Chcesz dominować? Osłabiaj rywali. Legia Warszawa niczym Bayern Monachium "oskubuje" kluby z Ekstraklasy
Letnie okienko w Polsce zawsze niesie ze sobą te same pytania. Kto odejdzie na Zachód? Jakich zagranicznych zawodników polecą naszym klubom skauci i agenci? Trochę jednak zapomina się o transferach krajowych. Niewiele jest głośnych transakcji między naszymi klubami. Jeśli jednak już do jakichś dochodzi, to z reguły są one dziełem Legii Warszawa.
„Wojskowi” od kilku lat starają się zbudować dominację w Ekstraklasie. I można powiedzieć, że idzie im to naprawdę nieźle. Pięć mistrzostw w ciągu ostatnich siedmiu sezonów to całkiem dobry wynik. Problem jednak w tym, że nie widać postępu jakościowego, a kolejne tytuły zdobywane są w męczarniach.
Istnieje jednak sposób na ułatwienie sobie zadania. Wystarczy tylko korzystać ze swojej uprzywilejowanej pozycji – zarówno pod względem finansowym, jak i wizerunkowym. Transfer Arvydasa Novikovasa jest bardzo jasnym sygnałem klubu. To „Wojskowi” rządzą na polskim rynku. I dzięki temu spróbują przejąć kontrolę nad strefą sportową naszej ligi.
Podpatrywać Bayern
Dominacja Bawarczyków u naszych niemieckich sąsiadów to coś, do czego przywykliśmy. Trudno jednak się dziwić. Jeśli w XXI wieku zdobyli 13 mistrzostw na 19 możliwych, to muszą być kojarzeni jako hegemon. Ich sukcesy wiążą się jednak z odpowiednim czerpaniem z zasobów kadrowych ligowej konkurencji.
Nikomu chyba nie trzeba przypominać, jak klub z Allianz Arena „rozprawił się” z rewelacyjną Borussią Dortmund, która była w stanie dwukrotnie odebrał mu tytuł. Mario Götze, Robert Lewandowski, Mats Hummels – ściągnięcie ich niosło ze sobą korzyści sportowe nie tylko, jeśli chodzi o bezpośredni zysk jakościowy, ale jeszcze większy, gdy weźmiemy straty w Dortmundzie.
Zresztą również w ostatnich latach najbardziej utytułowany niemiecki klub działał na zasadzie „wzmacniając siebie, osłab rywali”. Sezon 2017/18 – wicemistrzem zostaje Schalke, latem monachijczycy pozyskują Leona Goretzkę, 2016/17 – rewelacyjnie radzi sobie Hoffenheim, ściągnięci zostają Sandro Wagner, Sebastian Rudy i Niklas Süle.
Każdy gracz, który wyróżnia się na niemieckich boiskach od razu znajduje się na celowniku Bayernu – to naturalne. Dla klubu z Bawarii ściągnięcie piłkarza od rodzimych rywali jest jak zerwanie owocu z drzewa – upatrujesz cel i bierzesz. Przepaść sportowa i finansowa jest na tyle duża, że trudno jest się oprzeć klubowi, a zawodnik może mieć obiekcje chyba jedynie z powodu własnych preferencji.
Właśnie o takim statusie marzy Legia i, jak widać, powolutku do niego dąży. W Warszawie również są w stanie przekonać do dołączenia niemal każdego. Nawet reprezentantów klubów, które walczą o takie same cele, jak oni.
Czy to może się udać w polskich warunkach?
No dobrze, ale konkurencją Bayernu w walce o piłkarzy może być co najwyżej dziesięć, może piętnaście najlepszych klubów na świecie. U nas, jeśli czołowa drużyna chce ściągnąć zawodnika z krajowego podwórka do siebie, musi liczyć się z tym, że wypłata w euro i możliwość gry w lepszej lidze kuszą zdecydowanie bardziej.
I tak mamy pierwszą poważną przeszkodę. Tutaj wyciągnięcie gwiazdy ligowego rywala nie jest tak banalnie proste, bo z pewnością pojawią się dla niego oferty bardziej atrakcyjne. Sytuacja nie jest jednak tragiczna.
Jeśli bowiem odejdzie, to jego klub w dalszym ciągu traci w stosunku do naszego. Pieniądze nie są gwarancją, że uda się zastąpić sprzedanego gracza, a my możemy poszukać alternatywy. Największy problem nie musi więc być aż taki straszny, bo wciąż może mieć pozytywne skutki.
Wystarczy tylko spojrzeć na to, co działo się z Lechem po wyprzedażach czołowych zawodników. Kilka błędnych decyzji i Legia odjechała. Poznaniacy mieli problemy w eliminacjach pucharów, a warszawiakom udało się nawet wejść do Ligi Mistrzów.
Skoro już jesteśmy przy rozgrywkach europejskich, to pamiętajmy, że udział w nich zdecydowanie pomaga w kuszeniu nabytków. Wpadki z klubami z Luksemburga – niespecjalnie. Pytanie tylko, czy zbudowanie prawdziwej dominacji na naszych boiskach będzie wymagało regularnej gry na kontynentalnej scenie, czy wystarczą tylko obietnice walki o udział.
Kto inny, jeśli nie Legia?
Na polskiej scenie nie znajdziemy chyba klubu, który pasowałby do modelu dominatora, jak Legia Warszawa. Pieniądze – są, sukces – też. Zaplecze i infrastruktura? Jak najbardziej. Do tego dochodzi jeszcze dobre szkolenie młodzieży i możliwość wyrywania adeptów również najgroźniejszym rywalom (pierwszy z brzegu przykład – Krystian Bielik).
Do tego jednak potrzeba odjechać rywalom na swego rodzaju „bezpieczny” dystans. Zamiast walczyć z nimi do ostatniej kolejki, regularnie wygrywać z dużym zapasem. Jasne, raz na jakiś czas, tak jak Bayernowi czy Juventusowi, mogą zdarzyć się gorsze sezony, ale z reguły działają one jak sól trzeźwiąca – budzą z letargu i napędzają do dalszej ciężkiej pracy, aby ponownie odskoczyć od grupy pościgowej.
Chyba tylko Lech jest w stanie rywalizować z Legią pod względem finansowym. Ogranicza ich jednak zarząd, nieskłonny do finansowania nowych transferów. To zresztą dwa kluby, których rywalizacja w ostatnich latach była najbardziej zażarta.
Do tego mamy jeszcze „Jagę” i Lechię, które usiłują zbudować swoją markę. To jednak długi proces, który wymaga konsekwentnej pracy i regularnego meldowania się w czołówce. Jeszcze kilka lat i może się okazać, że będą w stanie walczyć o miano polskiego mocarstwa.
Aktualnego mistrza, Piasta Gliwice, należy raczej rozpatrywać w kategoriach pięknej, romantycznej historii, podobnej do Leicester City. Utrzymanie się na tak wysokim poziomie będzie ogromnie trudne. Czy jesteśmy więc w stanie wyobrazić sobie ekipę z Górnego Śląska walczącą regularnie o mistrzostwo Polski? Nie jest to niemożliwe, ale wymagałoby bardzo dużo pracy od Waldemara Fornalika.
Już się zaczęło
Zakup Novikovasa nie był jednak pierwszym „manifestem siły”. Możemy chociażby przypomnieć ściągnięcie Kaspera Hämäläinena, które wywołało ogromne kontrowersje, a raczej... wściekłość fanów Lecha.
Fin zdecydował się na bardzo odważny ruch, a „Legioniści” zagrali na nosie rywalom z Poznania. Trudno chyba o lepszy dowód na to, że nie muszą się nikogo bać.
Rok temu wykorzystano problemy krakowskiej Wisły i ściągnięto Carlitosa, o którym marzyli również rywale z Wielkopolski. Klub ze stolicy jest blisko zmonopolizowania naszego rynku. Chcą piłkarza? Z automatu są faworytami do jego pozyskania.
Tak samo z Pawłem Stolarskim. Młody, perspektywiczny, wyróżniający się w naszej lidze obrońca, który gra w Lechii, nie wahał się przed wyjazdem do Warszawy. Nawet pomimo dużych ambicji zespołu z Gdańska.
Analogicznie wyglądała sytuacja z Novikovasem. Były gracz Erzgebirge Aue i VfL Bochum to w końcu jeden z liderów drużyny z Podlasia i jeden z głównych powodów, dla których zdołała się ona wedrzeć do czołówki i utrzymać w niej. „Wojskowi” wykorzystali jednak fakt, że nie udało jej się zakwalifikować do rozgrywek kontynentalnych.
To dodatkowo utrudni rywalom walkę o zbliżenie się do warszawiaków. A im tylko pomoże w walce o swoje cele. Podobnie, jak zakup Waleriana Gwilii. Gruzin imponował swoją grą i (co za zaskoczenie) stał się kolejnym zawodnikiem ściągniętym do stolicy. Tak jak mówiłem – dążenie do monopolu.
Do tego (trochę przypadkowo) najprawdopodobniej uda się również osłabić mistrza Polski. Z wypożyczenia do Piasta wrócił już Tomasz Jodłowiec i nie wydaje się, aby ponownie został puszczony do Gliwic. A jeśli uda się również ściągnąć Kirkeskova, to znowu zobaczymy potwierdzenie schematu.
Wiadomo, że Legia czerpie również z zagranicy. Nie można jednak budować klubu tylko i wyłącznie na zaciągu z innych rejonów Europy. Trzeba mieć odpowiednią mieszankę. Gracze sprawdzeni na ekstraklasowych boiskach, którzy grają regularnie, są bardziej przewidywalnymi wzmocnieniami.
Ściągając graczy z chociażby Portugalii, trzeba się liczyć z tym, że to w większości rezerwowi, którzy nie zawsze są w optymalnym rytmie meczowym. Muszą się więc odbudować, odzyskać formę. Za przykład może posłużyć chociażby Salvador Agra, który w rundzie zimowej wyglądał przeciętnie. W okresie przygotowawczym wygląda jednak jak nowo narodzony.
Klub z Warszawy rok po roku pokazuje, że ma ogromne ambicje. Jeśli będą dalej „podkradać” najlepszych zawodników od ligowych rywali, to mogą w końcu uciec konkurencji. Do tego przydałaby się jednak konsekwencja przy wyborze szkoleniowców, ale to już temat na kompletnie inne dywagacje. Nie można też pozwolić sobie na powtórkę z kompromitacji z Dudelange.
Faktem jest jednak, że Legia ma wszelkie narzędzia, aby zdominować nasze podwórko. I mówię to jako gość z Wielkopolski, sympatyzujący z Lechem. Trzeba tylko mądrze wykorzystywać swój potencjał. Chociaż... już po awansie do Ligi Mistrzów warszawiacy mieli „odjechać za hajs z Europy”, więc gwarancji nie ma. To w końcu Ekstraklasa, tutaj prawa logiki i zdrowego rozsądku często nie obowiązują...
Kacper Klasiński