciel zapowiada, że nie straci posady nawet w razie ewentualnego spadku.
- Mógłbym powiedzieć, że Chris zasłużył, by utrzymać stanowisko, bo poprowadził nas do dwóch awansów, a następnie zaliczyliśmy świetny sezon po powrocie do Premier League - mówił książę Abdullah bin Musa’ad “The Star” przed niedawnym meczem z Southampton. - Ale tu nie o to chodzi. Nie tak na to patrzę. Podjąłem decyzję o zatrzymaniu Chrisa, bo moim zdaniem to najlepszy człowiek, żeby wyprowadzić nas z obecnej sytuacji. (...) Nawet gdyby doszło do najgorszego i ewentualnej relegacji, to zaufam mu, by spróbował wywalczyć szybki ponowny awans. To był trudny rok, ale wciąż mam nadzieję. To długi sezon, ale Chris zostanie, niezależnie co się stanie.
W Sheffield dobrze wiedzą, że piękna historia z ostatnich rozgrywek to wynik zdecydowanie ponad stan. Wtedy sprzyjało im szczęście i efekt zaskoczenia, teraz przyszło zderzenie z brutalną rzeczywistością. Jeden punkt po dwunastu meczach nie odzwierciedla w pełni tego, jak grają “Szabelki”, ale z takim położeniem w tabeli nie sposób dyskutować. Może i spadek to dla nich wkalkulowane ryzyko, lecz pobicie rekordu Derby County okazałoby się prawdziwym blamażem. A na ten moment wydaje się to bardzo możliwe.