19 miesięcy bez gry, kilka bez klubu, a teraz wysoka forma. Doświadczony gracz wrócił do żywych
Wszystko było dogadane, został właściwie tylko podpis. Wezwali go do gabinetu, a tam… usłyszał, że kontraktu nie dostanie. Po tym, jak Burnley w ostatniej chwili wycofało się z pozyskania Androsa Townsenda, Anglik obawiał się, że już nie wróci do futbolu. Po 19 miesiącach bez gry doczekał się jednak szansy od Luton Town i zapracował na przedłużenie umowy. Weteran wrócił do żywych, choć piłkarsko znajdował się już jedną nogą “po drugiej stronie”.
Gdy w trakcie okresu przygotowawczego Andros Townsend wchodził do gabinetu prowadzącego Burnley Vincenta Kompany’ego, spodziewał się, że na biurku będzie czekać na niego oferta dołączenia do zespołu. Anglik pokazał się w ekipie “The Clarets” na ich przedsezonowym obozie, wracając do formy po kilkunastomiesięcznym rozbracie z piłką. Dostał od przedstawicieli beniaminka Premier League sygnał, że chcą go u siebie. Na ostatniej prostej złamali mu jednak serce i zrezygnowali z podpisania umowy.
Załamany weteran szukał jeszcze nowej drużyny, ale wodzono go za nos. Obawiał się, że to dla niego koniec kariery. Gdy już powoli mógł w to uwierzyć, nadeszła propozycja od innego beniaminka angielskiej ekstraklasy - Luton Town. 32-latek z niej skorzystał. Odbudował się, został ważnym ogniwem “The Hatters”. Niedawno ogłoszono, że zostanie na Kenilworth Road na dłużej. Wychowanek Tottenhamu podniósł się po największym ciosie w piłkarskiej karierze i 19 miesiącach przerwy od kopania na najwyższym poziomie. To jedna z najpiękniejszych historii tego sezonu na Wyspach.
Uraz wysłał go na bezrobocie
20 marca 2022 roku. Powoli do końca zbliżały się pierwsze rozgrywki Androsa Townsenda w barwach Evertonu. Doświadczony skrzydłowy, solidny ligowiec z ponad 250 meczami na poziomie Premier League, został ściągnięty na Goodison Park przez Rafaela Beniteza, który poszukiwał budżetowych wzmocnień. Anglik zaczął świetnie, ale potem spuścił z tonu. W efekcie, gdy Hiszpan stracił posadę, a “The Toffees” powierzyli zadanie walki o utrzymanie Frankowi Lampardowi, Townsend stracił miejsce w składzie. Niemniej, wciąż liczył, że pomoże drużynie.
Tego dnia grali z Crystal Palace w Pucharze Anglii. Townsend dostał szansę występu w pierwszym składzie. Już w 17. minucie padł na murawę i chwycił za kolano. Od razu było widać, że sprawa jest poważna. Przypuszczenia się potwierdziły: doszło do zerwania więzadła krzyżowego. Wychowanek Tottenhamu rozpoczął walkę o powrót do zdrowia. Korzystał z pomocy specjalistów z Kataru. Doprowadził się do świetnej formy fizycznej, pracując bez wytchnienia.
- Jestem w najlepszej formie, w jakiej kiedykolwiek byłem, jeśli chodzi o poziom tłuszczu w organizmie i wagę - mówił w rozmowie z klubowymi mediami we wrześniu 2022, pół roku po feralnym starciu z “Orłami”.
Najczęściej takie kontuzje oznaczają sześć do dziewięciu miesięcy przerwy. W tym wypadku, pomimo optymizmu piłkarza, z rehabilitacją poszło dużo gorzej. Dla Evertonu już nie zagrał. Ani razu nie znalazł się nawet w kadrze pierwszej drużyny. Doczekał do końca kontraktu, wygasającego na finiszu rozgrywek 2022/23, w międzyczasie zaliczając tylko jeden 45-minutowy występ dla rezerw. Wtedy wylądował na lodzie. Musiał szukać nowego pracodawcy, a w tamtym momencie nie zaliczył ani jednego meczu w dorosłym futbolu od 15 miesięcy.
Fałszywe nadzieje
W okresie przygotowawczym do nowej kampanii odezwało się Burnley. “The Clarets” wywalczyli awans do angielskiej elity jako mistrzowie Championship i poszukiwali wzmocnień. 32-latek z pokaźnym doświadczeniem w Premier League i 13 występami w reprezentacji Anglii stanowił interesującą opcję dla beniaminka. Najpierw Townsend dostał zaproszenie do treningów. W ich trakcie wywarł na tyle pozytywne wrażenie na sztabie szkoleniowym, że zabrano go na obóz do Portugalii.
- Zagrałem tam kilka spotkań: z Genkiem, naprawdę dobrze mi poszło z Benfiką, gdzie zaliczyłem 90 minut. Następnego dnia zaproponowano mi roczny kontrakt. Po powrocie do Anglii od razu udałem się na testy medyczne - wspominał zawodnik w rozmowie z talkSPORT.
Jak się jednak okazało, plany uległy zmianie. Po zaliczeniu badań nadeszła pora na kluczową rozmowę. A tam - zaskoczenie. “The Clarets” się wycofali. Umowa, która wydawała się pewna, została w ostatniej chwili wyrzucona do kosza. Pomimo protestów i próby przekonania klubu do swoich racji, Anglikowi nie udało się nic ugrać. Trener Vincent Kompany i jego współpracownicy zmienili zdanie.
- Powiem szczerze: wyszedłem stamtąd ze łzami w oczach. Płakałem. Czułem, że mój sen o Premier League dobiega końca. (...) To był jeden z najtrudniejszych momentów całej kariery - wyjawił eks-reprezentant Anglii w programie “Monday Night Club” na antenie radia BBC.
- Gdybym spisywał się słabo, to wiedziałbym, że nie dostanę kontraktu i bym się przygotował. Ale jeśli jesteś już na etapie szukania domów czy szkół, rozmów o numerze koszulki, po czym słyszysz, że nie możesz już na niego liczyć… To zachwiało moim światem. Dochodziłem do siebie tydzień - dodał.
Początkowo Townsend nie rozumiał tej decyzji. Potem wspominał o szerszym obrazie sytuacji.
- Burnley lubi piłkarzy mogących przynieść zysk. Choć niekoniecznie się z tym zgadzam, jestem w stanie zrozumieć, dlaczego podjęto taką decyzję. Nie chciano blokować im [młodszym zawodnikom - przyp. red.] drogi do składu, ściągając 32-latka - wyjawił na łamach Daily Mail.
Załamany Anglik musiał szukać nowego planu. Niewypał w takich okolicznościach, po długiej absencji, która postawiła jego karierę na zakręcie, stanowił kolejny poważny cios. Pomimo tego czas spędzony na pracy z “The Clarets” nie poszedł na marne.
- Szczerze mówiąc, zanim dołączyłem do Burnley, nikt nawet się mną nie interesował. Gdy z nimi pracowałem, menedżer wypowiadał się o mnie w ciepłych słowach. Ludzie zobaczyli, jak gram z Benfiką, pojawiły się filmiki w internecie - mówił Townsend. - Teraz wreszcie zaczynają pojawiać się pytania o moje plany, o to, na co mnie stać.
Pod koniec okienka nadeszła oferta od agenta proponującego przenosiny do Turcji. Doświadczony zawodnik udał się więc tam, by dopiąć transfer. Rozmawiając z Daily Mail, wyjawił, że czekał cały dzień. Na marne. Potem pojawił się kolejny przedstawiciel, oferujący kontrakt w trzeciej lidze saudyjskiej. 32-latek był tak głodny powrotu na boisku, że i tę propozycję chciał zaakceptować. Ostatecznie, w dniu zamknięcia ówczesnego mercato nadeszła informacja, że prezes klubu jednak nie jest zainteresowany zakontraktowaniem 13-krotnego reprezentanta “Synów Albionu”.
- Tak minął mi miesiąc. Ludzie dawali mi fałszywą nadzieję - podsumował piłkarz.
Symboliczny związek
- Mam 32 lata. Czuję, że gdy doznałem kontuzji, zaliczałem swój najlepszy sezon w Premier League. Szedłem na osobisty strzelecki rekord. Nieważne, kto mnie weźmie, chcę kontynuować to, na czym skończyłem - przekonywał odważnie Townsend jeszcze w sierpniu.
Z czasem jednak zaczął tracić nadzieję i obawiać się o przyszłość.
- Doszedłem do momentu, gdy w październiku zaczynałem czuć, że mój pociąg już odjechał. Zacząłem pracować w mediach, regularnie współpracując m.in. ze Sky. Ludzie mówili mi, żebym poczekał do stycznia, bo może wtedy pojawi się okazja - wspominał w audycji z udziałem Andy’ego Goldsteina i Darrena Benta w radiu talkSPORT. - Problem w tym, że jeśli nikt mnie nie chciał po 18 miesiącach bez gry, to kto chciałby po kolejnych sześciu? Przecież to dwa lata! Nie zakończyłbym oficjalnie kariery, ale czuję, że to mógłby być koniec.
Nie musiał jednak dobić do dwóch lat rozbratu z piłką. Odezwało się Luton Town - inny beniaminek Premier League. “The Hatters” poszukiwali doświadczonego zawodnika, który mógłby pomóc kopciuszkowi w walce o ligowy byt. Na początek zaoferowano Anglikowi krótkoterminową umowę do końca rozgrywek. 21 października, wchodząc z ławki przeciwko Nottingham Forest, wreszcie powrócił do rywalizacji o najwyższe cele.
Weteran angielskich lig od momentu pojawienia się na Kenilworth Road nie ominął ani jednego spotkania. Choć dołączył do drużyny w trakcie sezonu i w efekcie przepadło mu aż osiem z 19 ligowych meczów, tylko trzech kolegów z zespołu może pochwalić się lepszym dorobkiem w klasyfikacji kanadyjskiej. Zaliczył dwie asysty i strzelił zwycięskiego gola w sensacyjnie wygranym starciu z Newcastle United. Ten dorobek nie powala na kolana, ale biorąc pod uwagę fakt, że Luton w angielskiej elicie bije się w zupełnie nie swojej wadze, należy go docenić. Zrobili to zresztą przedstawiciele klubu. Przedstawili ofertę nowego, jak to określono w oficjalnym komunikacie, “długoterminowego” kontraktu.
- Okazał się wspaniałym wzmocnieniem. Andros wniósł do szatni prawdziwą pokorę i profesjonalizm. Pokazał całej drużynie, co znaczy profesjonalizm z najwyższej półki. Jego forma fizyczna stoi na niesamowitym poziomie, z każdym meczem pokazuje coraz więcej swojej klasy. To, że zatrzymujemy go na dłużej, to jego zasługa - możemy przeczytać na stronie BBC. To komplementy trenera Rob Edwardsa pod adresem podopiecznego.
- Oczywiście jestem zachwycony - przyznawał z kolei Townsend. - Trzy miesiące temu sądziłem, że już po mojej karierze. Przejście od błagania całego świata, żeby chociaż dostać ofertę testów, do przedłużenia kontraktu jest niczym sen!
To w pewnym sensie symboliczne, że rękę wyciągnęło do niego akurat Luton. Niewielki klub, skazywany na pożarcie po sensacyjnym awansie na najwyższy szczebel rozgrywkowy. Mało kto w nich wierzy, piszą romantyczną historię i praktycznie nie ma scenariusza, w którym będzie można stwierdzić, że przegrali, bo dla nich samo pojawienie się w Premier League przerasta wszelkie oczekiwania. W takiej samej sytuacji znalazł się ich skrzydłowy. To zatem związek symboliczny.
Jakie przyniesie efekty? Walka o utrzymanie będzie trudna. Niemniej, “The Hatters” właśnie szykują się do kluczowego dla jej losów spotkania. Co ciekawe - z Burnley. Będzie to więc dla Townsenda mecz o szczególnej wadze.