Legendarny klub wreszcie przełamie klątwę? "Czarodziej" może dać upragniony awans

Legendarny klub wreszcie przełamie klątwę? "Czarodziej" może dać upragniony awans
IMAGO / pressfocus
Tomasz - Urban
Tomasz UrbanDzisiaj · 12:58
Pamiętacie ten zegar na stadionie odmierzający czas bytności HSV w 1. Bundeslidze? Hamburg z dumą obwieszczał światu, że jest jedynym klubem w Niemczech, który gra w najwyższej klasie rozgrywkowej nieprzerwanie od momentu jej założenia. Kusili los aż do maja 2018 roku…
Zegar w końcu usunięto, choć dziś też miałby co odmierzać. W sobotę wybije dokładnie 2500 dni, odkąd hamburski klub przebywa w czyśćcu. HSV jest jak Ellis Boyd “Red” Redding w znakomitym filmie Franka Darabonta “Skazani na Shawshank”, w rolę którego brawurowo wcielił się Morgan Freeman. Co roku pisze odwołania i próbuje udowodnić, że jest już zresocjalizowany, ale bezduszna komisja ciągle odrzuca jego wnioski. Udaje mu się wyjść na wolność dopiero wtedy, gdy jest mu już wszystko jedno.
Dalsza część tekstu pod wideo
Hamburgowi może nie jest wszystko jedno, ale powierzenie funkcji trenera nieopierzonemu Merlinowi Polzinowi można było potraktować jako oznakę lekkiego tumiwisizmu. Wcześniej wypróbowali tam najróżniejszych konfiguracji i najrozmaitszych dróg. Być może przesadą byłoby twierdzenie, że HSV stał się w ostatnich latach cmentarzyskiem trenerskich karier, faktem jest jednak, że zęby połamali sobie na nim i warsztatowiec Tietz, i taktyk Wolf. I doświadczony Hecking, i wyważony Thioune. I ultraofensywny Walter, i charyzmatyczny Baumgart. Nic nie działało. Tak jak Adaś Miauczyński ze wszystkiego był drugi, tak HSV ze wszystkiego był czwarty. A nawet jak był trzeci, to i tak się okazywało, że lepiej już było być tym czwartym, bo przynajmniej trochę mniej bolało.
hsv hamburg 2. bundesliga 2018-2024
transfermarkt

Czarodziej Merlin

Merlin Polzin to taki Edin Terzic z Hamburga. Tam też się urodził i od dzieciaka przesiadywał na trybunach w szaliku HSV. Granie w piłkę zakończył w wieku 20 lat, a rok później został trenerem w strukturach młodzieżowych klubu. Potem przeniósł się do Osnabrueck, gdzie spotkał Daniela Thioune’a i będąc jego asystentem, pokonywał kolejne szczeble trenerskiej kariery - najpierw w piłce młodzieżowej, a potem w seniorskiej. Ich drogi rozeszły się, kiedy Thioune’a zwolniono z HSV. Polzin już nie zamierzał się ruszać ze swojego klubu. W HSV też wreszcie dostrzeżono jego potencjał i pozwalano mu pracować u boku kolejnych szkoleniowców w nadziei, że kiedyś ta inwestycja w niego się zwróci.
Moment prawdziwej próby przyszedł, kiedy zwolniono nieradzącego sobie najlepiej z drużyną Steffena Baumgarta. Początkowo miała to być opcja na chwilę, aż nie znajdzie się kogoś docelowego, ale wiadomo, że nie ma w życiu nic trwalszego niż prowizorki. Nie dość, że Polzin zaczął osiągać naprawdę dobre wyniki, to jeszcze z drużyny dochodziły głosy zadowolonych z takiego układu piłkarzy, którzy niezwykle doceniali zarówno warsztat trenerski swojego nowego opiekuna, jak i jego kompetencje miękkie. Szefowie HSV przemyśleli sprawę i postanowili dać 34-letniemu szkoleniowcowi prawdziwą szansę. I na razie nie mają powodów do narzekań, bo HSV pod jego wodzą punktuje bardzo mocno. W 12 spotkaniach zgromadził 25 punktów i w szybkim tempie awansował z ósmego miejsca w tabeli na pierwsze. Fantazja kibiców HSV pracuje na coraz szybszych obrotach, a czary Merlina robią na wszystkich coraz większe wrażenie. Wiadomo, do siedmiu razy sztuka.

Mocni w domu

W minioną sobotę HSV rozpoczął swój tradycyjny w ostatnich latach “march madness”, a więc miesiąc, w którym zazwyczaj mocno mu nie idzie. Z ostatnich ośmiu meczów, rozgrywanych w tym miesiącu, wygrał tylko jeden. Pomni tych przykrych doświadczeni kibice z dużym niepokojem wyczekiwali meczu z prowadzoną przez Thioune’a Fortuną Duesseldorf. Merlin Polzin mógł się więc zmierzyć ze swoim mentorem i rywalizację tę wygrał w sposób bezdyskusyjny (4:1). HSV było w tym spotkaniu zespołem o klasę lepszym. Goście robili jedynie za tło dla dobrze prosperującej polzinowej maszyny. Podobnie było zresztą kilka tygodni temu, kiedy do Hamburga zjechało rewelacyjne w tym sezonie Kaiserslautern, a także na początku rundy, kiedy to “Die Rothosen” skromnie, bo tylko 1:0, ale absolutnie zasłużenie ograli głównego faworyta ligi, czyli 1.FC Koeln.
HSV jest w tym sezonie potęgą na własnym boisku. Po ostatniej porażce Bayernu z Bochum, Hamburg to jedyny klub w profesjonalnej niemieckiej piłce (a więc w ramach trzech najwyższych lig), który jeszcze w tym sezonie nie przegrał meczu przed własną publicznością. A ta - trzeba to mocno podkreślić - też w tym sezonie nie zawodzi. Niemieckie media bardzo przemianowały nawet nazwę Volksparkstadion na Vollparkstadion (voll po niemiecku to pełny), bo kibice walą drzwiami i oknami na mecze Daviego Selke i spółki. Na 13 spotkań u siebie, dziesięć odbywało się przy absolutnym komplecie 57 tysięcy widzów. Jeśli tendencja się utrzyma, HSV pobije historyczny rekord frekwencji na własnym stadionie.

Sprzyjający terminarz

Piątkowym meczem w Magdeburgu HSV kończy powoli sekwencję meczów z bezpośrednimi konkurentami do awansu. Za tydzień grają jeszcze u siebie z Elversbergiem i na tym koniec wspinaczki. Zaczyna się zejście z góry. Z trudniejszych wyzwań pozostają jeszcze ewentualnie wyjazdy do Norymbergi i Gelsenkirchen. Od kwietnia HSV czekają starcia z drużynami zajmującymi obecnie kolejno miejsca: 8., 16., 11., 10., 13., 17. i 12., podczas gdy pozostałe zespoły z czołówki będą jeszcze rywalizować między sobą. Kolonia pojedzie do Paderbornu i Hanoweru, a kończy sezon meczem u siebie z Kaiserslautern. Lautern, poza Kolonią, wybierze się jeszcze w międzyczasie do Paderbornu i ugości Fortunę. Magdeburg ma wyjazd do Hanoweru i Paderbornu, a sezon kończy spotkaniem z Fortuną u siebie.
terminarz hsv hamburg 14.03.2025
własne
W teorii nikt z czołówki nie ma tak korzystnego układu gier do końca sezonu, jak HSV. No ale właśnie, to tylko teoria. W praktyce wygląda to tak, że Hamburg - zwłaszcza na wyjazdach - miewa problemy z drużynami grającymi nisko i agresywnie, takimi jak Ulm czy Regensburg. Z obu tych meczów ekipa Polzina przywiozła do domu tylko po jednym punkcie, a przecież grała z dwoma najsłabszymi drużynami w lidze. To zejście z góry bywa czasem bardziej niebezpieczne i zwodnicze niż sama wspinaczka.
Za Hamburgiem przemawia też fakt, że liga w tym sezonie jest wyjątkowo ciasna i wyrównana. Nie ma drużyn, które narzucałyby wysokie tempo i punktowały w sposób nadzwyczajny. 45 oczek, jakie HSV uzbierał na tym etapie sezonu, to wynik dość przeciętny. Bywały sezony, w których ekipa z portowego miasta uzbierała po 25 kolejkach więcej punktów, a i tak plasowała się poza pierwszą dwójką, czy nawet trójką. Brak mocno punktujących liderów sprawia, że presja ciążąca na HSV jest odrobinę mniejsza. Jedna wpadka nie powoduje, że strata do czołówki natychmiast rośnie. Nawet jeśli nieoczekiwanie przegrasz, to wygrywając dwa-trzy kolejne mecze, znowu jesteś w znakomitej pozycji wyjściowej. Liga daje po prostu w tym sezonie czas na odrabianie strat i wybacza pojedyncze potknięcia. Przynajmniej na razie.

Mocna ofensywa

Atutem w walce o awans powinna być też bardzo mocna ofensywa. HSV nie ma problemów ze strzelaniem goli. Tylko dwukrotnie w tym sezonie zdarzała się sytuacja, by “Die Rothosen” zakończyli mecz na zero z przodu. Mało kto ma taki luksus, by mieć w kadrze czterech napastników mających liczby. Robert Glatzel, zanim nabawił się groźnej i długotrwałej kontuzji, zdążył w sześciu meczach strzelić siedem goli. Ransford-Yeboah Koenigsdoerfer w roli napastnika numer trzy spisuje się nadspodziewanie dobrze. Zdobył w tym sezonie już dziewięć bramek, z czego aż 6 na 1:0. 18-letni wychowanek Otto Stange dostaje szanse z ławki i także potrafi je wykorzystać. To właśnie on dobił w sobotę Fortunę, strzelając ostatniego gola w meczu tuż po wejściu na murawę (wcześniej strzelił też wchodząc z Greutherem Fuerth). No i wreszcie Davie Selke, który rozgrywa sezon życia. Wzięto go do HSV przed sezonem tak na wszelki wypadek, a tymczasem były napastnik Werderu, Lipska, Herthy czy Kolonii imponuje skutecznością i z 17 trafieniami jest w tym momencie najlepszym snajperem w lidze. Bez niego o awans byłoby zdecydowanie trudniej.
Motorem napędowym HSV jest jego lewa strona. Obrońca Miro Muheim ma kapitalnie ułożoną stopę i świetnie potrafi dorzucić piłkę na głowę Selkego czy Glatzela - czy to ze stojącej piłki, czy z gry. Natomiast skrzydłowy Jean-Luc Dompe to piłkarz zupełnie nieobliczalny - zarówno w dobrym, jak i niestety w złym tego słowa znaczeniu, ale dla drużyny grającej w ataku pozycyjnym wyjątkowo cenny, bo potrafi zrobić różnicę solową akcją i zdobyć przestrzeń dryblingiem. Jest niezwykle trudny do zatrzymania, zarówno na boisku, jak i poza nim. I wcale nie myślę tutaj o rajdzie samochodowym ulicami Hamburga, jaki przytrafił mu się półtora roku temu. Mówi się, że Dompe koniecznie chce zagrać w 1. Bundeslidze i jeśli HSV nie awansuje, to raczej nie uda mu się przedłużyć umowy z francuskim skrzydłowym.
W ogóle kadra HSV jest na warunki 2. Bundesligi i mocna, i szeroka. Morgenpost postawiło nawet niedawno tezę, że to najlepszy i najszerszy zespół, jaki HSV miał kiedykolwiek do dyspozycji w 2. Bundeslidze. Kiedy wypada jeden piłkarz, dwóch kolejnych jest gotowych do gry. Oczywiście, nie każdego da się zastąpić jeden do jednego bez utraty jakości. Davie Selke jest w takim gazie, że jego brak (pauzuje za nadmiar żółtych kartek) w piątkowym meczu z Magdeburgiem, prowadzonym przez kolejnego byłego trenera HSV - Christiana Tietza, może być bardzo odczuwalny. Tym bardziej, że Koenigsdoerfer, który go zastąpi (Glatzel ma być w kadrze meczowej, ale jeśli wejdzie, to dopiero w drugiej połowie), ma inne atuty. Bazuje raczej na szybkości, a to sprawia, że cały zespół musi się ustawić pod inną grę, aby uwypuklić jego atuty. Faktem jest jednak to, że HSV ma chyba najszersze pole manewru w całej lidze.
No to co - czy to jest ten sezon czy jednak znowu nie?

Przeczytaj również