Czerwone kartki, pobicia, ataki na kobiety i bluzgi w stronę trenera. Ostre kły holenderskiego „Pitbulla”
Charakterystyczne dredy, okulary ochronne z pomarańczowymi szkłami, stosunkowo karłowaty wzrost, acz bojowość gladiatora. Cechowała go zwłaszcza niezwykła siła fizyczna, końska wytrzymałość na ból, świetne przygotowanie kondycyjne, dynamika z futbolówką przy nodze, miejscami ułańska fantazja oraz piłkarska przebiegłość. Zaskarbił sobie sympatię kibiców walecznością, batalią o każdy centymetr boiska, czytaniem gry oponentów. Edgar Davids nie na darmo nosił przydomek „Pitbull”.
Holenderski bulterier przyszedł na świat w Paramaribo, stolicy Surinamu położonej nad Oceanem Atlantyckim, skąd rodzina Davidsów przeprowadziła się do Holandii, gdy mały Edgar ukończył dwa lata. Ojciec i matka od razu zaszczepili w chłopaku zainteresowanie piłką nożną, choć trudno to sprecyzować słowem „miłość”. Chodziło raczej o chęć przebicia się przez sito roślejszych rówieśników, aniżeli darzenie uczuciem kopania skórzanej kuli.
Tak czy inaczej, Davids nie zrażał się niepowodzeniami, kiedy dwukrotnie odrzucano jego kandydaturę do słynnej akademii piłkarskiej Ajaksu Amsterdam. Trenował mocniej, z jeszcze bardziej wzmożoną determinacją. Gdy grono kumpli z podwórka udawało się wczesnymi wieczorami do domów, Edgar zostawał, żeby doskonalić swoje futbolowe „ja”, plącząc się między nogami starszych z zacięciem godnym wygłodniałego wilka stepowego. Wreszcie znalazł uznanie wśród skautów Ajaksu, którzy za trzecią próbą przyjęli go do szkółki.
Po sześciu sezonach spędzonych na juniorskich arenach, Edgar otrzymał szansę debiutu w Eredivisie, gdzie na początku wystawiano go jako lewoskrzydłowego. Szkoleniowiec Louis van Gaal, który właśnie obejmował posadę głównego trenera „Godenzonen”, przytomnie spostrzegł, że Davids równie dobrze spełnia się w destrukcji oraz umiejętnie kreuje grę ze środkowej strefy boiska, a kiedy trzeba, potrafi włączyć się do akcji ofensywnych. To dawało van Gaalowi duże pole manewru, więc przesunął piłkarza do centralnego sektora.
Kolekcjoner trofeów
Kariera sportowa „Pitbulla” nabierała tempa z każdą kolejną kampanią, natomiast łatka zadziornego i nieposkromionego szefa drugiej linii przylgnęła do niego prędzej niż sam pseudonim nadany przez trenera Ajaksu. Jeszcze jako nastolatek sięgnął po Puchar UEFA w 1992 roku, kiedy zasłużony holenderski klub z tradycjami pokonał w dwumeczu włoskie Torino.
W latach 1994-1996 trzy razy z rzędu zdobywał tytuł mistrza Holandii, ale największy triumf Davidsa z Ajaksem przypadł w 1995 roku. Zwycięstwo podczas finałowego meczu przeciwko Milanowi po trafieniu w ostatnich minutach spotkania rezerwowego wówczas Patricka Kluiverta było ostatnim Pucharem Europy, który holenderski klub umieścił w swojej zacnej gablocie z trofeami.
Rok później Ajax nie zdołał obronić czempionatu, zaś jednym z winowajców stał się Edgar, nie wykorzystując „jedenastki” w serii rzutów karnych z Juventusem. Następnie „Pitbull” zainaugurował występy we Włoszech, zyskując status gwiazdy wielkiego formatu. W 1999 roku wskutek powikłań pooperacyjnych, związanych ze zdiagnozowaną jaskrą, był zmuszony do noszenia specjalnych okularów ochronnych, które - oprócz krnąbrnego stylu boiskowego zawadiaki - kojarzono jako znak rozpoznawczy zawodnika.
Pomarańczowy „Pitbull”
Reprezentowanie barw narodowych to największy honor, jaki może spotkać piłkarza. Podobne zdanie wyrażał Davids, tyle że nie zawsze chadzał tymi samymi ścieżkami, co selekcjonerzy reprezentacji Holandii, a konkretniej Guus Hiddink w trakcie Euro 96. Właśnie wtedy na antenie radiowej Edgar bardzo dosadnie skomentował działania opiekuna kadry: „Hiddink powinien przestać wciskać łeb do tyłków niektórych piłkarzy”.
Do dziś nie wiadomo, kogo dokładnie miał na myśli „Pitbull”, aczkolwiek śmiemy twierdzić, że zapewne chodziło o starszyznę drużyny. I to młodzieńcze rozgoryczenie akurat jest w stu procentach uzasadnione, ponieważ faktycznie istnieją ludzie rządzący szatniami w sposób bezceremonialny. Przed kamerami są „ą” i „ę”, że w ich towarzystwie ma się ochotę zaczynać każdą wypowiedź od słów: „Z proktologicznego punktu widzenia…”. Przytakują.
W każdym razie, za publiczne wyrażenie obraźliwej, niegrzecznej, kąśliwej uwagi pod adresem szkoleniowca Holendrów za pośrednictwem mass mediów, Davids otrzymał w ramach nagrody bilet powrotny do kraju. Do składu załapał się ponownie na Mundial we Francji, gdzie w meczu o trzecie miejsce „Oranje” musieli uznać wyższość Chorwatów.
Jednak prawdziwe złamane serca plejady „złotych dzieciaków” to Euro organizowane na własnym terenie w kooperacji z Belgami. Porażka w półfinale z Włochami, koniec marzeń, wierzchołek góry lodowej, którą stanowił brak awansu na kolejną wielką imprezę. Natomiast takie akcje, jak poniższa, możemy oglądać do znudzenia. „Pitbull”!
Damski bokser i czerwony trener
Na przestrzeni kariery piłkarskiej Edgar miewał wzloty oraz upadki. Ewidentnie brakowało mu sukcesu z kadrą narodową, bo w piłce klubowej ugrał wszystko, zanim jeszcze doszedł do absolutnego szczytu formy, podczas którego rządził i dzielił z Zinedinem Zidanem w Juventusie Turyn. Chociaż tam również nie obyło się bez ekscesów takich jak bójka z Cosminem Contrą, gdy rozgrywano przedsezonową potyczkę towarzyską.
Według zeznań świadków zdarzenia Davids wówczas ciężko poturbował Rumuna, okładając go niemiłosiernie po twarzy i kopiąc leżącego w plecy. Oczywiście, potem na „Pitbulla” nałożono karę zawieszenia. Innym razem pomocnik rodem z Paramaribo dopuścił się aktu przemocy w amsterdamskim kinie. Ofiarami padły dwie kobiety, które rzekomo zajęły miejsca wykupione przez Holendra. Jedną spoliczkował, drugiej podbił oko, a bestialski czyn oglądała przerażona narzeczona piłkarza.
Jakby mocno nie kochało się Edgara, tego typu zachowanie jest po prostu odrażające. Sportową emeryturę przeżywał jako grający trener w Barnet FC, czyli w zespole występującym na czwartym tudzież piątym poziomie rozgrywkowym w Anglii. Tak naprawdę ustalał skład od siebie i grywał na różnych pozycjach. Gdy nie dostawał podań od znacznie młodszych kolegów albo otrzymywał anemiczne piłki, wrzeszczał w ich kierunku: „Do ciężkiej cholery! Grałem w Barcelonie, rozumiesz? To zacznij podawać mi dokładniej!”.
Tak, sześć meczów, trzy czerwone kartki i gigantyczne zdumienie wymalowane w oczach. Oto schyłek schematu pomyłek zawodnika, który wprawdzie zapisał się złotymi zgłoskami w annałach futbolu dzięki rewelacyjnym meczom, czy spektakularnym sytuacjom, lecz czasami również fatalnie skonstruowanym kodeksem postępowań. Wielokrotnie starał się odkupić grzechy, chociażby przy awarii autobusu, którym fani Barnet podążali na mecz.
Wysłał swoich podopiecznych do restauracji, a po chwili kazał klubowemu kierowcy przywieźć tam kibiców, żeby nie musieli marznąć pozostawieni sami sobie w szczerym polu. Nawrócenie „Pitbulla”, czy próba ratowania nadszarpniętego wizerunku? Dziś panuje cisza w eterze, ale - koniec końców - nigdy nie wiadomo, kiedy wściekły pies znowu użyje kłów. Nie na darmo znalazł się w opublikowanej ostatnio przez portal Transfermarkt drużynie największych boiskowych brutali, łapiących najwięcej czerwonych kartek. Holender ustępuje w tym składzie tylko Sergio Ramosowi, który ma 26 “czerwieni” na koncie. O jedną więcej od Davidsa.
Mateusz Połuszańczyk