Chelsea w tarapatach przed nowym sezonem. Wściekły Tuchel symbolem. "TOP4 będzie cudem"
Nowi właściciele z USA, transfery Kalidou Koulibaly’ego i Raheema Sterlinga - wydawać by się mogło, że Chelsea powinna podchodzić do sezonu pełna nadziei. Nic bardziej mylnego. Przepełniona kadra, wściekły Thomas Tuchel, brak najważniejszych wzmocnień - ostatnie tygodnie zapowiadają bardzo trudny czas dla “The Blues”.
Po rozwiązaniu problemów związanych z perturbacjami właścicielskimi oraz zajęciu miejsca na podium Premier League, Chelsea mogła liczyć na spokojne, pozytywne przygotowania do nowego sezonu. Tymczasem im bliżej do startu rozgrywek, tym więcej pojawia się mniejszych i większych problemów. Kibice, zamiast czekać na kolejną kampanię z niecierpliwością i nowymi nadziejami, zaczynają zastanawiać się, czy nie nadchodzi kryzys.
Nieuzupełnione luki w składzie, Thomas Tuchel wskazujący otwarcie na brak zaangażowania podopiecznych i mówiący o tym, że w klubie wciąż są piłkarze, którzy chcą opuścić klub, rozczarowująca forma w sparingach… Ostatnie tygodnie przyniosły więcej znaków zapytania i “czerwonych lampek” niż odpowiedzi. Ten sezon może zdefiniować kadencję niemieckiego trenera w Londynie. Nadchodzi make or break. Bez odpowiednich ruchów może dojść do implozji już w pierwszym roku panowania nowych, amerykańskich właścicieli.
Sezon blisko, kadra wciąż dziurawa
W obecnym okienku transferowym linia obrony Chelsea została osłabiona odejściami Antonio Ruedigera i Andreasa Christensena, co znacznie uszczupliło listę dostępnych opcji Tuchela w tylnej formacji. Jeśli chodzi o atak, rozstano się z zawodzącym Romelu Lukaku. Tym samym w klubie nie ma “dziewiątki” z doświadczeniem w grze na najwyższym poziomie. W kadrze pojawiły się więc oczywiste luki, wymagające uzupełnienia. Czasu na reakcję było sporo, bo ponad miesiąc. W kontekście przenosin na Stamford Bridge pojawiały się głośne nazwiska - m.in. Raphinhi, Matthijsa de Ligta czy, ostatnio, Julesa Kounde. Ale choć przeprowadzono już dwa konkretne transfery wydatnie wzmacniające pierwszą jedenastkę, wciąż nie załatano wszystkich dziur.
Tuchel chciał dwóch stoperów - na dziś dostał tylko jednego. W stolicy Anglii pojawił się Kalidou Koulibaly. W ofensywie - Raheem Sterling. Reprezentant “Synów Albionu” ma podobno zostać liderem ataku Chelsea, lecz nie jest przecież środkowym napastnikiem. Można też zwrócić uwagę na utalentowanego pomocnika, Conora Gallaghera, powracającego po udanym wypożyczeniu do Crystal Palace. Niemniej, do startu rywalizacji w Premier League zostały niecałe dwa tygodnie, a niemiecki menedżer nadal nie może być usatysfakcjonowany stanem posiadania w kadrze.
- Chelsea pracowała nad transferami de Ligta i Nathana Ake, których media określały jako zawodników wyboru Tuchela. Ostatecznie dostał Koulibaly'ego, co też stanowi wzmocnienie, ale z pewnością Senegalczyk nie załata dziur pozostawionych przez odejście dwóch tak ważnych dla składu zawodników - zwraca uwagę Patryk Smyk, redaktor portalu “Angielskie Espresso”, prywatnie kibic Chelsea.
- Kai Havertz, Timo Werner i Armando Broja nie są w stanie zapewnić tylko bramek, ilu szkoleniowiec wymagałby od swojego napastnika. Oczywiście Niemiec dostał Sterlinga. W mojej ocenie to strzał w dziesiątkę, bo właśnie takiego gracza Chelsea brakowało przez lata. Skrzydłowego o takiej charakterystyce nie było na Stamford Bridge od czasów Edena Hazarda - kontynuuje. - Jednak nie jest to rozwiązanie kwestii strzelania goli, bo wiadomo, ile akcji potrafi zepsuć Anglik. Potrzeba zawodnika, który będzie wykańczał sytuacje kreowane przez niego i resztę drużyny, a takiego kogoś obecnie “The Blues” nie mają.
Taki obraz musi frustrować menedżera Chelsea. Dobrze zdaje on sobie sprawę, że w aktualnej sytuacji może mieć problemy z realizacją sportowych celów. Ma bowiem słabszą kadrę, niż jeszcze kilka miesięcy temu, a bezpośredni rywale się wzmacniają. Po niedawnym sparingu z Arsenalem, zakończonym porażką 0:4, mówił o tym wprost.
- Mówimy o tych samych zawodnikach, więc czemu coś nagle miałoby się zmienić? Mamy nadzieję, że przyjdzie postęp, ale na razie mamy te same problemy, bo dysponujemy tymi samymi piłkarzami. (...) Apelowaliśmy o dobrych zawodników. Pozyskaliśmy dwóch, którzy bez wątpienia są świetni, ale nie jesteśmy konkurencyjni. Dziś mogliśmy to zobaczyć - wypalił po końcowym gwizdku Tuchel.
Konieczność czystki
Obóz przedsezonowy w USA okazał się bardzo trudną próbą dla “The Blues”. Długie podróże (z Las Vegas do Charlotte, a następnie do Orlando) stanowiły ogromne wyzwanie, powodując dodatkowe zmęczenie. Wyniki również nie powalały - udało się wygrać tylko pierwszy mecz, z meksykańskim Club America. Potem nadeszła porażka po rzutach karnych z Charlotte FC oraz lanie od “Kanonierów”.
Do Stanów Zjednoczonych pojechało aż 39 piłkarzy Chelsea. Wielu z nich nie będzie miało miejsca w krótko- i długoterminowych planach Niemca. Wszyscy dobrze o tym wiedzą, a ich obecność niekoniecznie musi pomagać drużynie. Dzisiejsza kadra zespołu jest wręcz przepełniona. Pożegnania z częścią graczy to konieczność.
- Myślę, że to główny problem w drużynie. Thomas Tuchel ma powody do narzekania, bo piłkarzy, którzy chcieliby odejść z Chelsea, jest ogrom. Wielu zawodników odczuwa niezadowolenie ze swojej pozycji w składzie i wśród nich mamy też paru z nadziejami na wyjazd do Kataru. Aby to się jednak stało, muszą oni regularnie grać - tłumaczy Smyk. - Mowa tu m.in. o Timo Wernerze, Cesarze Azpilicuecie czy Michym Batshuayim. Nie pociesza też postawa Leviego Colwilla, stawiającego warunki klubowi.
W takich okolicznościach niełatwo utrzymać odpowiednią atmosferę w zespole. Nikt nie może bowiem przewidzieć ostatecznego składu zespołu ani tego, z kim będzie miał okazję współpracować na treningach i podczas meczów. Tuchel również głośno zwrócił uwagę na ten problem po fatalnym meczu z Arsenalem.
- Nie mogę tego zagwarantować - odparł, gdy zapytano go, czy Chelsea będzie gotowa na nadchodzący sezon. - Brakowało nam mentalnego zaangażowania, bo mamy wielu piłkarzy, którzy myślą o odejściu i analizują swoje opcje.
- Oprócz zawodników wymienionych wcześniej, odejdą Marcos Alonso oraz Hakim Ziyech. Marokańczyk zakończył współpracę z agentem. Możliwe, że pomoże mu to w przenosinach do Milanu. Jeśli chodzi o Alonso, klub raczej nie będzie stawał mu na drodzę, jeśli Barcelona złoży rozsądną ofertę. Jest też kilku piłkarzy zapomnianych, np. Kenedy czy Matt Miazga. Dodatkowo możliwe, że z klubem pożegna się któryś z pomocników. Głównie mam na myśli tutaj Rossa Barkleya i Billy'ego Gilmoura - nakreśla sytuację kadrową “The Blues” redaktor “Angielskiego Espresso”.
Szatnia w rozsypce?
Problemy związane z przepełnieniem kadry, ale i brakiem jakości w kluczowych jej rejonach, mogą powodować uzasadnioną frustrację. Zdenerwowanie Tuchela dobitnie pokazało, że sytuacja jest napięta. Z pewnością chciałby pracować z grupą zawodników w pełni oddanych walce dla Chelsea. Niestety, wielu z nich nie ma już przyszłości na Stamford Bridge. “Telegraph” w tym gronie umieścił Batshuayiego, Barkleya, Kenedy’ego, Timo Wernera, Malanga Sarra i wciąż najdroższego bramkarza świata, Kepę. Tak liczne grono piłkarzy uznawanych za rozczarowanie i “balast” wewnątrz klubu jadących na przedsezonowe tournee, nie może pomóc w zbudowaniu odpowiedniej chemii w zespole. Do tego mamy graczy negocjujących z innymi klubami, jak Ziyech, Azpilicueta czy Alonso.
Łącznie więc mowa o dziesięciu czy ponad dziesięciu (bo mowa o większej liczbie nazwisk) piłkarzach, którzy rozglądają się w poszukiwaniu nowego pracodawcy lub powinni to robić. Łatwo sobie wyobrazić, że szatnia, pod względem nastrojów, pewności siebie i wiary w grupę, odstaje od stanu idealnego.
- Moim zdaniem cała drużyna cierpi na tym, że wcześniej wymienieni piłkarze chcą odejść. W Chelsea panuje obecnie niesamowity bałagan, co może być przytłaczające - ocenia Smyk. - Martwi też to, że w szatni zaczyna brakować mocnych charakterów. Szczególnie że zespół może opuścić kapitan, Azpilicueta. Jego obowiązki przejąłby Jorginho, a z liderów pozostanie jeszcze Thiago Silva. Poza tą dwójką trudno szukać kogoś, kto będzie miał znaczący wpływ na szatnię. Powoli na takiego gracza zaczyna wyrastać Mason Mount.
Przygotowania do nowego sezonu w atmosferze niepewności i świadomości poważnych zmian to coś, czego gracze i sztab szkoleniowy “The Blues” z pewnością chcieliby uniknąć. Niestety, ich zadanie zostało tylko dodatkowo utrudnione.
Problemy na rynku
Po nałożeniu sankcji na Romana Abramowicza, a w efekcie również na zarządzany przez niego klub, w oczy sympatyków Chelsea zajrzała wizja poważnych problemów. Pojawienie się nowych, amerykańskich właścicieli, uznano więc za zbawienie. Zapowiadali oni rozsądne inwestycje nie tylko w nowych zawodników, ale i infrastrukturę. Chcieli wzmocnić kadrę. Szefujący całemu przedsięwzięciu Todd Boehly, mogłoby się zdawać, wjechał “na białym koniu” i zamierzał zadbać o to, by zespół był konkurencyjny i rywalizował z najlepszymi.
Dotychczasowy przebieg okienka budzi jednak ogromne wątpliwości. Sfrustrowany Tuchel domaga się wzmocnień. Cele transferowe lądują u rywali. Tego lata w niebieskiej części Londynu, mówiąc krótko, udało się niewiele. Nowy zarząd miał oczywiście niełatwe zadanie, lecz należy pamiętać, że nadal mówimy o wielkiej marce z ogromnym budżetem. Nieporadność Chelsea na rynku stanowi więc ogromne rozczarowanie.
- Początkowo byłem pełen optymizmu, bo z mediów dobiegały informację o tym, jak bardzo zaangażowani w projekt mają być nowi właściciele i ile zamierzają zainwestować. Obecnie jednak tych słów nie pokrywają czyny. Wydatki na transfery nie osiągnęły nawet 100 milionów funtów - zauważa Patryk Smyk. - Todd Boehly chciał wziąć sprawy w swoje ręce i zostać ojcem nowej Chelsea. Przeprowadził gruntowne zmiany w zarządzie i wziął na siebie odpowiedzialność za zakupy, zostając tymczasowym dyrektorem sportowym. Na razie można zauważyć, że to błędna decyzja.
- Boehly'emu brakuje doświadczenia i umiejętności w zarządzaniu klubem piłkarskim. Działa powoli, liga zaczyna się już niedługo, a Chelsea zrobiła tylko dwa transfery i przegrywa sparing z Arsenalem 0:4 - kontynuuje redaktor “Angielskiego Espresso”. - To tragiczna sytuacja i należy tu działać jak najszybciej. Widoczny w jego pracy jest też brak znajomości z przedstawicielami innych klubów, być może to właśnie sprawia, że tak długo trwają sagi transferowe.
Nastąpiła bolesna weryfikacja dużych nadziei, które rozbudzili inwestorzy zza oceanu. Oczywiście trudno ich skreślać, lecz należy zwrócić uwagę na błędne lub nieporadne działania, by wyciągnąć z nich wnioski na przyszłość. Wartościową nauczkę powinny stanowić też przegrane bitwy transferowe o cele znajdujące się wysoko na liście życzeń Tuchela. Matthijs de Ligt wylądował w Bayernie Monachium, Raphinha w FC Barcelonie, a coraz więcej wskazuje, że jego śladami pójdzie Jules Kounde. Wszyscy z nich mieli w pewnym momencie znajdować się blisko “The Blues”. Każdy ostatecznie trafił do innego klubu.
- Przegrane sagi transferowe są nie tyle irytujące, co męczące. Ben Jacobs napisał kiedyś, że Boehly nie lubi pogoni za straconymi celami, ale kompletnie tego nie widać. Piłkarze rozmawiają z innymi klubami, podczas gdy Chyly ich pozyskać. To pokazuje, że nie umie twardo z nimi negocjować. Należałoby postawić sprawę jasno, ale obchodzimy się z nimi jak z jajkiem, co ostatecznie kończy się porażką. Z Koulibalym i Napoli byliśmy w stanie zamknąć cały transfer w kilka dni, ale z jakiegoś powodu nie potrafimy tego zrobić z innymi. Z Raphinhą i Kounde działamy kilka tygodni. Z pierwszym skończyło się porażką, podobnie może wyjść także ze stoperem Sevilli - komentuje działania klubu sympatyk ekipy z Londynu.
Weryfikacja nadziei
Duże oczekiwania i wiara w rozwój projektu Tuchela, który przyniósł wygraną w Lidze Mistrzów oraz awans do trzech finałów krajowych pucharów, zostały w ostatnich tygodniach mocno stonowane. Fani “The Blues” zdecydowanie inaczej wyobrażali sobie przygotowania do sezonu. Miały być wzmocnienia i “posprzątanie” kadry. Tymczasem, poza Sterlingiem i Koulibalym oraz odejściem Lukaku, pojawiają się same problemy.
Ten trudny okres to początek weryfikacji budowanego aktualnie projektu oraz towarzyszących mu nadziei. Czy uda się go przejść? A może znajdą się jacyś niespodziewani boiskowi bohaterowie? Trudno to przewidzieć, lecz tego typu sytuacje miały już miejsce w Chelsea kilkukrotnie - choć może nie na taką skalę.
Polityka ściągania wielu piłkarzy, a następnie wypożyczania ich w ogromnych liczbach często zbierała żniwo w postaci graczy, którzy zostawali na Stamford Bridge, choć nie było tam dla nich miejsca. Teraz zaczyna to stanowić poważny problem i powód do frustracji trenera. Trudno oczekiwać, że wszystkich z nich uda się pozbyć. Dlatego też można spodziewać się, że prędzej czy później nadejdzie “tradycyjne” odkurzenie Rossa Barkleya, by uratował sytuację w środku pola. Niemniej, to nie jest sytuacja idealna. To nie scenariusz, jaki napisali nowi właściciele, Tuchel czy kibice. Wszyscy mogą czuć się zawiedzeni, bo powodów do zmartwień mają naprawdę wiele.
- Przed sezonem byłem optymistycznie nastawiony. Zespół opuścił toksyczny Romelu Lukaku, sprawa z sankcjami została zakończona i nic nie ograniczało klubu w działaniach. Tymczasem Chelsea nie jest w stanie odpowiednio wzmocnić składu i wszystko to zaczyna wyglądać bardzo słabo. Tak samo prezentuje się gra zespołu. Arsenal w sparingu robił co chciał, a “The Blues” przypominali dziecko zagubione we mgle. Dawno na tle lokalnego rywala nie wyglądali tak słabo. Z obecną kadrą zakończenie rozgrywek w czołowej czwórce będzie cudem. I tego sobie i innym sympatykom Chelsea życzę - podsumowuje Smyk.
Zapowiada się naprawdę trudny sezon dla “The Blues”. Sytuację można jeszcze trochę naprostować. To wymaga jednak zdecydowanych działań zarządu. Konieczne są wzmocnienia na newralgicznych pozycjach i przynajmniej częściowe uprzątnięcie kadry z niepotrzebnych piłkarzy. Boehly i spółka trafili na bardzo zły czas na naukę. Niestety, idzie im ona trochę zbyt wolno. Możliwe, że mocno wpłynie to na zespół. Czy Tuchel oraz szatnia to wytrzymają? Biorąc pod uwagę to, co widzieliśmy w USA, stoją przed niemałym wyzwaniem.