Patologia w IV lidze. Chuligani zaatakowali kibiców z niepełnosprawnościami, prezes klubu pobity
W ostatnią sobotę Pogoń Lębork zremisowała u siebie 1:1 w meczu IV ligi pomorskiej z Jaguarem Gdańsk. Mecz, jakich setki w Polsce w niższych klasach rozgrywkowych. Nie pisalibyśmy o nim, gdyby podział punktów nie był jedynym "podziałem", jaki zaszedł między dwiema stronami. Jeden z działaczy został pobity przez bandę zamaskowanych kibiców. A to nie wszystko…
Ten dzień nie różnił się niczym (do pewnego momentu) od innych dni wyjazdowych w zespole Jaguara. Zbiórka na stadionie klubowym, zapakowanie rzeczy do autokaru i w drogę: po wygraną, remis czy porażkę. Jak to w piłce.
- Mamy drużynowy autokar, a ja pełnię przy okazji funkcję kierowcy klubowego - mówi nam Michał Jadanowski, prezes Jaguara. - Dojechaliśmy do Lęborka, wpuszczono nas na obiekt, tam gdzie parkują trenerzy i zawodnicy.
Pierwsza połowa przebiegała normalnie, w sportowej rywalizacji. Gola "do szatni" w 44. minucie zdobył Jaguar - jak się okazało, był to ostatni pozytywny moment tego spotkania dla przyjezdnych. I nie mówimy o wydarzeniach boiskowych.
Patologia
Na początku drugiej połowy grupa zamaskowanych kibiców lęborskiego klubu ukradła flagę należącą do fanów Jaguara, których było raptem… pięciu (!). Trzech z nich to osoby z niepełnosprawnościami. Przy okazji banda mężczyzn pobiła jednego z działaczy przyjezdnego klubu. Ale po kolei.
- Gdy zawodnicy wrócili z szatni, rozpoczęli drugą połowę. W okolicach 48. minuty grupa 10 kibiców w kominiarkach ruszyła w kierunku naszego sektora. Przebywało tam łącznie pięć osób, z czego trzy to osoby z niepełnosprawnościami. Wśród nich był mój 70-letni tata, który ma uszkodzony kręgosłup - jest po pięciu operacjach i czeka na szóstą. Kolejny ma raka mózgu, a jeszcze inny to chłopiec w wieku około 20 lat z niepełnosprawnością umysłową - relacjonuje nam Jadanowski i kontynuuje: - Dlatego pobiegłem tam, bo bałem się o zdrowie taty i reszty. Nawet, gdyby rykoszetem ktoś go delikatnie ruszył, to mogłoby się to skończyć tragicznie. Bałem się o jego zdrowie.
Grupa 10 chuliganów z kominiarkami na głowach zabrała flagę kibiców Jaguara, którzy nawet nie podjęli próby obrony, chcąc uniknąć jakichkolwiek rękoczynów. Banda łobuzów podczas powrotu spotkała na swojej drodze… Jadanowskiego, który dopiero zbliżał się do sektora gości.
- Początkowo myślałem, że zwyczajnie chcą ich pobić. Potem okazało się, że chcą "tylko" ukraść flagę Jaguara. Gdy ją zerwali, zaczęli biec, więc się zatrzymałem, bo wiedziałem, że już nic im nie grozi, ale… okazało się, że stoję na drodze ich ucieczki. W żaden sposób nie mogli uciec inaczej, jak tylko obok mnie. No i… dostałem dwie pięści w twarz, po jednej od dwóch osób i padłem na ziemię - opowiada wstrząśnięty prezes Jaguara i dodaje: - W naszej drużynie grał mój młodszy brat, który widział z boiska jak mnie biją, a obok jest nasz ojciec. Nie wygląda to na warunki do kontynuowania zawodów, prawda?
Kazali grać dalej
Po całym zajściu mecz został przerwany. Przedstawiciele Jaguara nie chcieli kontynuować gry.
- Na trybunie gospodarzy była setka kibiców, która cały czas nas obrażała. Skoro 10 kiboli było w stanie wejść na nasz sektor, to z łatwością mogłaby to zrobić setka i wyrządzić krzywdę większej liczbie osób. Nasz trener powiedział, że on w takich warunkach nie widzi możliwości rozgrywania meczu, w związku z pobiciem członka zespołu, czyli mnie - relacjonuje działacz.
Jaka była ostateczna decyzja? - Delegat i sędzia powiedzieli, że mamy grać - słyszymy.
Mecz został dograny do końca i zakończył się wynikiem 1:1. Ale to w tej historii jest drugorzędne, by nie powiedzieć, że nie jest istotne w ogóle.
- Przed meczem w Lęborku, obok jednego ze sklepów spożywczych w pobliżu stadionu, przechodziła kibicka naszej drużyny. To mama jednego z naszych zawodników, w wieku ponad 50 lat. Powiedziano jej, że ma schować ten szalik, bo inaczej go zabiorą. To nie jest normalne! Wydawało mi się, że żyjemy już w innym świecie i takie rzeczy się nie zdarzają, ale jednak tak nie jest. Nie ma się czemu dziwić, że normalni ludzie nie chcą już oglądać meczów piłkarskich - przekonuje działacz.
Co na to w Lęborku?
Chcieliśmy też poznać poglądy na te wydarzenia ze strony osób związanych z Pogonią Lębork. Dlatego zadzwoniliśmy do prezesa klubu, Mariusza Tkaczyka, który wybrał milczenie: - Nie komentujemy tej sprawy na tym etapie. Czekamy na ustalenia policji.
Udało nam się za to porozmawiać nieformalnie z kilkoma osobami z drużyny Pogoni i jej otoczenia. Jeden z piłkarzy powiedział nam: - Karygodna sytuacja, straszna wiocha… Nie ma co kłamać, jest pełno świadków. Nie powinno się tego bagatelizować. Takie jest moje naturalne odczucie. Kogo byś nie zapytał z naszej drużyny, to każdy powiedziałby to samo.
Co teraz?
- Sporządzamy pismo Pomorskiego ZPN. Jakie będą poczynione kroki? Nie wiem. Według mnie ten mecz nie powinien w ogóle być rozegrany do końca. Liczę na to, że potraktują to poważnie. Generalnie chcielibyśmy porozmawiać z klubami, by zrobić jakąś akcję promocyjną, że po prostu my się wszyscy na to nie zgadzamy. My chcemy grać w piłkę, a nie bić się i walczyć o flagi - kończy Jadanowski.
Z tego co zdołaliśmy ustalić, w środę zbierze się komisja dyscyplinarna Pomorskiego ZPN, która w czwartek wyda decyzję.