Chcieli stawiać im pomniki, cała Polska trzymała kciuki. Niewielu pamięta początki
Niewielu wie, że Borussia Dortmund na początku swojego istnienia miała nazywać się “Polonią”. Lobby polskich imigrantów przegrało jednak z katolickimi Prusakami w 1909 roku, ale dokładnie 100 lat później stara idea odżyła za sprawą trzech polskich piłkarzy. Przez cztery lata od 2010 do 2014 roku cała Polska żyła ich zmaganiami w Bundeslidze i trzymała kciuki w finale Ligi Mistrzów w 2013 roku.
W gęsto zaludnionym Zagłębiu Ruhry w Niemczech, tak jak i na polskim Śląsku, jedno miasto zdaje się wtapiać w drugie. Każde ma swoją drużynę piłkarską, grupę oddanych kibiców, ale żadne, prócz Dortmundu, nie żyje wyłącznie futbolem. Kilka kilometrów obok Dortmundu, w starym górniczym mieście Luenen, mieszkał Robert Lewandowski. Tam zaczynał podbój Niemiec i Europy, ale i tam bardzo często zbierała się najbardziej ekscytująca trójka polskich piłkarzy ostatnich dekad. Do Roberta przyjeżdżali koledzy z Borussii: Łukasz Piszczek i Kuba Błaszczykowski.
Żółte serca
Na jednym z takich spotkań wybrała się ekipa magazynu Spiegel, która mogła zobaczyć, na czym polega uwielbienie Polaków do swojej drużyny. Trawnik skoszony w logo klubu, “BVB” wypieczone też na tostach i całe ściany wytapetowane plakatami z obecnymi i dawnymi gwiazdami “Die Schwarz-gelben”. Sami piłkarze, mimo że różne charaktery, świetnie się ze sobą bawili.
Widać było, że najmłodszy, Lewandowski, znał swoje miejsce w szeregu. Najmniej się odzywał, respektował starszych kumpli, których u siebie gościł. Łukasz i Kuba też nie zamierzali bynajmniej oddawać pola. Podczas jedzenia sushi dwójka dokuczała młodszemu, pytając, kiedy w końcu zdecyduje się na rodzicielstwo. Piszczek i “Błaszczu” w 2011 roku zostali nie tylko mistrzami, ale też właśnie ojcami. Robert ze znużeniem słuchał docinek, ale swoje wiedział. Najpierw kariera, potem dzieci. A te też w końcu nadeszły. Klara i Laura urodziły się sześć i dziewięć lat później.
Wcześniej, bo w 2010 roku, Lewandowski zapisał się w historii jako najdroższy transfer w historii polskiej piłki nożnej, kiedy BVB zabrała go z Poznania za prawie 5 milionów euro. Choć początkowo był wyśmiewany za pokraczność, gra napastnika zawstydziła jego krytyków. W niespełna 200 meczach dla ekipy z Westfalenstadion zdążył przekroczyć barierę 100 bramek, po drodze zdewastował wielki Real Madryt i jeszcze w barwach “Die Borussen” po raz pierwszy wygrał klasyfikację strzelców. Przy wielu z jego goli cegiełkę dorzucali ci mniej doceniani z “Polonii Dortmund”.
Przy jednym stole z Lahmem
Łukasz Piszczek przybył do Dortmundu latem 2010 roku ze zdegradowanej Herthy Berlin z łatką aferzysty po niesławnej sytuacji ze sprzedaniem meczu Zagłębie Lubin - Cracovia. Media usprawiedliwiały gracza, twierdząc, że obrońca sam poszedł do prokuratury oraz był na tyle młody, że nie miał wiele do gadania w dawnym zespole i nie miał wyjścia, jak dołożyć się do zrzutki. W samym spotkaniu jednak nie wystąpił. Brzydki zapach korupcji ciągnął się za nim również w Niemczech, więc na sympatię fanów BVB musiał zapracować podwójnie.
Na Signal Iduna Park przyszedł z rolą zmiennika. Dopiero w w kolejnych latach miał w zastąpić Patricka Owomoyelę. Tymczasem z miejsca posadził reprezentanta Niemiec na ławkę. W sezonie mistrzowskim stał się nie tylko filarem defensywnej czwórki, ale także czołowym zawodnikiem drużyny. W ciągu kilku lat stawiano go w jednym szeregu bocznych obrońców ligi obok Philippa Lahma. W wywiadzie Joachim Loew zdradzał, że chciałby móc powołać popularnego “Pischo” do reprezentacji Niemiec.
Słynął z pewności siebie i fantastycznego charakteru. Jak pisał Spiegel, to “przyjacielski, dobrze wychowany facet, który nie pozostawiał wątpliwości, że jego transformacja w jednego z najlepszych prawych obrońców Bundesligi nie uderzyła mu do głowy”.
- My, trzej Polacy, wiele nauczyliśmy się w Niemczech pod względem szybkości, treningu, autopromocji. Ale reklamujemy też nasz kraj. Naszymi występami obalamy powszechne uprzedzenia wobec Polaków - mówił w 2012 roku Piszczek.
Dziewięć lat później wszyscy byliśmy świadkami jego łez, gdy kończył karierę. Po finale Pucharu Niemiec Edin Terzić był zdumiony, że jego gracz miał jeszcze siły na emocje. Nie mógł uwierzyć, że po 90 minutach ciągłego biegania na linii w super intensywnym spotkaniu przeciwko RB Lipsk, on jeszcze “miał jakieś płyny w organizmie”. Po zdobyciu pucharu po prostu zalał się łzami, a później koledzy wiwatując podrzucali go w powietrze. Żaden z polskiego trio nie był w taki sposób żegnany w Borussii. W momencie, gdy Piszczek dołączył do LKS Goczałkowice-Zdrój, jego statystyki w BVB zatrzymały się na liczbach: 381 gier, 19 goli i 64 asysty. Duży powód do dumy.
Szef, co się zowie
Kuba Błaszczykowski, mimo że najniższy, to liderował całej trójce. Nie tylko dlatego, że w Dortmundzie przebywał najdłużej, bo od 2007 roku. Jako kapitan reprezentacji Polski naturalnie musiał przewodzić biało-czerwonej grupie także i w Borussii. Jeszcze w wieku 19 lat grał w czwartej lidze, rok później znalazł się w kadrze, a po kolejnym roku zakładał czarno-żółtą koszulkę. Ekspresowe tempo narzucał również na boisku. W najlepszych latach jawił się jako drybler i sprinter, który prawdopodobnie mógłby wyprzedzić każdego niemieckiego biegacza na 100 metrów.
Spiegel International pisał, że gdy Kuba pojawił się na pierwszym treningu, jego kolega z drużyny mówił żartem, że teraz “będzie musiał chować portfel”. Ale jedyne, co polski skrzydłowy skradł, to serca fanów. Oraz trenerów. - To niezwykły zawodnik o niesamowitym talencie - zachwycał się Błaszczykowskim Juergen Klopp. Wtórował mu ówczesny dyrektor sportowy Borussii Michael Zorc. - Biorąc pod uwagę jego potencjał, każdy dzień spędzony w Polsce, jest dla niego dniem straconym - twierdził przed podpisaniem kontraktu.
Błaszczykowski swoją bramkostrzelnością, pędem na bramkę i umiejętnościami po kilku pierwszych meczach udowodnił, dlaczego Zbigniew Boniek nazywał go “małym Figo”. Odchodził już trochę w mniejszej chwale. Wprawdzie dzięki boiskowej waleczności i przywiązaniu do klubowych barw zyskał sobie uznanie i szacunek tamtejszych kibiców, to po zerwaniu więzadeł krzyżowych stracił na tym, co miał najlepsze - dynamice. Samą walecznością nie mógł się obronić. Pojawiły się problemy z utrzymaniem nie tylko miejsca w pierwszej jedenastce, ale i w zespole w ogóle. Kiedy poszedł na pierwsze wypożyczenie do Fiorentiny, jasnym stało się, że w Dortmundzie nie odzyska już składu. Misję zakończył na 253 występach, w których strzelił 32 gole i zanotował 52 asysty.
Schyłek “polskiej ery” nastąpił wraz z przenosinami Lewandowskiego do Bawarii. Piszczek i “Błaszczu” zagrali razem jeszcze jeden sezon, chociaż w nim Kuba głównie leczył kontuzje. Dwaj ostatni spotykają się właśnie na Signal Iduna Park w meczu pokazowym, będącym zarazem oficjalnym pożegnaniem obu Polaków z BVB. Obaj będą kapitanami swoich drużyn, a nie zabraknie i innych polskich wątków.
W ekipie Piszczka znajdą się Ebi Smolarek, Artur Wichniarek oraz Jacek Krzynówek. U Błaszczykowskiego: Kamil Grosicki, a także Marcin Wasilewski. Z ławki trenerskiej zaś dyspozycje ma wydawać sam Juergen Klopp. 90-minutowa podróż pożegnalna gwarantowana. Uronienie niejednej łezki - również.