Czy Arka Gdynia uniknie bankructwa? Rafał Żurowski, dyrektor klubu: "Intencje się nie zmieniły" [NASZ WYWIAD]
Trzy lata Arka Gdynia odnosiła największe sukcesy w swojej historii. Dziś jest w fatalnej sytuacji finansowej, a na horyzoncie jawi się widmo bankructwa i startu od IV ligi. Rafał Żurowski, dyrektor wykonawczy klubu, w rozmowie z nami mówi m.in. o przeciągających się zmianach właścicielskich, problemach z wypłatami i samych kibicach. Zapraszamy.
Dokąd płynie Arka Gdynia? Kibiców nie uspokajają informacje o możliwym bankructwie i starcie od IV ligi.
Klub niewątpliwie jest w kryzysie, a obecna sytuacja na świecie i w Polsce nie pomaga. Intencją większościowych właścicieli jest sprzedaż swojego pakietu akcji, więc z tej perspektywy należałoby odpowiedzieć: Arka płynie w stronę nowych właścicieli. Dlatego rolą osób, które są dziś w Klubie jest to, aby ta Arka - dosłownie i przenośni - dopłynęła do właściwego portu, w możliwie dobrym stanie. Kibiców mogę uspokoić - bez przesadnego optymizmu - że scenariusze pt: "bankructwo" lub "IV liga" nie są tymi, które dziś należałoby uznać za najbardziej prawdopodobne.
Jaki scenariusz jest zatem najbardziej prawdopodobny?
Patrząc realistycznie na to, co dzieje się na świecie i w Polsce, trudno dziś przypuszczać, aby można było ten sezon dokończyć. Gdyby tak się miało stać, to jakkolwiek i dla nas to będzie bardzo trudna sytuacja, Arka powinna wyjść na prostą.
Ustalenia PZPN z momentu zawieszenia rozgrywek mówią jednak, że zakończenie sezonu na obecnym etapie oznacza jedno: tabela zostaje, Arka spada. Rozumiem, że kluby Ekstraklasy nie są zwolennikami takiego rozwiązania?
Tamta decyzja była podejmowana 20 marca, gdy jeszcze nie mieliśmy takiej wiedzy jak dziś, m.in. dlatego rozgrywki zawieszano do 26 kwietnia. Dziś jest już oczywiste chyba dla wszystkich, że przywrócenie rozgrywek nie będzie możliwe ani w tym, ani w nawet trochę późniejszym terminie. Dlatego w mojej ocenie koniec końców to nawet nie będzie kwestia tego, kto jest zwolennikiem jakiego rozwiązania. Po prostu sytuacja wymusi na nas wszystkich pogodzenie się z określonym stanem rzeczy.
A jak dziś wyglądają wideo-konferencje przedstawicieli klubów? Panuje wśród was jednomyślność i poczucie, że każdy jedzie na tym samym wózku?
Zdecydowanie tak. Oczywiście trudno o jednomyślność w gronie 16 stron, ale na pewno wszyscy mają poczucie, że jedziemy na tym samym wózku i trzeba działać razem. Pod tym względem ten czas dobrze wpłynie na współpracę i komunikację między klubami. Konferencje odbywają się w grupach tematycznych, rozmawiają ze sobą prezesi, osobno dyrektorzy sportowi, osobno dyrektorzy finansowi itd.
Jaki będzie kolejny ruch klubowego porozumienia ponad podziałami? Na razie liga ustaliła obniżki pensji, teraz słychać o propozycji Ekstraklasy z 19 zespołami już od kolejnego sezonu.
W tej chwili trudno jeszcze wyrokować. Zbyt wiele zależy od czynników, na które żaden klub nie ma wpływu. Czekamy teraz m.in. na to, aby w tych kwestiach (niezależnych od nas, związanych z epidemią) więcej się wyjaśniło, aby móc cokolwiek sensownie planować.
Czyli Ekstraklasa z 19 zespołami, obecnymi plus trzema najlepszymi drużynami 1 ligi, to jedna z najpoważniejszych rozważanych opcji?
Na tym etapie nie chciałbym jeszcze mówić o takich scenariuszach i rozsądzać, który jest najpoważniej rozważany.
Nie da się jednak ukryć, że Arka nie miałaby nic przeciwko takiemu rozwiązaniu.
Gdyby sezon miałby nie być dokończony, to myślę, że taki scenariusz moglibyśmy zaakceptować.
Jak na propozycję obniżki wynagrodzeń zapatrują się piłkarze Arki, którzy czekają na zaległe pieniądze? Michał Nalepa otwarcie mówi, że najpierw zaległości, później rozmowy. W ich przypadku ostatnie ustalenia ligi niewiele zmieniają.
Jesteśmy dopiero po rozmowie z radą drużyny i na razie była to otwarta rozmowa - nie chcieliśmy i nie chcemy stawiać nikogo przed faktem dokonanym. Sytuacja jest trudna dla wszystkich, mamy poczucie, że piłkarze to rozumieją. Rozmowa z całą drużyną dopiero przed nami.
Na pewno byłoby im łatwiej to rozumieć, gdyby nie poślizg w wypłatach. Czy nie jest tak, że nawet w normalnych okolicznościach, za marzec nie zobaczyliby ani złotówki na koncie?
Nie, tak nie jest.
Za luty wypłacono jednak tylko część pieniędzy i otwarcie przyznano, że w kasie klubowej są pustki. Teraz miałoby być inaczej?
Sytuacja jest bardzo trudna, ale pustek nie ma. Piłkarzom wypłacono część pieniędzy, aby mieć jeszcze środki na koncie i móc funkcjonować. Klub płaci nie tylko im, ale też innym kooperantom.
W przerwie zimowej utrzymywałeś, że problemy finansowe trudno nazwać problemami, panika jest nieuzasadniona, a klub niezagrożony. Co przez kolejne tygodnie poszło nie tak?
W tamtym momencie było dla mnie nie do wyobrażenia, aby miasto nie chciało podjąć jakichkolwiek rozmów z obecnymi właścicielami. Zresztą to wynikało z oświadczenia Prezydenta, że oczekują podjęcia określonych działań, a nie definitywnie wykluczają współpracę z Klubem w tym układzie właścicielskim. I to zmieniło postać rzeczy. Co oczywiste, te potencjalne wpływy były ujęte w budżecie Arki Gdynia na bieżący sezon. Gdyby nie wycofanie finansowania, na pewno nie rozpatrywalibyśmy dziś scenariusza pt: "bankructwo".
To brzmi tak, jakby miasto było odpowiedzialne za obecne problemy finansowe klubu. Właściciele Twoim zdaniem podjęli te "określone działania"?
Miasto nie jest odpowiedzialne za problemy finansowe Klubu, po prostu ta decyzja je pogłębiła. Fragment oświadczenia, o którym rozmawiamy brzmiał: "Oczekuję podjęcia natychmiastowych działań zmierzających do zbilansowania budżetu spółki". Na tyle na ile byliśmy w stanie to zrobić w przerwie między rundami - tak, podjęliśmy. Natomiast nie jest to najlepszy moment na rewolucję w składzie, a właśnie w kontraktach piłkarzy mamy największe rezerwy do "bilansowania budżetu". Idealny moment do tego dopiero nadejdzie po sezonie.
Podpisanie kontraktu z Nemanją Mihajloviciem też było dobrym krokiem w kierunku bilansowania budżetu? Przedstawiciele miasta w klubie, którzy nie chcieli się na to zgodzić, musieli odejść.
Pytanie w jakiej perspektywie oceniamy bilansowanie budżetu. Jeśli żyjemy z dnia na dzień, to możemy dziś rozwiązać 20 kontraktów i jutro mieć 20 pensji mniej do wypłaty. Natomiast patrząc na to w dłuższej perspektywie nie mielibyśmy kim grać. Hiperbolizuję teraz, ale jaka była jesienią sytuacja Arki na skrzydłach? Jedno zarezerwowane dla młodzieżowców. Na drugim rotowali się głównie Nando, który miał duży potencjał, ale źle się zaadoptował i Jankes, który nigdy nie był klasycznym skrzydłowym.
Stanęliśmy przed pytaniem: oszczędzać do oporu czy zwiększyć siłę drużyny i szanse na to, że pozostaniemy w Ekstraklasie. Takie oszczędności bardzo często mogą doprowadzić do jeszcze większych strat. Inna sprawa, że do zimowego okienka podeszliśmy zupełnie inaczej i wydaje mi się, że Nemanja już zdążył pokazać, że to był dobry ruch. Co do drugiej części pytania: w Arce był jeden przedstawiciel miasta - członek Rady Nadzorczej - p. Andrzej Ryński, który sam złożył rezygnację i nie miało to związku z kontraktem Serba.
Zrezygnował też Dariusz Schwarz, były dyrektor klubu i późniejszy prokurent, osoba ciesząca się zaufaniem miasta i kibiców. Nie przypisuję ich odejść do tego konkretnego transferu Mihajlovicia, a braku zgody z ich strony na dalsze szastanie pieniędzmi przez Arkę.
Panowie udzielali już wypowiedzi, w których tłumaczyli powody swoich rezygnacji. To była ich niezależna decyzja i byłoby niestosowne, abym wyjaśniał to za nich czy to teraz komentował.
Za letnie transfery Luki Zarandii i Michała Janoty klub powinien otrzymać kilka milionów złotych. To jak na Arkę rekordowe kwoty. Co się stało z tymi pieniędzmi?
Przede wszystkim Arka Gdynia zamknęła poprzedni sezon ze stratą prawie 2mln zł. Dlatego lwia część tych przychodów od razu została pochłonięta. Poza tym w letnie okienko transferowe wchodziliśmy ze świadomością, że sezon zaczniemy nie tylko bez tych dwóch, absolutnie czołowych zawodników, ale też - jak wówczas sądziliśmy - bez Marko Vejinovica. Mając tych trzech piłkarzy ledwo się utrzymaliśmy, więc oczywistym było, że potrzeba mocnych następców.
Ci "mocni następcy" w większości nie grają już w Arce. A jak sam pisałeś publicznie na jednej z grup, "pali się pieniądze z miasta, a kluby nie potrafią ich wydawać". Arka w ostatnich dwóch-trzech latach to idealne potwierdzenie tych słów.
To problem nie tylko Gdyni i Arki, ale ogólnie polskiej piłki. Jakiś czas temu Michał Żewłakow - kiedy jeszcze był dyrektorem sportowym w Zagłębiu Lubin - otworzył się w wywiadzie dla Canal+ i powiedział, że właściwie to on jest głównie sekretarką. Poznałem wielu byłych i obecnych dyrektorów z innych klubów i zdecydowana większość z nich na pewno by Michałowi przyklasnęła. Doskonale wiem, co miał na myśli. Kiedy przyszedłem do Klubu pod koniec kwietnia 2019 r., zastałem Antka Łukasiewicza zakopanego w papierach. Robił i robi jak wół całymi dniami, ale prawie w ogóle nie zajmował się piłką.
Dygresja. Całkiem niedawno, bo w 2013 r., do Wisły Kraków trafił rumuński student z podrobionym CV, który tak naprawdę nigdy wcześniej nie grał w piłkę profesjonalnie. Czy to był przypadek, a może wręcz przeciwnie? Może strukturalnie polski futbol był na takim poziomie, że to się w tych warunkach mogło z łatwością wydarzyć. Od tamtej pory zrobiliśmy oczywiście postęp, ale nadal mamy mnóstwo do poprawy. W Liverpoolu mają dedykowanego analityka specjalistę od wyrzutów z autu, w City Group mają w dziale skautingu osobny departament skupiony tylko na bramkarzach, u nas natomiast - w środku okienka transferowego - wypełniamy druczki dla księgowych, wnioski do urzędów, sterty papierów niezwiązanych z futbolem. Tego brakuje w Polsce, nie tylko w Arce: mądrego budowania fundamentów, dobrych struktur, aby wyniki nie były efektem szczęścia, ale systemowej pracy.
Czy uważasz, że ten brak budowania mądrych fundamentów w Arce jest związany z, cytuję teraz Ciebie: "rozjechaniem się jednolitości klubu jako bytu, idei"?
Nie, tych rzeczy bym nie łączył.
W takim razie co rozumiesz pod tymi słowami? Można je różnie interpretować.
Arka Gdynia SSA jest firmą, która reprezentuje tę ideę Arki Gdynia jako takiego bytu, w który ludzie wierzą, wyznają i są jego fanami. Kibice Arki nie są kibicami Arki Gdynia jako spółki akcyjnej, tylko są kibicami Arki Gdynia, czegoś, co uwielbiają od dzieciństwa, na co chodzą, o czym rozmawiają i generalnie tym żyją. Na tej samej zasadzie kibice Lecha są po prostu kibicami Kolejorza, a nie firmy KKS Lech Poznań SA. W większości przypadków nikt nie dokonuje tego rozróżnienia, bo nikomu do niczego to nie jest potrzebne. Kibic to wszystko utożsamia jako jedną i tę samą rzecz, więc to może wydawać się czymś zupełnie abstrakcyjnym, że ja w ogóle dokonuję takiego rozróżnienia.
I przykładowo czym to się przejawia?
Santi Samanes miał bardzo poważny problem zdrowotny. Mimo to krążyło wiele kłamstw na ten temat. M.in. takie, że chłopak symuluje i nic mu nie jest, że przyleciał sobie pobierać pensję i grać na Playstation. Ludziom z szeroko pojętego środowiska Arki Gdynia nie przyszło do głowy, że być może warto te plotki zweryfikować, że takie “informacje” uderzają w Klub. Bardzo chętnie to rozpowszechniali. Rozumiem, gdyby robili to niekompetentni dziennikarze, ale to robili ludzie z Arką w sercu. Czyli: kibicuję Arce, chcę dobra Arki, ale jak źle się dzieje w Arce Gdynia S.A., to ja z tego chętnie zadrwię. Oczywiście było to spowodowane też tym, że powinniśmy byli lepiej komunikować się z kibicami.
To jak to było z Santim Samanesem? Przyszedł w czerwcu, zadebiutował w lutym. Tyle czasu zmagał się z problemami zdrowotnymi?
Santi przyszedł do nas po kilku sezonach, w których grał od deski do deski. Łącznie z tym poprzedzającym transfer. Był podstawowym, wyróżniającym się zawodnikiem, zbierał bardzo dużo pochlebnych opinii. Oglądaliśmy go w pełnych meczach z mocnymi zespołami. Wyglądał świetnie, nasz skaut go bardzo rekomendował, bo akurat mieszkał w rejonie, gdzie Santi grał. Regularnie widział jego grę na żywo. Negocjowaliśmy jeszcze w trakcie rozgrywek. Umówiliśmy się, że jak skończy ligę, ma ogarnąć swoje tematy, kilka dni odpocząć i przylecieć do Polski.
Kiedy nasi piłkarze mieli przerwę między sezonami, Santi się przeprowadzał. Kontrakt podpisał tydzień przed startem przygotowań do sezonu i nie leciał już nigdzie na żadne wakacje, został w Gdyni, szukał mieszkania, urządzał się. W trening wszedł prawie bez odpoczynku. Zagrał w sparingu z Pogonią Szczecin, dał dobrą zmianę, objechał trzech rywali, strzelił bramkę. A potem zaczęły się przeciążenia, które najwyraźniej spowodowały dalsze problemy, również z właściwą diagnozą.
Były też informacje o tym, że Samanes nie trenuje, za to sobie poleciał do ojczyzny. To wszystko nie zostało dobrze odebrane.
Tak, później pojawił się tekst, że dyrektor Łukasiewicz puścił Santiego na wakacje do Hiszpanii. Naprawdę było tak, że Santi sam zaproponował, że zna tam odpowiedniego fachowca, który mu pomoże. Zadeklarował, że pokryje część kosztów. Dokładnie ten proces kontrolowaliśmy, dostawaliśmy szczegółowe raporty z rehabilitacji. Santi z kolei był załamany tymi plotkami. Jaki chłopak z Hiszpanii, 24-latek, przyjeżdża do Polski grać na komputerze, zamiast robić karierę w piłce, by zarabiać jeszcze więcej? Jest tyle przykładów tych, którzy się wybili, zarabiają większe pieniądze. Quintana, Carlitos, Ramirez, Camara itd… Santi miał i ma te same ambicje.
Ale potem przyszła zima, przepracował okres przygotowawczy, dał niezłą zmianę z Cracovią i znowu przepadł. Co się z nim działo, znów kwestie zdrowotne?
Z perspektywy kibica mogło tak to wyglądać, że Santi zagrał nieźle, natomiast z naszej, pionu sportowego, który go bardzo bacznie obserwował, to było jakieś 20% jego możliwości. On w tym meczu "zrobił" na zawodnikach Cracovii dwie kartki, bo nie mogli go dogonić. A to była co najwyżej połowa jego dynamiki. To nie był problem tylko Santiego, ale całej drużyny, m.in. przez to, na jakich boiskach drużyna trenuje w rundzie wiosennej. W przypadku zawodników, którzy aż tak bardzo nie opierają na tym swojej gry, jak np. Adam Deja, nie zobaczysz takiej dużej różnicy. A jak dynamikę traci Samanes, to masz już wielką stratę, którą widać.
Inna sprawa, że konkurencja była mocna, bo wejście Nemanji Mihajlovicia było całkiem dobre, więc Aleksandar Rogić miał kim grać. Maciek Jankowski świetnie gra głową, a w niektórych wariantach taktycznych to szczególnie cenne. Na przykład, gdy czasem zamiast cierpliwego rozgrywania od tyłu, chcesz lub musisz zagrać długą piłkę. Z Santim lub Nemanją jest to trudniejsze.
Czyli to była po prostu decyzja czysto sportowa, że Santi w kolejnych meczach nie grał?
To była pochodna problemów z dynamiką i bardziej decyzja taktyczna niż sportowa.
Wróćmy do tematu zmian właścicielskich. Możesz potwierdzić, że rozmowy nadal trwają? Dotychczasowy faworyt, biznesmen Roman Walder, kilkanaście dni temu oficjalnie zrezygnował.
Na pewno mogę potwierdzić, że intencje właścicieli większościowego pakietu akcji się nie zmieniły. Natomiast obecna sytuacja utrudnia procedowanie ws. ewentualnej sprzedaży. Wiele zależy od tego, co wydarzy się poza Klubem w najbliższej przyszłości, może nawet dniach. Oczywiście mam tu na myśli ewentualne decyzje Ekstraklasy, PZPN czy po prostu to, jak świat sobie poradzi z koronawirusem.
Nie odnosisz wrażenia, że panowie Midakowie przelicytowali przy sprzedaży klubu i gdyby nie wygórowane żądania z ich strony, koronawirus nie zdążyłby przeszkodzić w żadnych negocjacjach?
Mam na ten temat szczątkową wiedzę, ponieważ nie byłem i nie jestem zaangażowany w proces sprzedaży akcji, więc trudno mi się do tego odnieść. Wiadomo jednak, że sytuacja zarówno ze strony sprzedającego, jak i kupca jest od miesięcy bardzo dynamiczna - jeszcze przed startem rundy wiele się zmieniało, że wspomnę chociażby o decyzji Miasta. Gdy ruszyła liga, co mecz można było mówić o nowych realiach.
Sprzedającego czy sprzedających? Słychać, że Włodzimierz Midak wziął sprawy w swoje ręce, odsunął syna od Arki i sam się zajmuje klubem.
Nie chciałbym wypowiadać się na temat relacji właścicielskich. Podczas ostatniego Walnego Zgromadzenia Akcjonariuszy Arka Gdynia SSA Pan Włodzimierz Midak został powołany do Rady Nadzorczej.
A dalej podtrzymujesz zdanie, że wciąż obecni właściciele są uczciwi? Wobec Arki, wobec miasta, wobec kibiców?
Wiem na pewno, że mieli i nadal mają dobre intencje - gdyby było inaczej, to po niektórych z ostatnich wydarzeń (m.in. transparentem pod domem p. Midaka), Klubu mogłoby nie być już dziś. Inny przykład: akcje mogłyby zostać sprzedane w taki sposób, który finalnie mógłby być tragiczny w skutkach dla samej Arki. Mam tu na myśli sprzedaż wyłącznie dla osobistego zysku, bez zważania na interes Klubu - bez weryfikacji nabywcy i jego potencjalnych możliwości kapitałowych. Nie byłoby to w Polsce przecież nic nowego, taki los spotkał już inne zasłużone drużyny. Arce to nie grozi, ponieważ podejście obecnych właścicieli jest inne. I oceniając to z tej perspektywy: tak, są uczciwi.
Ich podejście, aby nie inwestować w klub od momentu jego zakupu też było uczciwe? Nagła odmowa realizacji planu, nad którym m.in. Ty spędziłeś mnóstwo czasu, była uczciwa? Ignorowanie problemów finansowych klubu było uczciwe? Mogę tak wymieniać i wymieniać.
To jest trudne. Tej decyzji o niedofinansowaniu Klubu czy braku realizacji strategii, którą przedstawiliśmy na przełomie listopada i grudnia, nie rozpatruję w kategoriach uczciwości. Midakowie ani przez moment nie chcieli na Arce zarabiać. To miała być przyjemność, możliwość cieszenia się sportem, ekscytowania co weekend, bycia częścią tego, co ich pasjonuje. Tymczasem w pewnym momencie przerodziło się to w ciężar i nic więcej. Nienawiść wyrażana i werbalizowana w różnych miejscach i formach. Zauważyłem, że ludzie mają wielką łatwość w bagatelizowaniu tego aspektu. Tym samym ludziom nie życzę, aby musieli się przekonać, jak to jest być lżonym wszędzie gdzie się da i jak to jest, gdy lżeni są również Twoi bliscy, którzy niczemu nie zawinili. W dużym natężeniu to trwało już od sierpnia 2019 r. Do tego doszło pasmo złych wyników, a gdy drużyna zaczęła grać lepiej, swoje dorzucili sędziowie. Na przestrzeni jednego miesiąca straciliśmy 5 punktów.
I teraz wracając do realizacji planu, o który zapytałeś. Przedstawiliśmy go pod koniec listopada. Po kolejnych miesiącach lżenia właścicieli i passie feralnych meczów z Lechią (nieuznany gol Davita), Pogonią (nieuznany gol Marcusa) i Legią (brak karnego i czerwonej kartki dla Rochy). Już wówczas podjęta została decyzja o sprzedaży Klubu, więc cała rozmowa o realizacji nowych, długoletnich strategii była bezprzedmiotowa. Rozumiem rozczarowanie kibiców, sam jestem tym bardzo rozczarowany, ale rozumiem też właścicieli.
Tylko, że Dominik Midak nie przejął klubu w zeszłym roku, a w lipcu 2017 r. Mieli wystarczająco czasu, by zaplanować poważne działania, zainwestować w Arkę.
Tak i były sezony, po których była nadwyżka finansowa. Nasze problemy z infrastrukturą nie są nowe. Od lat wiadomo, że wiosną Arka gra źle, bo od zimy nie ma gdzie trenować. I tak jak mówił trener Rogić, najczęściej trenerów w Gdyni zwalnia... zima. Przecież nawet Zbigniew Smółka, do momentu tąpnięcia w Pucharze Polski z Jagiellonią, kręcił się w okolicach 8-9 miejsca, a drużyna grała bardzo dobrze. A później to wszystko się zawaliło. Natomiast zapytałem kiedyś o to Dominika, czy kiedykolwiek wcześniej odkąd są w Klubie, przedstawiono im taką lub jakkolwiek podobną strategię. Odpowiedź brzmiała: nie. I tu doprecyzuję: zapytałem czy im taką strategię przedstawiono. Bo powiedzmy sobie jasno: właścicielami jest kilka podmiotów, mają większe lub mniejsze pakiety akcji i rolą żadnego z nich nie jest robienie planu w excelu. To działa tak, jak zrobiliśmy to z prezesem Stańczukiem. Po prostu wcześniej nikt z taką strategią do Midaków nie przyszedł.
Słynną strategię przygotowaliście po prostu za późno?
Pracowałem tu od końca kwietnia, ale właściwie dopiero od przyjścia prezesa Stańczuka zacząłem mieć faktyczny wpływ na to, co działo się w Klubie. Od września z nowym prezesem i z Antonim Łukasiewiczem przygotowywaliśmy bardzo szczegółową strategię, zaczęliśmy wprowadzać zmiany. To były ciężkie miesiące, po których mogę powiedzieć o Antku, że znam niewiele bardziej pracowitych osób niż on. Zdarzały nam się całe tygodnie, gdy zaczynaliśmy pracę po 8 rano, a kończyliśmy po 22, a często po północy. Niestety ze względu na okoliczności, o których wspomniałem powyżej, finalnie było już za późno na inwestycje właścicieli.
Rezygnacja trenera Rogicia na pewno nie była szokiem, ale piłkarze podkreślają, że to ogromna strata dla klubu, dla drużyny. Masz podobne zdanie?
Absolutnie tak. To wielki fachowiec i przy okazji świetny człowiek. Napisałem na Twitterze, co wywołało burzę, że my go nie zwolniliśmy. I taka jest prawda. To jest bardzo ważne i ma znaczenie, czy trener odchodzi sam czy go zwalniamy. Trener sam odszedł, to była jego decyzja wbrew temu, że go namawialiśmy prawie dwa tygodnie, bo tyle się nosił z tym zamiarem. Przekonaliśmy, by dał sobie szansę, dał szansę drużynie, że może to jednak chwyci. Jestem zdania, że zwalnianie trenerów lekką ręką nie jest właściwe. Nie chciałem się pod tym podpisywać - stąd ten tweet - też z szacunku dla trenera Rogicia. Trener zachował się bardzo honorowo.
Jesteś pogodzony z tym, że nowy właściciel w Arce automatycznie oznacza Twój koniec w klubie?
Jeśli tak się stanie, przyjmę to ze zrozumieniem. Liczę się z tym, że tak to się potoczy. A w Arce musi być nowy właściciel. To konieczne.
Czyli albo będzie nowy właściciel, albo nie będzie Arki.
Tak, tak może się stać. Natomiast nadal wierzę w szczęśliwy koniec tej historii. Arka ma problemy, ale to na warunki polskie wielki Klub, z niesamowitymi kibicami, w pięknym mieście. Będzie trudno, ale będzie dobrze.
rozmawiał Mateusz Hawrot