Ważny czas dla Polaków w Niemczech. Stawką duże transfery. "Ten kierunek mógłby być sensowny"
Na dniach wracają rozgrywki Bundesligi. Co czeka na polskich piłkarzy grających w Niemczech? Dla wielu z nich najbliższe miesiące mogą być przełomowe. Na przykład Dawida Kownackiego i Michała Karbownika. Nieznana jest też przyszłość Rafała Gikiewicza.
Przez lata polska kolonia w Bundeslidze należała do najliczniejszych. Swego czasu była to liga pierwszego wyboru dla naszych piłkarzy, marzących o zarabianiu na graniu w piłkę w obcej walucie. Rekordowy pod tym względem okazał się sezon 2000/2001, kiedy to w kadrach drużyn z 1. Bundesligi miejsce znalazło aż 19 zawodników rodem znad Wisły. W ujęciu historycznym jesteśmy szóstą najliczniej reprezentowaną nacją w Bundeslidze (poza Niemcami oczywiście). Większą liczbę graczy dostarczyły rozgrywkom w sumie jedynie Brazylia, Dania, Holandia, Austria i Chorwacja. Ale czasy się zmieniły.
W nadchodzącej rundzie wiosennej, na niemieckich boiskach, w dwóch najwyższych klasach rozgrywkowych, będziemy mogli zobaczyć zaledwie dziewięciu Polaków. Po odejściu Tymoteusza Puchacza do Panathinaikosu, w 1. Bundeslidze zostało ich tylko pięciu, co jest najmniejszą liczbą od sezonu 1985/1986, a więc od czasów, w których wcale niełatwo było wyjechać z Polski. Nie wliczam do tego rachunku Marcela Lotki, z reguły będącego poza kadrą pierwszego zespołu Borussii Dortmund i walczącego z Luką Unbehaunem o miejsce w bramce drużyny rezerwowej, występującej na trzecioligowym poziomie. Z powodzeniem zresztą, bo jest niekwestionowanym numerem jeden w tym zespole, a “kicker”, na swoich tradycyjnych listach rankingowych, umieścił go ostatnio na piątym miejscu wśród wszystkich bramkarzy w 3. lidze.
Pewniaki
Można jednak zaryzykować stwierdzenie, że ilość przeszła w jakość, bo zdecydowana większość ze wspomnianej wyżej ósemki będzie miała relatywnie pewne miejsce w podstawowych składach swoich drużyn. Pewniakiem w bramce Augsburga będzie oczywiście Rafał Gikiewicz, o ile w tym Augsburgu pozostanie, co wcale nie jest takie pewne. Rafałowi po sezonie kończy się kontrakt z klubem i na ten moment nie ma rozmów o jego prolongacie. To sprawia, że wokół “Gikiego” jest spory ruch. Rozmowy z nim podjęła w pewnym momencie Borussia Moenchengladbach, rozglądająca się wtedy za zastępstwem dla Yanna Sommera (ostatecznie w Gladbach zdecydowano, że poszukają docelowego rozwiązania w bramce i skierowano oczy na Jonasa Omlina z Montpellier), a w ostatnim czasie w kontakcie z nim pozostaje Schalke. Realnie patrząc, trudno się jednak spodziewać, by Augsburg na 5 minut przed rozpoczęciem rundy pozbywał się jednego ze swoich liderów. Tym bardziej, że sytuacja w tabeli wcale taka kolorowa nie jest i roszada w bramce w tym momencie rozgrywek byłaby obarczona zbyt wielkim ryzykiem.
Pewne miejsce w składzie Augsburga powinien mieć także na prawej obronie Robert Gumny, tym bardziej, że klub oddał na wypożyczenie do Sandhausen jednego z konkurentów Roberta do gry na tej pozycji, czyli Raphaela Frambergera. Na ten moment Gumny będzie rywalizował o miejsce w składzie z Danielem Caligiurim, tyle że ten nie jest nominalnym obrońcą. Lepiej czułby się w roli wahadłowego, ale trener FCA Enrico Maassen twardo stawia na system z czterema defensorami, co powinno sprzyjać Gumnemu. Trzeba jednak brać pod uwagę, że Augsburg, który - w przeciwieństwie do wielu klubów w Bundeslidze - nie stroni od zimowych transferów, poszuka jeszcze kogoś na tę pozycję, by zaostrzyć rywalizację.
Ciekawe perspektywy malują się także przed Jakubem Kamińskim w Wolfsburgu. Debiutancką jesień należy uznać za całkiem udaną w jego wykonaniu. Bramki w lidze co prawda jeszcze nie zdobył, ale gol w Pucharze Niemiec, decydujący o awansie do kolejnej rundy, trzy asysty i cztery przedostatnie podania (najwięcej w zespole), świetne mecze, jak choćby ten z Borussią Dortmund i dziesięć występów w podstawowej jedenastce, to całkiem niezłe argumenty, jak na początek przygody z ligą TOP5. O Kubie pisze się w Niemczech coraz więcej i częściej. Czy to Joerg Schmadtke, czy Niko Kovac, podkreślają olbrzymi potencjał naszego skrzydłowego. Prasa pisze, że jedyna rzecz, której “Kamykowi” jeszcze brakuje, to więcej pewności siebie. Można być jednak spokojnym, że kiedy pojawią się u niego na koncie gole, to i pewność siebie wystrzeli w górę. Kwestia czasu.
Czas próby
Nieco gorzej wygląda sytuacja u Marcina Kamińskiego i Jacka Góralskiego. Obaj stracili praktycznie całą rundę jesienną na leczenie kontuzji, przez co ich pozycje w Schalke i Bochum nie należą do najmocniejszych. Marcin jest na ten moment środkowym obrońcą numer trzy w drużynie z Gelsenkirchen i musi się przebijać przez duet Henning Matriciani - Maya Yoshida. Tak przynajmniej wynikało z ustawień gier sparingowych. Marcina łatwiej wyobrazić sobie w duecie z Matricianim, który ma tę zaletę, że to piłkarz bardzo szybki. Yoshida i Kamiński posiadają inne atuty, ale zestawienie ich razem na poziomie Bundesligi jest dość ryzykowne, zwłaszcza przeciwko drużynom dysponującym szybkimi graczami z przodu. Na przykład Eintrachtowi Frankfurt, pierwszym rywalu Schalke na wiosnę, mającemu z przodu choćby Randalla Kolo Muaniego czy Jespera Lindstroema. Dla Marcina otwiera się jednak furtka do występu w tym meczu od pierwszej minuty, ponieważ Yoshida nabawił się stłuczenia kolana w ostatnim sparingu z Werderem i nie wiadomo, czy zdoła się w pełni wyleczyć do weekendu.
Jacek Góralski dostał natomiast nowego konkurenta do walki o miejsce w składzie. Bochum sprowadziło na jego pozycję Pierre’a Kunde Malonga z Olympiakosu. Kameruńczyk ma za sobą grę w Mainz, a na dodatek swoim profilem gry bardzo przypomina Polaka. Też bazuje na mobilności i agresji. Jeśli dobrze wejdzie w sezon, Jackowi może być naprawdę trudno odzyskać podstawową jedenastkę, tym bardziej, że akurat w środku pola konkurencja w ekipie Bochum jest naprawdę spora. Także na samej pozycji numer “sześć”, na której wciąż jeszcze rej wodzi legenda klubu, czyli Anthony Losilla.
Przełomowa runda
To będzie też niezwykle istotna runda dla wszystkich Polaków grających w 2. Bundeslidze. Przed startem sezonu było ich pięciu, ale Adrian Gryszkiewicz zakończył już swoją nieudaną przygodę z Paderbornem i wrócił do Polski. Trzech z nich - Dawid Kownacki, Michał Karbownik i Damian Michalski - należało jesienią do ścisłej czołówki na swoich pozycjach (wszyscy znaleźli się wysoko na listach rankingowych “kickera”), a runda wiosenna może być dla nich trampoliną do nowych, lepszych klubów w następnym sezonie. Ma też o co walczyć Adam Dźwigała, który zyskiwał jesienią coraz mocniejszą pozycję w St. Pauli, a w lecie kończy się jego kontrakt z klubem.
Najbliższy transferu jest Kownacki. Fortuna jeszcze w grudniu poinformowała, że Dawid nie zdecydował się na przedłużenie umowy, co z kolei spotęgowało spekulacje na temat jego przyszłości. Zainteresowanie usługami “Kownasia” zgłaszało kilka klubów z 1. Bundesligi, między innymi Mainz, czy Borussia Moenchengladbach. Ten drugi trop mógłby być dla Dawida całkiem sensowny. Borussię opuści latem jej najlepszy, a zarazem jedyny napastnik z prawdziwego zdarzenia, czyli Marcus Thuram. Borussia nie zarobi na nim ani grosza, więc będzie ze wzmożoną siłą eksplorować rynek graczy, którym kończą się umowy. Dawid ma atuty, których Borussii z przodu trochę brakuje, a więc szybkość i siłę fizyczną. Może też zagrać na dwóch pozycjach w systemie Daniela Farkego - na lewej stronie i jako napastnik. Dla samego piłkarza przenosiny do Moenchengladbach mogłyby być korzystne także pod kątem życia prywatnego. “Kownaś” zaaklimatyzował się w Duesseldorfie, który jest fantastycznym miejscem do życia, dopiero co urodziło mu się drugie dziecko, a przenosząc się do Gladbach, nie musiałby zmieniać miejsca zamieszkania. W końcu oba miasta dzieli zaledwie 30 kilometrów. Runda wiosenna będzie więc okazją dla Dawida, by podbić swoją wartość i skupić na sobie uwagę jak najmocniejszych klubów.
Michał Karbownik, czyli jego kolega z Fortuny, był prawdziwą rewelacją jesieni. Znakomicie prezentował się czy to na boku obrony, czy na wahadle. Fortuna chce zrobić wszystko, by przedłużyć jego wypożyczenie z Brighton i zatrzymać go na dłużej w zespole. Wiadomo jednak, że aby tak się stało, ekipa Daniela Thioune’a musiałaby wywalczyć awans do 1. Bundesligi. Nie będzie jej bowiem stać na wykupienie klauzuli za Michała, która według “Bilda” wynosi 3 mln euro. Dla drugoligowca to potężna kwota. Praktycznie nie do przeskoczenia. Ofensywni boczni obrońcy są jednak w Niemczech w cenie i niewykluczone, że wokół Michała będzie po sezonie spory ruch na niemieckim rynku. Najważniejsze jednak, by Karbownik zaakceptował w końcu w pełni swoją rolę na boku boiska. To właśnie tam może w największym stopniu wykorzystać własne atuty, czyli szybkość i zwinność. W Duesseldorfie też to zauważyli. Thioune próbował go co prawda także w roli środkowego pomocnika, ale nie był zachwycony tymi próbami, dając do zrozumienia, że na wiosnę będzie ustawiał Karbownika właśnie przy linii. Przy czym niewykluczone, że przesunie go bliżej bramki przeciwnika. Byłaby to okazja, by Michał popracował trochę nad liczbami, które w końcowym rozrachunku będą mocną kartą przetargową przy kolejnym transferze.
Damian Michalski został przez “kickera” sklasyfikowany na drugim miejscu wśród środkowych obrońców za rundę jesienną, jedynie za plecami rozchwytywanego przez połowę Bundesligi Patrika Pfeiffera z Darmstadt. To w dużej mierze pokłosie jego bardzo skutecznej gry w ofensywie. Cztery bramki zdobyte przez środkowego obrońcę w 11 meczach to bilans wręcz fenomenalny. Ale nie tylko gra głową w ofensywie zrobiła na niemieckich dziennikarzach duże wrażenie. Michalski świetnie spisuje się też w pojedynkach. Z miejsca ugruntował swoją pozycję w wyjściowym składzie Greuthera Fuerth, a drużyna z nim w składzie wyszła ze strefy spadkowej i zakotwiczyła w środku tabeli. Do poprawki na pewno gra z piłką przy nodze i wyprowadzenie jej pod presją, ale Damian jest tego w pełni świadomy. Jego postawa w rundzie jesiennej już skupiła na nim uwagę większych klubów. Jeśli wiosną nie obniży poziomu, marzenie o grze w 1. Bundeslidze może się bardzo szybko ziścić.
Adama Dźwigałę z kolei przez długi czas traktowano w St. Pauli jak typową zapchajdziurę. Grał tam, gdzie akurat zachodziła taka potrzeba, ale do pewnego momentu nie był zawodnikiem pierwszego wyboru. W październiku skorzystał jednak na kontuzjach rywali, wskoczył do pierwszej jedenastki i już z niej nie wylatuje. Gra najczęściej na pozycji półprawego środkowego obrońcy i poczyna sobie coraz pewniej. Sam mówi, że świetnie się czuje w Hamburgu i bardzo chętnie zostałby tam na dłużej. Piłeczka jest jednak po stronie klubu, bo latem Adamowi kończy się umowa. Jeśli zagra wiosną tak, jak w końcówce rundy jesiennej, w klubie nie będą się zbyt długo zastanawiać nad tym, czy warto tę współpracę kontynuować.