Chelsea w stanie awarii. Niepokojące liczby Pochettino. "To musi być potwornie irytujące"

Chelsea w stanie awarii. Niepokojące liczby Pochettino. "To musi być potwornie irytujące"
Gareth Evans/News Images/SIPA USA/PressFocu
Mauricio Pochettino mówił ostatnio, że nie jest zawodowym aktorem i że nie będzie maskował emocji, które targają nim od początku sezonu. Coraz częściej widzimy go w agresywnej formie, choć akurat po porażce z Manchesterem United (1:2) cedził słowa tak, jakby sam nie wierzył, że kolejny wybuch gniewu coś zmieni. Chelsea drepcze w miejscu - jest jeszcze gorsza niż rok temu, źle wygląda w obronie, a eksperyment młodych piłkarzy kupionych za szalone kwoty po prostu się nie sprawdza.
To musi być potwornie irytujące: zainwestować tak dużo i dostać tak mało. Chelsea miewała w tym sezonie tzw. fałszywe świty, gdy dominowała nad Liverpoolem i Arsenalem. Poszła na wymianę ciosów z Manchesterem City, ograła Tottenham oraz Brighton, a mimo to jest dziesiąta w lidze. Pochettino pracuje prawie pół roku, ale nie da się powiedzieć o tej drużynie, żeby złapała pion. Tyle jest dyskusji o kryzysie i bagnie w szatni Manchesteru United, a przecież Erik Ten Hag wyprzedza Argentyńczyka o osiem punktów. “The Blues” to w tym momencie typowa drużyna środka tabeli, która walczy z ogromnym poziomem oczekiwań dyktowanym przez to jak dużą ma markę i ile pieniędzy wydała w ciągu ostatniego półtora roku.
Dalsza część tekstu pod wideo

Chaos z tyłu

Trudno jest dziś wskazać jedną rzecz, która funkcjonuje w Chelsea dużo lepiej niż w poprzednim sezonie. Nawet chwalony niedawno wskaźnik średniego posiadania piłki i stwarzanych sytuacji zaczął z powrotem spadać. Manchester United w środę oddał 28 strzałów i wykręcił statystykę goli oczekiwanych na poziomie 4,11, co pokazuje, że ostateczny wynik 2:1 nie mówi wszystkiego. Tak źle nie wyglądało to nawet w maju, gdy drużyna Franka Lamparda, przeczołgana sezonem i wyczekująca końca, dostała “czwórkę”. Tamten zespół miał aż dziewięciu innych graczy, drzwi obrotowe w Chelsea kręcą się nieustannie, ale krajobraz dalej jest ten sam. Nie da się tego wiecznie tłumaczyć kontuzjami i kartkami.
Chelsea jest o pięć punktów gorsza niż rok temu na tym samym etapie rozgrywek. Jest zespołem, który nie do końca wie, jak budować akcje od tyłu, a obrazki gęsto dyskutujących Roberta Sancheza z Thiago Silvą dopełniają nędzę. Ten pierwszy ciągle nie może znaleźć wspólnego języka z defensywą, podaje nerwowo i ryzykownie, często wręcz kreując sytuacje rywalom. To jest paradoks, że Chelsea pościągała do obrony najbardziej łakome kąski z rynku jak Disasi czy Badiashile, a potem traci 12 goli w czterech spotkaniach. Można zachwycać się potencjałem Leviego Colwilla, bo ma w sobie coś extra, szczególnie przy rozegraniu, ale na końcu trzeba rozliczać go z bronienia. To jego pasywność przy stałych fragmentach pozwoliła na gole w meczach z Brighton i Manchesterem United.

Brak dyscypliny

Oczywiście nie pomaga też Pochettino, wystawiając Colwilla na lewej obronie. Ogólnie brakuje tej młodej ekipie Chelsea stabilności w tym, jak mają grać i trzymania się tego mecz po meczu. Za każdym razem w tym sezonie, gdy rozgrywali dobre spotkanie, następne okazywało się klapą. “Najgorszy mecz sezonu”, jak określił Pochettino starcie z Newcastle, wydarzył się zaraz po kanonadzie przeciwko Manchesterowi City. Ciągle można odnieść wrażenie, że ta drużyna ma problem z samokontrolą - zresztą sam “Poch” przyznał, że często czuje się jak nauczyciel w szkole, który nieustannie musi kontrolować, czy nikt nie ściąga i nie szuka dróg na skróty. Ten skład ma potencjał i gdy się nim wstrząśnie, jest w stanie wycisnąć dużo. Premier League to jednak maraton, gdzie musisz być zaprogramowany na wygrywanie i trzymanie standardów co tydzień, a wielu wypadkach właściwie co trzy dni.
Chelsea powinna korzystać na tym, że nie gra w europejskich pucharach. Jeszcze przed sezonem sporo było porównań do rozgrywek 2016/2017, gdy Antonio Conte też miał wolne środy i ostatecznie wygrał ligę. To jest ogromny komfort, gdy zamiast przemieszać się z lotniska na lotnisko, możesz ten czas wykorzystać na boisku treningowym. Teoretycznie dzięki temu styl gry Chelsea powinien ewoluować, skuteczność mogłaby wzrastać, choć patrząc na to jak w polu karnym zachowuje się Nicolas Jackson, to można dalej stawiać solidne znaki zapytania. “The Blues” ostatnio lepiej wyglądali pod polem karnym, ale to ciągle jest drużyna, której brakuje środkowego napastnika z instynktem killera. Czasem udaje się te braki maskować dzięki dobrej formie Cole’a Palmera. 21-latek pokazał to na Old Trafford - niestety reszta kolegów nie dojechała, choć piłkarze Ten Haga kilka razy potrafili się odkryć.

Początek planszy

Przede wszystkim Manchester wygrał ten mecz intensywnością, większą determinacją w każdym, nawet najmniejszym kontakcie. Środek Chelsea przegrał z trójką Bruno Fernandes, Scott McTominay i Sofyan Amrabat, tak jak wcześniej poległ w starciu z konkretnym, wiedzącym czego chce Newcastle. W dalszym ciągu kuleje obrona stałych fragmentów gry, a Pochettino mógłby powtórzyć słowa po blamażu na St. James’s Park, chociaż z jakiegoś powodu tego nie zrobił. Tym razem był przygnębiony i zrezygnowany, trochę jakby akceptował to, że jego drużyna nie jest w stanie rozegrać dwóch dobrych meczów z rzędu. Lekko nawet zasłonił się tym, że sporo kosztowało ich spotkanie z Brighton, kiedy w drugiej połowie grali w dziesiątkę. Nie powinno być to żadne wytłumaczenie, bo sami sobie ten los zgotowali, będąc drużyną, która w tym sezonie najczęściej w lidze łapie kartki.
To znowu pokazuje, że ten młody zespół jest w trakcie nauki: że niby chce grać ostrzej, ale jeszcze nie do końca wie jak. Poza tym sporo tych kartek dostawał za nierozsądność i za lekkie zaćmienia w momentach, kiedy można było spokojnie zachować zimną głowę. Wydawało się, że mecze z Tottenhamem i City były pewnym przełomem, ale ostatnie tygodnie znowu zawróciły Pochettino na początek planszy. Z pewnością nie pomaga mu fakt, że trenerzy jak Unai Emery czy Ange Postecoglou w swoich klubach odpalili od razu, nie zasłaniając się kontuzjami, choć tych też nie brakowało. Aston Villa i Tottenham szybko wbiły się nam do głów jako drużyny, które realizują konkretny plan i w razie wpadek potrafią go korygować. Chelsea ma z tym problem. Dalej jest drużyną w stanie awarii, a przed nią maraton meczów co trzy dni i pewnie coraz więcej dyskusji o tym, czy Pochettino jest w stanie tym zespołem wstrząsnąć.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również