Człowiek-anegdota i wybitny trener. Opowieści o Franciszku Smudzie

Chociaż w ostatnich latach znajdował się poza głównym obiegiem, to w historii zapisał się jako jeden z najlepszych polskich trenerów. Reprezentacja, wielkie kluby, trzy tytuły krajowe i morze anegdot. Jeśli o wielkości szkoleniowca decyduje też jego unikalność, to Franciszek Smuda był gigantem.
O Franciszku Smudzie napisano i powiedziano już właściwie wszystko. Koła nie da się wymyślić na nowo, nikt chyba nie wygrzebie kolejnej anegdoty z "Franzem", której świat jeszcze nie słyszał. Był szkoleniowcem nieoczywistym, nigdy nie gryzł się w język, a przy tym odnosił wielkie sukcesy. W latach 90. i na początku 00. stał się centralną postacią uniwersum polskiego futbolu, ale na swój szczyt dotarł znacznie później. Dotarł za późno.
Zbudowany z opowieści, nieprawdopodobnych historii i stałych przekonań Smuda wyrył się w historii naszej piłki. Nigdy stamtąd nie zniknie, gdyż pamięć o jego triumfach, ale i porażkach, związana jest zbyt mocno, zbyt ściśle. Już wiadomo, że Smuda przetrwa, będzie żył w pamięci innych.
Tureckie przygody
Do Polski wrócił w 1993 roku po szesnastu latach nieobecności. Przyglądano mu się z niekłamanym zainteresowaniem, Smuda spędził sporo czasu nie tylko w Niemczech, ale też Stanach Zjednoczonych i Turcji. Tuż przed przejęciem sterów Stali Mielec prowadził Altay SK i Konyaspor. W drugim z klubów szybko skonfliktował się z jednym z piłkarzy. Gdy szkoleniowiec zauważył, że podopieczny obija się na treningach, złapał go i zagroził wyrzuceniem ze składu. W odpowiedzi został odwiedzony przez zawodnika oraz jego kolegów z drużyny, którzy trenerowi pogrozili pistoletem.
Smuda utrzymywał, że nie pękł. Konflikt zażegnał, a na koniec sezonu pił szampana razem ze swoim krnąbrnym zawodnikiem. W rozmowie z Onetem stwierdził, że albo się jest kozakiem, albo się wypada z gry. A on na powierzchni utrzymywał się przez kolejne 30 lat.
***
Widzę, jak piłkarze ruszają się w szatni. Jestem jak Cygan, czarodziej. Wyczuwam intencje i atmosferę. Wiele razy, tuż przed meczem, powiedziałem kolegom asystentom: Słuchajcie, ten mecz to będzie kicha. I była.
Łódzka legenda
Po udanej przygodzie ze Stalą Mielec Smuda otrzymał pierwszą szansę w Widzewie. Wykorzystał ją w sposób brawurowy. W pierwszym sezonie zajął drugie miejsce w Ekstraklasie, w drugim sięgnął po tytuł mistrzowski, w trzecim wywalczył awans do Ligi Mistrzów i obronił trofeum. Łodzianie byli wówczas nie do zakwestionowania, w sezonie 1995/96 triumfowali bez ani jednej porażki na krajowym podwórku. Okres ten obfitował w mecze, które osiągnęły status kultowych. Najważniejszym wydaje się jednak potyczka z Legią. Widzew do 85. minuty przegrywał 0:2, a ostatecznie ograł największych rywali 3:2, co zapewniło mu mistrzostwo.
Tamten Widzew należał do grona zespołów unikatowych, "Franz" pasował idealnie. Po latach wyciągnął z kapelusza anegdotę dotyczącą Andrzeja Wojciechowskiego, który pracę robotników przy stadionie skwitował tekstem: Patrz, jak zapier***ają... a nie wiedzą, że robią to za darmo.
***
Umiem ocenić piłkarza nawet po tym, jak wchodzi po schodach.
Z kwiatka na kwiatek
Smuda nigdy nie miał problemów ze zmienianiem drużyn. W trakcie swojej bogatej kariery pracował w największych klubach, waśnie i animozje zdawały się go nie dotyczyć. Po odejściu z Widzewa trafił do Wisły Kraków, następnie Legii Warszawa, znowu Wisły i jeszcze raz Widzewa. Wszystko w raptem cztery lata. Znów przeżył sporo - z "Białą Gwiazdą" sięgnął po mistrzostwo Polski, stoczył nieprawdopodobne boje z FC Barceloną (3:4, 0:1) i Interem Mediolan (0:2, 1:0), ale też musiał pogodzić się z wykluczeniem zespołu z europejskich pucharów oraz zwolnieniem po zaledwie jednej porażce na początku sezonu 1999/00. W ekipie "Wojskowych" spalił się sukcesów nie było, natomiast w Widzewie wytrzymał raptem jedną rundę i przeszedł do Piotrcovii.
***
Ja nie jestem miękkim ch**em robiony. Nie padam na kolana, nie lamentuję. Ja jestem Smuda. Mam swój charakter i dzięki temu dotrę do celu.
Poznańskie nadzieje
W 2004 roku znów wyjechał z Polski i trafił na Cypr. Nie wytrzymał tam długo, z propozycjami odezwały się Odra Wodzisław Śląski, Zagłębie Lubin i wreszcie Lech Poznań. "Kolejorz" miał solidne podstawy ku temu, aby zatrudnić doświadczonego szkoleniowca. Odrę utrzymał w Ekstraklasie i to kosztem Widzewa, zaś z "Miedzowymi" awansował do finału Pucharu Polski oraz zajął trzecie miejsce w lidze.
W Lechu sukcesów ponownie nie zabrakło. Po czwartej pozycji w Ekstraklasie udało się uzyskać promocję do Pucharu UEFA, gdyż wycofała się wyżej notowana Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Poznaniacy przebili się przez eliminacje - ten mecz z Austrią Wiedeń - w grupie urwał punkty Deportivo oraz AS Nancy, a przede wszystkim ograł Feyenoord. To wystarczyło na 1/16 finału, co było historycznym sukcesem polskiego futbolu. Wcześniej żaden z naszych klubów nie potrafił awansować do tego etapu.
Niestety niedługo później nastąpił zjazd. Chociaż "Kolejorz" miał wtedy prawdopodobnie najmocniejszy zespół w Polsce, to nie zdołał do końca pogodzić gry na dwóch frontach. Pewne zwycięstwa ustąpiły miejsca wymęczonym, pojawiły się niesnaski w relacjach z rządem. W Ekstraklasie Lech finalnie uplasował się na trzecim miejscu, ale też zdobył Puchar Polski. To jednak nie wystarczyło, aby "Franz" chciał kontynuować przygodę. Odszedł bez przedłużenia kontraktu.
***
W "kompjuterze" to ja mogę sobie gołe baby pooglądać, a nie piłkarzy. Mój nos jest jak laptop. Mnie prawdziwy laptop służy jako podstawka pod kawę
Turniej życia
W 2009 roku Smuda otrzymał ofertę, na którą czekał całe życie. Po szkoleniowca, związanego wtedy z Zagłębiem Lubin, zgłosiła się reprezentacja Polski. "Franza" domagali się wtedy wszyscy, a prym wiedli kibice. W pamięci zostawały świetne spotkania w Lechu, ale też sukcesy z Widzewem i Wisłą Kraków. Szkopuł w tym, że futbol światowy był już wtedy w zupełnie innym miejscu.
Nowy selekcjoner miał za zadanie przygotować kadrę na EURO 2012. Szereg spotkań towarzyskich, żadnej presji przez kilka lat, możliwość budowy. I Smuda faktycznie budował, chociaż tworzył z niekompatybilnych elementów. Do biało-czerwonych trafili piłkarze naturalizowani, ale problemem był brak określonego stylu, brak faktycznego pomysłu. Z obranej ścieżki nikt nie zawrócił, do wielkiego turnieju przystąpiliśmy jako gospodarze pełni obaw, lecz i nadziei związanych z niebywale łatwą grupą. Efekt końcowy był jednak mierny.
Dwa remisy, porażka, dwa punkty, eliminacja. EURO 2012 stało się niechcianym symbolem klęski polskiego futbolu, a Smudzie przyczepiło niezasłużoną łatkę nieudacznika. Krytykowali go piłkarze, eksperci, byli kadrowicze. Znalazł się na celowniku i pozostał na nim przez następne lata. Owszem, zawiódł na całej linii, ale ten jeden turniej nie może być traktowany jako podsumowanie całego dorobku człowieka, który pracę zaczynał jeszcze w latach 80.
***
Jestem pewien, że gdyby wcześniej ktoś działał tak jak ja, to taki Podolski strzelałby bramki dla nas. Skąd mam brać tych piłkarzy? Znów się pewnie ktoś obrazi, ale z kibla ich nie wezmę.
Ostatni taniec
Po odejściu z reprezentacji Polski Smuda nie musiał długo czekać na kolejne telefony. Znów trafił do Wisły, później próbował sił w Górniku Łęczna, wrócił nawet do Widzewa. Jednocześnie coraz częściej było widać, że proponowane przez trenera rozwiązania są nieskuteczne, archaiczne, częściowo nawet zabawne. Przemysław Pitry ustawiony na środku ataku wrósł w Uniwersum Ekstraklasy.
"Franz", który zawsze uwielbiał grać o stawkę, tym razem nie był w stanie dokonać kolejnych cudów. Z "Białej Gwiazdy" go zwolniono, z Górnikiem spadł, w Widzewie rozczarował. Jego ostatnim klubem okazała się Wieczysta Kraków, przebił się z nią do III ligi.
Po odejściu z zespołu wycofał się z futbolu, miał coraz większe problemy ze zdrowiem. Zmagał się z nowotworem krwi, na początku miesiąca podano informację, że stan 76-latka jest krytyczny. 18 sierpnia legenda polskiej piłki opuściła nas na zawsze.
"Franz", spoczywaj w pokoju.
***
Phreeeess!!!