Największy problem Chelsea. Cierpi za Abramowicza, ale sobie nie pomaga. "Te słowa dobrze to pokazują"
Czy Roman Abramowicz zasłużył na napiętnowanie? Wbrew temu co mogą sądzić niektórzy - zdecydowanie tak. Czy jednak brytyjski rząd, pod płaszczykiem uderzania w rosyjskiego oligarchę, nie poszedł o jeden most za daleko i nie traktuje całej Chelsea jako sparingpartnera, który nie może odwzajemnić się żadnym ciosem? Tutaj mam już pewne moralne wątpliwości.
Gdy 24 lutego doszło do agresji Rosji na Ukrainę, nikt nie zaprzątał sobie głowy Romanem Abramowiczem. Sytuacja ta zmieniła się jednak w ciągu kilku następnych dni, aż urosła do rangi konfliktu między właścicielem Chelsea a całym brytyjskim rządem. Oligarcha ten znalazł się bowiem na celowniku premiera Borisa Johnsona, czemu w gruncie rzeczy trudno się dziwić. Chociaż Abramowicz sam nie bierze udziału w wojnie za naszą wschodnią granicą, to przez lata misternie tkał nici łączące go z Władimirem Putinem.
Nie jest dziełem przypadku, że prezydent Rosji - chociaż ta nazwa winna raczej być zarezerwowana dla państw demokratycznych - zalicza biznesmena do grona swoich najbliższych współpracowników. Ujawniane przez lata dokumenty stanowią jasno - Abramowicz przez lata pełnił funkcję portfela Putina, był również w tej grupie możnowładców, która pomogła niepozornemu oficerowi KGB w zaliczeniu spektakularnego awansu.
To oczywiście nie koniec związków oligarchy z kremlowskim dyktatorem. Więcej na ten temat możecie znaleźć TUTAJ. Cała ta sytuacja pokazuje nam jednak, że nałożenie sankcji na Romana Abramowicza było w pełni zasadne. Rosjanie - jako całość - powinni odczuwać skutki tego, co dzieje się na Ukrainie. Głosów poparcia w Moskwie, Jekaterynburgu, Petersburgu lub na prowincji nie brakuje. Nie można robić żadnych wyjątków, nawet jeśli ktoś przez lata doprowadzał pewien klub do największych triumfów w Europie i na świecie, chociaż istnieje spora grupa osób, która się z tym nie zgadza.
Najcenniejszy skarb
Chelsea była dla Romana Abramowicza rzeczą najcenniejsza. Nie zabawką, nie źródłem przychodów, wszak "The Blues" zupełnie się do tego nie nadawali, to oligarcha regularnie dokładał do interesu, byle utrzymać angielskiego giganta na poziomie, do którego przez kilkanaście lat zdołał przyzwyczaić fanów ze Stamford Bridge. Stwierdzenie, że Roman Abramowicz kochał Chelsea nie jest przesadą, niczym na wyrost. Jest stosunkowo wiernym oddaniem relacji.
Przez lata nikt nie spodziewał się, że taki związek może mieć ponure konsekwencje. Odpowiedzialność w tej materii leży jednak po stronie sytuacji politycznej. Owszem, Rosja wielokrotnie już przekraczała granicę, robiła rzeczy ohydne. Wydarzenia z 2014 roku nie są przecież czymś, co miało miejsce kilka wieków temu, lecz stanowiły jasną zapowiedź urojonych aspiracji Władimira Putina. Roman Abramowicz już wtedy był właścicielem Chelsea, a przecież żadna dotkliwa kara nie spotkała ani jego, ani "The Blues".
Szkopuł w tym, że Rosja nigdy nie działała na taką skalę. Chociaż nikt nie może odbierać wydarzeniom na Krymie tragizmu sytuacji, to nie sposób porównać to z tym, czego świadkami jesteśmy od kilku tygodni. Masowe ostrzeliwania ludności cywilnej, gwałty, zabijanie tych, którzy stoją w kolejce po chleb. Europa od lat nie zbliżyła się do tak cienkiej krawędzi III wojny światowej, dlatego trudno się dziwić, że gdy uruchomiono sankcje względem współpracowników Władimira Putina, to zakres ich rażenia był niezwykle szeroki.
W wypadku Romana Abramowicza oznaczało to nie tylko zamrożenie jego brytyjskich aktywów, ale też uderzenie w Chelsea. To nie jest przypadek. Boris Johnson doskonale wie, że londyński klub jest ukochanym bytem dla rosyjskiego oligarchy. Rząd zdaje sobie sprawę, że uderzenie w "The Blues" rosyjskiego biznesmena po prostu zaboli. A zaboleć przecież ma, w końcu powody ku temu wygłoszono już wielokrotnie.
Podjęte decyzje rodzą jednak jedną kwestię, która pod względem moralnym może zastanawiać. W końcu o ile część kar dla Chelsea można łatwo zrozumieć lub przynajmniej wytłumaczyć, o tyle znajdują się przykłady pozwalające na kontestowanie rzeczywistości. Boris Johnson sprawia bowiem wrażenie, jakoby jego pierwszą myślą po porannej toalecie było wbicie kolejnej szpilki w "The Blues".
Cierpią wszyscy
Rozważenia na ten temat wypada zacząć od stwierdzenia, że brytyjski premier nie uznaje rozgraniczenia między Romanem Abramowiczem a Chelsea. Nie ma Abramowicza i Chelsea. Jest tylko Chelsea Romana Abramowicza, co stanowi pretekst do nakładania kolejnych sankcji, które chociaż niewątpliwie bolą oligarchę pod względem emocjonalnym, to w gruncie rzeczy sprawują "jedynie" funkcję pokazową, uderzają w "The Blues".
Lista kar, które londyńczycy otrzymali za swój wieloletni związek, jest naprawdę pokaźna. Ponadto ulega sukcesywnemu wydłużeniu i to właśnie ten proces sprawia, że całą sprawę w ogóle poddaje się w wątpliwość.
Do wyżej wymienionych sankcji dołączyły bowiem kolejne. Wprowadzono ograniczenie budżetu na dzień meczowy, który wynosi 500 tysięcy funtów (to na standardy klubu z Premier League względnie mało), zablokowano klubowe karty płatnicze, posiadacze karnetów mogą wchodzić na stadion w meczach ligowych, ale już w Lidze Mistrzów ich nie uświadczymy, Chelsea nie może przyjmować rezerwacji do hotelu usytuowanego obok Stamford Bridge. Do tego do ataku na "The Blues" szykują się inne angielskie kluby, które chcą podbierać najbardziej wyróżniających się zawodników z akademii - londyńczycy nie są w stanie zaoferować im profesjonalnego kontraktu.
Kwestie zakazów transferowych lub wydawania pieniędzy na kontrakty są dość zrozumiałe. Wszak znaczna część funduszy Chelsea pochodzi właśnie z kieszeni Romana Abramowicza, a to jego majątek został zamrożony. Przy okazji jednak uderzono w zwykłych pracowników. Londyńczycy dalej są zobligowani do wypłacania pensji, lecz całe funkcjonowanie zostało drastycznie zaburzone. Pytaniem, na które ja sam nie potrafię znaleźć jednoznacznej odpowiedzi, jest kwestia zrównywania Romana Abramowicza z szeregową osobą sprzątającą, pracownikiem hotelu lub kierującym autobusem.
Aż po grób
Konflikt między Romanem Abramowiczem a Borisem Johnsonem można przy tym porównać do medalu. A jego nierozłączną cechą jest to, że ma dwie strony. W tym wypadku jedną stanowi rozstrzyganie kwestii moralnych dotyczących osób, które po prostu pracują na Stamford Bridge, drugą zaś można utożsamić z kibicami, którzy opowiadają się za rosyjskim oligarchą do samego końca. Bez względu na dalsze konsekwencje.
Z pewnością wiele osób byłoby w stanie opowiedzieć się po stronie "The Blues", gdyby nie spory odsetek fanów, który za nic w świecie nie chce doprowadzić do wymazania Romana Abramowicza z kart historii. Jest to oczywiście decyzja rozumiała pod tym względem, że biznesmen odpowiada za największe sukcesy ekipy ze Stamford Bridge. "Sportwashing" nie jest zjawiskiem nowym - w tym wypadku trofea są w stanie przesłonić krew na rękach, tym bardziej, że Abramowicz nie jest nią bezpośrednio splamiony.
Postawa kibiców sprawia jednak, że Chelsea staje się w oczach wielu osób antypatyczna. Nie da się jej wspierać w tym trudnym czasie, gdy na trybunach angielskich stadionów regularnie wywoływane jest imię Romana Abramowicza. Co więcej, sam klub zdaje się nie pomagać w tej kwestii, bo chociaż wycofał się ze swojego tragikomicznego oświadczenia w sprawie meczu pucharowego z Middlesbrough, to jednak niesmak pozostał.
Zaproponowano bowiem, by starcie w ramach Pucharu Anglii rozegrać za zamkniętymi drzwiami. Tak miało być "najuczciwiej".
- Chelsea FC zdaje sobie sprawę, że takie rozwiązanie miałoby ogromny wpływ na Middlesbrough i jego kibiców, a także na naszych fanów, którzy już kupili ograniczoną liczbę biletów sprzedanych przed nałożeniem licencji, ale uważamy, że w obecnej sytuacji jest to najuczciwszy sposób postępowania - napisano w oficjalnym komunikacie.
Odbiór tego oświadczenia nie był pozytywny, bardzo ostro zareagowało nie tylko Boro, ale też opinia piłkarska na Wyspach. Niemniej słowa te dobrze pokazują największy problem Chelsea, jaki w tym momencie trapi klub ze Stamford Bridge. Oni nie chcą wycofać się ze swoich związków z Romanem Abramowiczem. Nie dostrzegają tego, że to właśnie działa rosyjskiego oligarchy są przyczyną sankcji, które tak boleśnie doświadczyły społeczność "The Blues".
Zmiana tego nastawienia będzie niezwykle trudna, o ile nie niemożliwa. Dopóki jednak utrzymany zostanie status quo, dopóty decyzje Borisa Johnsona będą uderzały w Chelsea. Brytyjski rząd nie odpuści, dopóki nie wypleni większości związków Romana Abramowicza z angielskim futbolem. Dlatego odcięcie pępowiny jest dla londyńczyków konieczne. Trzeba przy okazji zadbać o to, by ze związki z nowym właścicielem za kilka lat też nie okazały się szkodliwe.
***
Za pomoc merytoryczną w przygotowywaniu tekstu, szczególnie w kwestii sankcji nałożonych na Chelsea, dziękuję Michałowi Małolepszemu z portalu "Chelsea24News".