Cyrk Barcelony z Camp Nou. Wielkie opóźnienia, jeszcze większa strata kasy

Cyrk Barcelony z Camp Nou. Wielkie opóźnienia, jeszcze większa strata kasy
Javier Borrego / pressfocus
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech KlimczyszynDzisiaj · 14:37
Cuda, cuda ogłaszają. Barcelona ustami swojego dyrektora wieściła, że ich stadion przejdzie najszybszą i najbardziej efektowną przebudowę w historii futbolu. Jak to zwykle bywa, skończyło się na hucznych zapowiedziach. Joan Laporta po raz kolejny nie dotrzymuje słowa.
Czerwiec ubiegłego roku. To wtedy rozpoczęła się renowacja kultowego Camp Nou. Piłkarze w zastępstwie otrzymali nowy dom. Estadi Olimpic Lluis Companys, wcześniej zwany jako po prostu Estadi Montjuic. Przeprowadzka miała trwać krótko. Mówiło się nawet o roku, co byłoby rekordem świata pod względem czasu remontu tak dużego obiektu. Większość jednak na takie zapewnienia spoglądała z przymrużeniem oka. I miała rację. Minęło półtora roku, a pracownicy są nadal w czarnej… dziurze.
Dalsza część tekstu pod wideo
- Nie chcemy podawać dat, bo może to nastąpić później, ale może nawet i wcześniej niż wszyscy myślimy - mówił Joan Laporta na początku września. - Wystarczy wybrać się na stadion i naocznie się przekonać, jak daleko posunięte są prace. Pomimo przeszkód wierzę że do końca roku (2024 - przyp. autor) będziemy mogli wrócić. Jesteśmy bardzo podekscytowani - dodawał z nieukrywanym podnieceniem.

Szybciej, coraz drożej

I niektórzy się wybrali. A ich oczom ukazał się może nie tyle las krzyży, co las gołych betonowych słupów. Spacerując po terenie nikt nie potrafił sobie wyobrazić, że stadion będzie gotowy na przyjęcie 60 tysięcy kibiców (ostateczna liczba krzesełek ma wynieść prawie 105 tysięcy) pod koniec listopada. Mamy grudzień i oczywiście bramy nadal są zamknięte. Fiasko. Kompletna klapa.
Niedawno przyznano pozwolenie na całodobowe prace przy proteście mieszkańców. 24 godziny na dobę stukania, wiercenia, piłowania. Wcześniej bezprawnie naruszano ciszę nocną. Po kilku incydentach wzywano policję, a harmonogram ustalono tak, by prace kończyły się o godzinie 22:00.
Teraz nastąpiło przyspieszenie, ale nadal daleko do szczęśliwego finału. Przyspieszyły również kwoty przebudowy Camp Nou. Ze wstępnie oszacowanych 900 milionów euro, do 1,5 miliarda euro (stan na listopad 2024 roku). Według oficjalnej strony internetowej Espai Barca, projekt obejmuje już nie tylko główny obiekt, ale także boiska treningowe w Ciutat Esportiva Joan Gamper. O dziwo, im bardziej są w tyle z terminami, tym bardziej poszerzają plany.

Turcja, czyli transplantacja Camp Nou

Jedną z decyzji, z której prezydent Barcelony dumny był najbardziej, jest zatrudnienie tureckiej firmy Limak do renowacji obiektu. Podczas, gdy jego doradcy szukali specjalistów, doświadczonych budowlańców, Joan Laporta i kierownictwo projektu Espai Barca, uważali, że hiszpańskie konsorcja, znajdujące się na liście faworytów do wygrania przetargu, umawiały się między sobą i sztucznie zawyżały ceny.
Postawienie na Limak, nikomu nieznaną turecką firmę, było odważne, ale wywołało też nieufność wśród katalońskiej społeczności skupionej wokół piłki nożnej. Główny powód? Spółka nigdy wcześniej nie budowała stadionów. Największe projekty Turków to wzniesienie trzeciego międzynarodowego lotniska w Stambule i portu lotniczego w stolicy Kosowa, Prisztinie. Niby się znają na robocie, ale może nie do końca. Ryzyko duże, a jak z opłacalnością?
Aby rozwiać wszelkie wątpliwości, Laporta wygłosił dwa głośne oświadczenia. Po pierwsze, stadion zostanie wyremontowany w rekordowym czasie i ma być otwarty w dniu 125-lecia klubu. Po drugie, i jest na to konkretna gwarancja zapisana w umowie, Limak zapłaci milion euro za każdy dzień zwłoki z oddaniem obiektu. Piękna rocznica przeminęła dokładnie 29 listopada, a na budowie wciąż nie widać końca prac. Co więcej, Barcelona wciąż nie wie, kiedy pracownicy opuszczą plac, a Turcy bynajmniej nie mają zamiaru płacić za kolejne dni zwłoki. Mało tego, okazało się, że Barca wcale nie chce tych kar egzekwować.
Oficjalnie “Duma Katalonii” nie chciała komentować sytuacji, ale dziennikarzom udało się pozyskać informacje ze źródeł zbliżonych do klubu. Okazuje się, że powodów jest kilka.
Po pierwsze, Barcelona po prostu boi się porażki w sądzie. Limak mógłby wygrać sprawę, powołując się na fakt, że w toku prac dokonano zmian w projekcie przebudowy Camp Nou, a także odwołując się do opóźnień w uzyskaniu części pozwoleń i niedogodnego harmonogramu prac zatwierdzonego przez Radę Miasta. A te są związane z ciągłymi skargami ze strony mieszkańców.
Po drugie, Joan Laporta martwi się o swoją reputację. Wcześniej publicznie chwalił Limak, a każdy konflikt ze spółką będzie odebrany jako przyznanie się do ogromnego błędu przy wyborze wykonawcy. A należy raczej do osób, które złapane na gorącym uczynku mówią, że to nie jest ich ręka.
Po trzecie, konflikt z wykonawcą nie przyniósłby klubowi absolutnie niczego, prócz samych kłopotów. Mógłby przede wszystkim zagrozić finalizacji prac. Wygląda więc na to, że zarząd klubu traci kontrolę nad sytuacją, a Limak po prostu dokończy robotę, kiedy uzna to za stosowne. Niezależnie od obietnic prezydenta.

Ad calendas graecas

Obecnie działacze rozważają możliwość przedłużenia pierwszej fazy remontu do końca lutego lub nawet do trzeciego kwartału. Wspomniany luty jako wstępny termin powrotu piłkarzy już właściwie jest nierealny. W dodatku mógłby spowodować problemy z logistyką związaną z umiejscowieniem fanów, nie mówiąc już o względach bezpieczeństwa. Ponadto, Laporta chce otworzyć Camp Nou przed końcem remontu, z pojemnością na poziomie 60 procent, co by oznaczało, że kibice wejdą na arenę, która jest strefą budowlaną. A do tego konieczne musi być przestrzeganie specjalnych protokołów oraz uzyskanie dodatkowego zezwolenia z Urzędu Miasta. I znów - to wszystko wymaga czasu. A Barcelonie przecież się spieszy.
Firma Legends, zajmująca się sprzedażą karnetów na trybunach VIP, już komunikuje, że Camp Nou zostanie otwarty dopiero w przyszłym sezonie. I znów - nie podaje konkretnej daty.
Na zakończenie warto zaznaczyć, że przez wszystkie opóźnienia “Barca” traci sporo zysków. W budżecie na sezon 2024/25 uwzględniono ponad 20 milionów euro wpływów ze stadionu. Trudno uwierzyć, by klub, który sportowo spisuje się nieźle, a przynajmniej dużo lepiej niż w poprzedniej kampanii, będzie w stanie zarobić taką kwotę. Prędzej spróbuje wyrównać stratę. To podnosząc pieniądze z boiska (warunek konieczny - walka o późne fazy Ligi Mistrzów), bądź sprzedając swoje gwiazdy. A to ostatnie fanom może się nie spodobać.

Przeczytaj również