Były gwiazdor Ekstraklasy podbił dwa kolejne kraje. A potem… przepadł. Przedziwna cisza
Kibice warszawskiej Legii do dziś wspominają go z nostalgią. Aleksandar Prijović odbudował się w Polsce, a potem ruszył podbijać świat. W ostatnim czasie słuch o nim jednak zaginął. Nie ma klubu od września 2023 roku, zaś w przestrzeni medialnej trudno o choćby szczątkowe informacje dotyczące jego aktualnych losów i ewentualnej przyszłości.
To definicja prawdziwego obieżyświata. Kiedy jako 25-latek trafił do Legii Warszawa, miał już za sobą piłkarskie epizody we Włoszech, Anglii, Szwajcarii, Norwegii, Szwecji i Turcji. Był wówczas trochę na zakręcie, nigdzie nie potrafił zagrzać miejsca, ale decyzja o przenosinach do Polski okazała się dla niego przełomowa.
Kibice “Wojskowych” na początku, nie bez powodu, kręcili trochę nosem. Trudno było uwierzyć bowiem w to, że piłkarz przez całą dotychczasową karierę zmieniający kluby jak rękawiczki, przychodzący w dodatku z drugiej ligi tureckiej, nagle okaże się zbawcą mistrza Polski. Prijović szybko udowodnił jednak niedowiarkom swoją wartość.
Gość od wielkich meczów
W Warszawie stworzył znakomity duet z Nemanją Nikoliciem. Strzelał może mniej goli niż kolega z Węgier, ale nadrabiał w innych aspektach. Wykorzystywał swoją siłę i wzrost, rozpychał się z obrońcami, skupiał na sobie ich uwagę, notował całkiem sporo asyst. I choć zazwyczaj nie był bezwzględnym snajperem, to potrafił też trafiać do siatki. Szczególnie w bardzo ważnych i prestiżowych meczach.
Przez półtora sezonu Serb urodzony w Szwajcarii rozegrał dla Legii 72 spotkania. Zdobył w nich 24 bramki, a 12 razy notował ostatnie podania przy trafieniach kolegów. Był ważnym punktem pamiętnej drużyny, która po latach posuchy w końcu awansowała do Ligi Mistrzów. Tam rozegrał zresztą kilka bardzo dobrych spotkań. Borussii Dortmund strzelił na wyjeździe dwa gole, asystował też w meczach z Realem Madryt i Sportingiem. Sezon wcześniej, gdy Legia grała szczebel niżej, w Lidze Europy, też potwierdzał klasę. Karcił Napoli czy FC Midtjylland.
Czas spędzony w Legii, który ostatecznie dobiegł końca w styczniu 2017 roku, okazał się dla Prijovicia prawdziwą trampoliną. Wcześniej co rusz wypożyczany lub sprzedawany ze niewielkie pieniądze, tym razem do PAOK-u Saloniki odszedł za 2,9 mln euro. Jego rynkowa wartość wystrzeliła zatem naprawdę konkretnie, a było to i tak jedynie preludium do tego, co Serb wyczyniał potem w Grecji.
Król ligi greckiej na mundialu
Prijović złapał tam formę życia. Nie tylko sięgnął po mistrzowski tytuł i trzy krajowe puchary, ale wykręcał też fenomenalne statystyki indywidualne. W sezonie 2017/18 pierwszy raz w karierze został królem strzelców ligowych rozgrywek. Regularności i skuteczności nie tracił zresztą w zasadzie podczas całego pobytu w Salonikach. W 86 meczach strzelił aż 55 goli. Do dziś, ex aequo z Andriją Zivkoviciem, pozostaje najskuteczniejszym obcokrajowcem w historii biało-czarnych.
W międzyczasie ubóstwiany na Stadionie Tumba napastnik, który serca kibiców skradał nie tylko dzięki umiejętnościom, ale też wielkiemu przywiązaniu do barw, zapewnił sobie konkretną podwyżkę i stał się najlepiej zarabiającym piłkarzem całej ligi.
Kapitalne występy w PAOK-u dały ponadto Prijoviciowi przepustkę do reprezentacji Serbii. Choć jako junior grał też dla szwajcarskich młodzieżówek, ostatecznie postawił na ekipę z Bałkanów. Zagrał dla niej 13 razy, zdobył dwie bramki, pojechał na mundial do Rosji, gdzie zaliczył jednak tylko minutowy epizod w meczu z Kostaryką. Można zastanawiać się, czy większych szans na grę były zawodnik Legii nie miałby wówczas w ekipie “Helwetów”, gdzie konkurencja na pozycji napastnika była mniejsza. A tak stanął przed trudnym zadaniem wygryzienia Aleksandara Mitrovicia i Luki Jovicia, a później także Dusana Vlahovicia.
Gorszy okres w Arabii
Latem 2019 roku “Prijo” zagrał więc dla zespołu narodowego ostatni raz. Od kilku miesięcy był już wówczas piłkarzem saudyjskiego Al-Ittihad. Tak, tego samego, które kilka lat później ruszyło m.in. po Karima Benzemę, N’Golo Kante czy Fabinho. Wtedy tamtejsze kluby nie miały jeszcze tylu gwiazd, ale i tak dysponowały już wielkimi pieniędzmi. Serbski napastnik zapewnił więc sobie kolejny lukratywny kontrakt, a na konto PAOK-u wpadło 10 mln euro.
Co ciekawe, Prijović stał się najdrożej sprzedanym piłkarzem w historii klubu z Salonik. Dziś, kilka lat później, jest w tym rankingu trzeci.
Na Półwyspie Arabskim, w zdecydowanie mniej wymagającej lidze, Serb o dziwo nie robił już takiej furory. Miał oczywiście przebłyski, ale liczbowo zaliczył wyraźny zjazd. Przez dwa i pół roku strzelił tylko 22 gole w 58 meczach. Z różnych względów omijał wiele spotkań, kłócił się też z klubem o pieniądze, co w końcu doprowadziło do przedwczesnego rozwiązania umowy. Serb nie mógł jednak narzekać. Na odchodne dostał od Ittihad… 7,4 mln euro.
Po objechaniu połowy Europy i nieszczególnie udanej przygodzie na Półwyspie Arabskim były napastnik Legii wciąż cieszył się sporym zainteresowaniem. Przebąkiwano nawet o możliwym powrocie do Polski, ale Prijović wolał wpisać do swojego CV kolejny kraj i kolejny kontynent. Kierując się m.in. chęcią zamieszkania w bardziej urokliwym miejscu postawił na transfer do australijskiego Western United.
Lider mistrzowskiej ekipy
Były gracz Legii odetchnął wówczas po kiepskim okresie w Arabii Saudyjskiej. Znów, podobnie jak w Polsce i Grecji, stał się nie tylko gwiazdą drużyny, ale i całej ligi. Przyćmiewał nawet piłkarzy o dużo większych nazwiskach. Gdy Daniel Sturridge kopał się po czole w Perth Glory, Serb już w pierwszym sezonie po transferze poprowadził powstały w 2018 roku klub do historycznego, pierwszego i jedynego jak do tej pory mistrzostwa Australii.
W 27 meczach “Prijo” strzelił 13 goli i zanotował sześć asyst. Znów, jak za czasów Legii, błyszczał w tych kluczowych starciach. Cztery decydujące spotkania fazy play-off kończył z dorobkiem czterech trafień i jednej asysty. Najpierw zdobył zwycięską bramkę w ćwierćfinale, potem dołożył dublet i decydujące podanie przy golu kolegi w rewanżowym półfinale, a kropkę nad “i” postawił w meczu o złoto. Zrobił większość roboty przy bramce samobójczej rywali, a potem sam, już bez większej pomocy, podwyższył na 2:0.
W taki sposób Prijović zapisał się w historii kolejnego klubu. Western United reprezentował potem jeszcze w sezonie 2022/23, ale niespodziewanie obrońca tytułu tym razem nie załapał się do fazy play-off i zmagania zakończył już w kwietniu. Było to jednocześnie, jak się potem okazało, pożegnanie Prijovicia. Krótko przed startem kolejnych rozgrywek w świat wyszedł komunikat o rozwiązaniu umowy za porozumieniem stron.
Zaskakująca cisza
Wydawało się wówczas, że ten piłkarski obieżyświat szybko znajdzie sobie nowy klub. Czas jednak leciał, i leci dalej, a Prijović nadal pozostaje bez pracodawcy. Początkowo pojawiały się jeszcze medialne plotki o ewentualnych kierunkach, jakie Serb mógłby obrać. Od dłuższego czasu panuje jednak absolutna cisza. Nie ma informacji, by 34-latek zakończył karierę, tymczasem ostatni mecz rozegrał prawie dwa lata temu.
Może Prijović, który obłowił się na kilku kontynentach, nie ma już parcia na kolejny piłkarski epizod. Może czeka na szczególnie ciekawą dla niego ofertę. Kto wie. Tak długi rozbrat z futbolem jednak dziwi, bo przecież Serb w ostatnim reprezentowanym przez siebie klubie radził sobie naprawdę bardzo dobrze. Dla Western United w 45 meczach strzelił 18 goli. A potem przepadł jak kamień w wodę.
Można zaryzykować stwierdzenie, że nawet dziś Prijović byłby wartością dodaną dla wielu polskich klubów, o ile przez ostatnie dwa lata robił cokolwiek, by utrzymać fizyczną formę. Ostatnie pogłoski o możliwych przenosinach nad Wisłę pojawiały się już jakiś czas temu. Legia interesowała się Prijoviciem latem 2022 roku, podobnie jak Raków Częstochowa, który temat badał jeszcze kilka miesięcy później. Żadna z tych transakcji jednak nie wypaliła, a dziś trudno wierzyć już w to, że topowe polskie kluby w ogóle chciałyby zawodnika, który od tak dawna nie gra w piłkę.
Jakkolwiek nie potoczy się natomiast przyszłość Prijovicia, w Polsce, zwłaszcza przez kibiców Legii, zawsze będzie wspominany pozytywnie.