Co wiemy po Tour de Beneluks? "Dla nich droga do kadry na MŚ jest bardzo daleka"

Za nami blisko tydzień z reprezentacją Polski w Belgii i Holandii. Z delegacji przywozimy jeden punkt, cenną naukę, masę wniosków i przeświadczenie o sile kibicowskiej emigracji.
"Gramy u siebie" - do tego hasła wychodzili na murawę polscy piłkarze zarówno na murawę w Brukseli, jak i w Rotterdamie. I rzeczywiście tak było. Biało-czerwoni kibice dominowali na trybunach w obu tych spotkaniach. O ile w Belgii ich zapał trochę osłabł w drugiej połowie, po kolejnych golach wbijanych przez gospodarzy, to w Holandii szalona druga połowa sprawiła, że doping niósł drużynę aż do ostatniego gwizdka.
- Mamy naprawdę świetnych kibiców. To coś niesamowitego, że gramy na wyjeździe, a czujemy się jakbyśmy grali u siebie. Czy przy hymnie, czy przy golu, czy przy karnym słyszałem mnóstwo polskich gardeł. Cieszymy się, że ich mamy, są świetni - powiedział mi po meczu Piotr Zieliński.
Co ważne, obyło się bez żadnych aktów agresji między Polakami, a kibicami gospodarzy. Owszem, na początku meczu z Holandią doszło do bijatyki w polskim sektorze, ale było to starcie pomiędzy Polakami. Zapewne "sportowe" reprezentacje różnych klubów miały sobie coś do wyjaśnienia, a nadmiar płynów sprawił, że w ruch poszły pięści. Na szczęście sytuacja po kilku minutach się uspokoiła.
Chwilę wcześniej gospodarze rozczarowali nas wykonaniem polskiego hymnu. Orkiestra reprezentacyjna grała pięknie, ale za krótko - skończyła przed drugą zwrotką. Mazurka Dąbrowskiego polscy piłkarze i kibice dośpiewali więc sobie sami, a capella.
Na De Kuip dużą atrakcją dla kibiców - i polskich, i holenderskich - było posadzenie na trybunach Roberta Lewandowskiego. A że rząd przeznaczony dla piłkarzy, którzy nie zmieścili się w kadrze meczowej, był umiejscowiony dość wysoko, blisko trybuny prasowej, to długimi fragmentami fani, zwłaszcza ci najmłodsi, zamiast skupiać się na meczu, to z nabożną czcią przyglądali się jednemu z najlepszych piłkarzy świata.
Stadion Feyenoordu bez wątpienia ma swój urok, ale jest mocno przestarzały. Po meczu narzekał na to Louis van Gaal.
- Ten stadion to stary śmieć. Ze sztabem szkoleniowym mieliśmy do dyspozycji jeden stolik i jeden dzbanek z kawą. Nie powinniśmy więcej tu grać. Tylko Johan Cruyff Arena w Amsterdamie spełnia nasze wymagania - stwierdził na konferencji prasowej. Ale mecz w tym terminie nie mógł tam się odbyć, bo w poniedziałek na obiekcie Ajaksu jest koncert The Rolling Stones.
Co się zmieniało w przerwie?
A co do gry reprezentacji Polski - w obu oglądaliśmy jej inną twarz przed przerwą i inną po zmianie stron. Przez pierwsze 45 minut obu spotkań staraliśmy się być zorganizowani, kompaktowi i realizować plan taktyczny trenera. Wychodziło całkiem nieźle, bo z Belgią do przerwy remisowaliśmy 1:1, a z Holandią prowadziliśmy 1:0.
W drugich połowach jednak jakbyśmy zapominali o bożym świecie i stawialiśmy na wymianę ciosów. Z Belgią po stracie drugiego gola wyprowadziliśmy kilka kontr, po których nie udawało nam się ustawić odpowiednio w defensywie, a za szybcy dla nas gospodarze wykorzystywali to bezlitośnie.
Z Holandią było jeszcze dziwniej, bo przecież prowadziliśmy 2:0, ale rywale w pięć minut odrobili straty, znowu - wykorzystując nasze złe ustawienie, rozluźnienie. Później była już "obrona Częstochowy", a w rolę Kmicica, który wysadził kolubrynę, wcielił się Łukasz Skorupski. Choć w tych dwóch meczach straciliśmy osiem bramek, to paradoksalnie potwierdziło się, że w bramce mamy spokój. Bo przecież Bartłomiej Drągowski też bronił nas jak mógł przed jeszcze większym laniem.
Po co ta złośliwość?
- Pierwszy raz graliśmy z tak defensywnie nastawionym rywalem. Mieli dwa celne strzały i zdobyli dwie bramki. Po ostatnim gwizdku ich trener wyskoczył w górę z radości. Ja bym tak nie zareagował gdybym zremisował 2:2 po prowadzeniu 2:0 - powiedział po meczu z Holandią van Gaal.
Trochę trafna uwaga, a trochę złośliwość, ale przede wszystkim brak zrozumienia naszej sytuacji. Van Gaal może remis traktować jak porażkę (choć sam też chwalił swój zespół), ale dla nas najważniejsze było żeby podnieść się po belgijskim łomocie i pokazać, że potrafimy powalczyć z najlepszymi. I pokazaliśmy.
Potwierdziła się piłkarska prawda, którą przypominał dziennikarzom Ebi Smolarek - każdy mecz to inna historia, a po blamażu takim jak w Brukseli każdy zawodnik chce jak najszybciej rozegrać kolejny mecz.
Powołani tylko na treningi?
Nie wszystkim było to dane. W meczach z Belgią i Holandią selekcjoner sprawdził w sumie 21 piłkarzy, ale na przykład ani minuty nie dostali Karol Świderski czy Mateusz Klich. Kamil Grosicki w obu spotkaniach nie zmieścił się nawet na ławce, podobnie jak Marcin Kamiński, Tomasz Kędziora czy Kamil Jóźwiak. To pokazuje, że dla nich droga do kadry na mundial jest na dziś bardzo daleka.
Szkoda też Arkadiusza Milika, który w Holandii nadal jest rozpoznawalną postacią. Były napastnik Ajaksu oglądał oba spotkania z trybun, podobnie jak Krystian Bielik, któremu uraz kolana nie pozwoli zagrać również w rewanżu z Belgią. Pod jego nieobecność na jednego z wygranych tych dwóch spotkań wyrasta Szymon Żurkowski.
Wybieganego pomocnika Empoli możemy zobaczyć w pierwszym składzie we wtorek. Michniewicz zapowiada, że chcemy zagrać "na galowo" i prawdopodobnie trójką (piątką) w obronie, z Kiwiorem na lewym stoperze i Zalewskim na wahadle. Skoro tak, to na dziś, tuż po wylocie kadry do Polski, "jedenastka" na Belgów prezentowałaby się następująco:
Szczęsny - Bednarek, Glik, Kiwior - Cash, Żurkowski, Góralski, Zalewski - Szymański, Zieliński - Lewandowski
Ale przez dwa dni sporo się jeszcze może zmienić. W niedzielę część drużyny czeka regeneracja, a tych, którzy nie grali trening na PGE Narodowym. W poniedziałek konferencja i ostatni trening aż do września. Czas na ostatni akt tego najdłuższego od Euro zgrupowania. Oby znów z punktami albo nawet jednym.
