To on może wprowadzić Polskę do finału EuroBasketu. Chciano go odsunąć od kadry, dziś zawstydza gwiazdy NBA

To on może wprowadzić Polskę do finału EuroBasketu. Chciano go odsunąć od kadry, dziś zawstydza gwiazdy NBA
Paweł Pietranik/Pressfocus
Mateusz Ponitka to sportowo największy polski bohater ostatnich dni. Kapitan naszej reprezentacji pojechał na EuroBasket po najtrudniejszym okresie w karierze. Wielu w ogóle krytykowało jego obecność w kadrze. Dziś Ponitka jest liderem, jakiego biało-czerwoni potrzebowali, chociaż niekoniecznie na niego zasługiwali.
W środowy wieczór cała nasza reprezentacja koszykarzy przeszła do historii. Ponitka i spółka w ćwierćfinale mistrzostw Europy pokonali Słowenię, czyli obrońców mistrzowskiego tytułu. Przed spotkaniem każdy zdroworozsądkowy człowiek bez wahania postawiłby na drużynę prowadzoną przez Lukę Doncicia, niewątpliwie jednego z najlepszych koszykarzy świata. Jednak ani on, ani Goran Dragić, ani żaden inny Słoweniec w tym meczu nie stał nawet blisko poziomu zaprezentowanego przez naszego kapitana. Widzowie w Berlinie mogli uznać, że nie oglądają meczu EuroBasketu, ale przez przypadek trafili na plan filmowy nowej części “Kosmicznego Meczu”. Już bez Michaela Jordana czy LeBrona Jamesa, ale z równie gwiazdorską obsadą.
Dalsza część tekstu pod wideo

Lider przez wielkie “L”

- Możemy znowu powiedzieć, że nikt w nas nie wierzył. Jeszcze niedawno wielu kibiców chciało, żebym zrzekł się kapitańskiej opaski i żebym zrezygnował z reprezentacji, nie znając mojej sytuacji. Jest to słodkie i bardzo się cieszę, że tak to się ułożyło - powiedział uradowany Ponitka na konferencji prasowej po meczu ze Słowenią.
Pokonanie drużyny prowadzonej przez Lukę Doncicia to sukces, który ciężko porównać do czegokolwiek innego, patrząc na nasze sporty drużynowe w ostatnich latach. Przecież jeszcze nie tak dawno temu, bowiem rok temu podczas kwalifikacji olimpijskich ten sam rywal zlał biało-czerwonych 112:77. I chociaż był to pojedynek polskich czterech liter ze słoweńskim batem, nikt nie darł szat po tamtym meczu, ponieważ wynik był realnym odzwierciedleniem przepaści, jaka dzieliła oba zespoły.
Na EuroBasket przyjechała jednak inna reprezentacja Polski i inny Mateusz Ponitka. Dotychczasowym ukoronowaniem turnieju dla 29-latka jest właśnie ten występ ze Słoweńcami, kiedy zdobył swoje premierowe triple-double w karierze. A jeżeli robić coś po raz pierwszy, to z przytupem godnym mistrza. Dwa dni temu lider reprezentacji osiągnął poziom zarezerwowany dla największych gwiazd, które na co dzień błyszczą na parkietach NBA. Dopiero po raz trzeci w historii mistrzostw Europy jakiemukolwiek zawodnikowi udało się zdobyć triple-double. Przy czym warto zauważyć, że linijka Ponitki była najbardziej spektakularna ze wszystkich.
  • Toni Kukoc (Chorwacja) w 1995 roku - 15 punktów, 12 zbiórek i 11 asyst przeciwko Finlandii
  • Andrei Mandache (Rumunia) w 2017 roku - 14 punktów, 10 zbiórek i 12 asyst przeciwko Czarnogórze
  • Mateusz Ponitka przeciwko Słowenii - 26 punktów, 16 zbiórek i 10 asyst

To nie był przypadek

- Każdy turniej ma swojego Kopciuszka. Oto jesteśmy, w tym roku to Polska jest takim Kopciuszkiem - przyznał Ponitka po pokonaniu Słoweńców.
Sam awans do ćwierćfinału był najlepszym wynikiem Polski na EuroBaskecie od ćwierćwiecza. Sensacyjne zwycięstwo nad Słowenią sprawiło, że po raz pierwszy od 1971 roku biało-czerwoni zameldowali się w najlepszej czwórce Starego Kontynentu. Chociaż architektów tego sukcesu z pewnością jest wielu, to na największe słowa uznania zasługuje Ponitka, który jest liderem zarówno na boisku, jak i w szatni.
- Chciałbym podziękować naszemu kapitanowi, Mateuszowi Ponitce, bez którego wydaje mi się, że nie byłoby mnie tu, gdzie jestem. To dzięki niemu tak naprawdę wziąłem się za siebie, zacząłem pracować, on dał mi pewność siebie z powrotem po długich miesiącach, kiedy myślałem, że się już do niczego nie nadaję. On przyszedł w tych najtrudniejszych momentach, dał mi siłę i mogę tylko mu podziękować, bo gdyby nie on, nie byłoby mnie tu, gdzie teraz jestem - podkreślał Aleksander Balcerowski na antenie stacji “TVP Sport”.
Ponitka to dziś bezdyskusyjny lider naszej kadry, ale jego gra podczas EuroBasketu pod żadnym pozorem nie jest egoistyczną próbą pokazania swoich umiejętności. Oczywiście, 29-latek potrafi niemal w pojedynkę przejąć kontrolę nad meczem, jak to uczynił ze Słoweńcami czy przeciwko Ukrainie, kiedy wraz z AJ Slaughterem poprowadził naszą kadrę do zwycięstwa.
Już w fazie grupowej Ponitka zachowywał się jak kapitan, który na swoją funkcję zasłużył nie tylko umiejętnościami, ale również charakterem. Kiedy Polsce brakowało punktów, 29-latek stawał się maszyną, o czym przekonali się Czesi, którym rzucił 26 oczek. Gdy lepiej punktowali koledzy w osobach Slaughtera, Aleksandra Balcerowskiego czy Michała Sokołowskiego, “dziewiątka” w naszej kadrze skupiała się na dostarczaniu hurtowej liczby asyst. W każdym meczu Ponitka był takim graczem, jakiego biało-czerwoni potrzebowali. Dokonał tego, chociaż przed turniejem był prawdopodobnie najbardziej krytykowanym reprezentantem naszego kraju.

Koszykarz rzuca młotem

W marcu na Ponitkę wylało się wiadro pomyj po tym, jak nie od razu opuścił swój poprzedni zespół, Zenit Sankt Petersburg. Fala krytyki nabrała szczególnych rozmiarów, kiedy 14 marca rozegrał mecz w lidze rosyjskiej przeciwko CSKA Moskwa. W obliczu inwazji Rosji na Ukrainę dalsza gra w tym kraju faktycznie byłaby powodem do uzasadnionych głosów niezadowolenia. Problem w tym, że pojawiły się one stanowczo zbyt wcześnie.
W prowadzeniu rantu przeciwko Ponitce prym wiódł Marcin Gortat. Były reprezentant Polski popełnił wiele tweetów, w którym zarzucał ówczesnemu zawodnikowi Zenita brak charakteru, przypominał, że na kapitana wybrał go prezes i tak naprawdę nie powinien on już więcej być powoływany do kadry. Wyrok zapadł, a Ponitka zaczął płonąć na wirtualnym stosie obelg i pomówień.
- Jest mi przykro, że byli reprezentanci kadry tak szybko wydali wyrok w stosunku do Mateusza. Liczyłem, że Marcin Gortat pomoże w sprawie, zadzwoni, ale tak się nie stało. A wyrok wydał - odpowiadał Radosław Piesiewcz, prezes zarządu polskiej kadry, cytowany przez "Polskie Radio 24".
Jakież musiało być zdziwienie Marcina Gortata, kiedy niedługo po jego płomiennych wpisach Ponitka rozwiązał kontrakt z Zenitem i opuścił Rosję. Nie przepuścił on okazji, aby odpowiedzieć byłemu centrowi.
- Chciałem zapytać pana Gortata, gdzie był jego charakter, kiedy zakazał nam rozmów z dziennikarzami podczas EuroBasketu w 2013 roku? Gdzie był charakter pana Gortata podczas turnieju dwa lata wcześniej, kiedy ubezpieczenie jego kontraktu okazało się dla niego ważniejsze od gry w reprezentacji? Nie widziałem charakteru i wsparcia, gdy pan Gortat podczas EuroBasketu w 2011 roku w ogóle nie wierzył w nasz zespół. Gdzie był charakter pana Gortata podczas EuroBasketu w 2015 roku, gdy narzekał na presję, na to, że musi wygrywać mecze i nie mógł pogodzić się z krytyką? - wyliczał Ponitka podczas specjalnej konferencji prasowej zorganizowanej w marcu.
- Brałem udział w treningach NBA. Wiem, że tam jest robiony bardzo duży research na temat zawodników, wiedzą o nas wszystko. Nie dziwi mnie w ogóle, że po tylu latach w NBA Marcin Gortat ma ksywkę "Polski Młot" - dodał 29-latek.
- Można być królem Twittera, jak pan Gortat, albo królem parkietu, jak Mateusz Ponitka - podsumował wtedy Radosław Piesiewicz.
Ponitka podczas pamiętnej konferencji wyjaśnił także swoje położenie w Rosji. Przypomniał, że federacja FIBA nie ułatwiła zawodnikom opuszczeniu kraju, który napadł na Ukrainę. W piłce nożnej FIFA czy UEFA wydały zgodę na odejścia zawodników z ligi rosyjskiej na zasadzie wypożyczeń, co wykorzystał choćby Grzegorz Krychowiak. Ponitka musiał jednak sam porozumieć się z Zenitem, aby jego kontrakt został rozwiązany. Przypomniał on, że sam nie czuł się bezpiecznie w Petersburgu i trudno było mu iść na przysłowiowe noże z Rosjanami, kiedy ludzie w mieście trafiali do aresztów za antywojenne protesty. Najpierw zadbał zatem o rodzinę, która opuściła Rosję jeszcze przed tym, jak zaliczył ostatni występ w barwach Zenitu. Później dogadał się z klubem, czym pokazał charakter.

Bratobójczy pojedynek

Sytuacja z Gortatem nie była jedynym konfliktem, w który uwikłany został Mateusz Ponitka. Przy okazji powołań na EuroBasket pewne kontrowersje wzbudził brak nazwiska Marcela Ponitki na liście zawodników wybranych przez selekcjonera Igora Milicicia. Młodszy brat nie przegapił okazji, aby z tej okazji wbić szpilkę Mateuszowi.
- Dostałem informację, że sportowo szkoleniowiec jest jak najbardziej na tak, ale Mateusz nie akceptuje mojej osoby w kadrze i nie widzi możliwości, by wspólnie ze mną pracować na konto sukcesów kadry narodowej. Domyślam się, że powodem braku powołania był brak akceptacji mojej osoby przez kapitana, który ma wpływ na powołania i stawia warunki w tej kwestii, zresztą dotyczy to nie tylko mnie - stwierdził przed mistrzostwami Marcel Ponitka w rozmowie z Jakubem Kłyszejko z portalu "sport.tvp.pl".
Tuż po tym wywiadzie Igor Milicić jasno podkreślił, że z Mateuszem Ponitką może rozmawiać jedynie o taktyce, ale żaden zawodnik nie ma wpływu na powołania. Kapitan reprezentacji postanowił się otworzyć i ujawnić, jak trudne są jego relacje z bratem, ale przede wszystkim z rodzicami.
- W wieku 19 lat otrzymałem ultimatum od rodziców - oni albo moja żona. Wybrałem miłość i osobę, która dba o mnie codziennie przez ostatnie 10 lat. Wówczas zaczęła się ich zemsta na wszystkich wokół. Konflikt w rodzinie narastał przez wiele lata, były nieprzyjemne sytuacje i prowokacje np. gdy grałem w Zielonej Górze i zostaliśmy wraz z żoną zwyzywani przy rodzinie i kibicach. Moi rodzice notorycznie piszą na nasz temat obraźliwe komentarze w internecie. Później dołączył do nich Marcel, ostrzegałem go, że rodzina zrobi wszystko, by mnie odizolować, bo postąpiłem nie po ich myśli. Niestety, Marcel wybrał inną drogę, a przecież gdy wcześniej potrzebował mojej pomocy, także finansowej, to nigdy nie odmówiłem. Zawsze mógł na mnie liczyć, w zamian otrzymałem obrażanie mnie i umniejszanie moim umiejętnościom koszykarskim - zdradził Ponitka w szczerym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".
Po tylu zawirowaniach naprawdę trudno było oczekiwać, że Mateusz zaprezentuje się z najlepszej strony. Wszechobecne konflikty zupełnie spychały na boczny tor aspekt sportowy mistrzostw Europy. Kapitan jednak postąpił niczym Michael Jordan, który powiedział słynne już słowa: “And I took that personally”. Ponitka również wykorzystał wszelkie przejawy krytyki i prowokacji, aby zagrać wrogom na nosie.

MVP

- Rozmawiałem przed meczem z żoną i wspominałem jej, że nie wiem ile jeszcze meczów rozegram w kadrze. Dlatego też cieszyłem się na każde kolejne spotkanie. Nie chcę stąd wyjeżdżać, mamy dwa mecze przed sobą. Nie pamiętam, kiedy w historii było tak, że dwa razy z rzędu wracamy do domu ostatniego dnia turnieju. Muszę podziękować hejterom, napędzacie mnie, róbcie tak dalej - mówił Ponitka przed kamerami stacji "TVP Sport" po środowym triumfie.
Od początku turnieju 29-latek ucisza kogokolwiek, kto wątpił w jego umiejętności, czy to sportowe czy przywódcze. Osoby opowiadające się za odsunięciem “dziewiątki” od kadry powinny zdawać sobie sprawę, że bez niej nie byłoby żadnego półfinału, a nawet wyjście z grupy prawdopodobnie okazałoby się przeszkodą nie do przejścia.
Poza samym awansem prawdopodobnie największym dowodem wielkości Ponitki są słowa wypowiedziane przez Doncicia po ćwierćfinale. Wirtuoz Dallas Mavericks nie krył tego, że NBA wcale nie musi być dla kapitana Polski odległym marzeniem. Naturalnie, Luka został bezpośrednio zapytany przez dziennikarza o Ponitkę, jednak nie musiał decydować się na wygłoszenie tak znaczącej pochwały. A jednak to zrobił, oddając hołd wygranemu.
Dziś wydaje się to nierealne, ale Mateusz Ponitka po prostu zawstydza największe gwiazdy NBA. W głosowaniu kibiców na MVP EuroBasketu Polak już wyprzedza takich zawodników, jak Doncić, Nikola Jokić czy Giannis Antetokounmpo. Przypomnijmy, mówimy tu o trójce graczy, którzy łącznie zdobyli cztery tytuły MVP NBA, od lat występują w każdym meczu gwiazd najlepszej koszykarskiej ligi świata. Ale osiągnięcia za oceanem nie mają teraz żadnego znaczenia, bo o mistrzostwo Europy nie powalczy już żaden z nich. A Mateusz Ponitka wciąż ma szansę na końcowy triumf.

Nigdy nie lekceważ serca Polaków

Dwa dni temu biało-czerwoni pokonali Słowenią, a już dziś czeka ich kolejne wyzwanie z kategorii prawie niemożliwych. Naprzeciw podopiecznym Milicicia stanie Francja w składzie z m.in. Rudym Gobertem, Evanem Fournierem czy Timothe Luwawu-Cabarrot, którzy na NBA zjedli zęby.
Polacy nie muszą jednak obawiać się nikogo. W fazie grupowej “Trójkolorowi” przegrali przecież ze Słowenią 82:88, która musiała uznać naszą wyższość. Naturalnie, choćby sugerowanie, że biało-czerwoni są minimalnymi faworytami, byłoby przesadą najgrubszych rozmiarów. Pozostaje wiara, że Ponitka i spółka znów osiągną poziom najwyższy z możliwych, który przerośnie nawet najśmielsze oczekiwania.
Niezależnie od wyniku dzisiejszego meczu Polacy dokonali już czegoś absolutnie wyjątkowego. Przed nami dwa ostatnie mecze EuroBasketu, które miejmy nadzieję, że tylko przedłużą piękną historię pisaną kolejnymi skutecznymi rzutami za trzy, precyzyjnymi asystami, gladiatorską walką pod koszem. Oby Polska doszła dziś Po nitce do finału.

Przeczytaj również