Byli blisko pucharów, dziś są blisko spadku. Zaćma “diamentowego oka”
Mistrzowskie piwo, rozlewane po murawie monachijskiej Allianz Areny w 2018 roku, miało wyjątkowo cierpki smak. Bayern niespodziewanie przegrał u siebie w ostatniej kolejce sezonu z VfB Stuttgart 1:4 i odbierając paterę z rąk Christiana Seiferta musiał czuć lekki absmak. A Stuttgart otarł się o europejskie puchary. Zabrakło bardzo niewiele. W zasadzie tylko tego, by Bayern pokonał w finale Pucharu Niemiec Eintracht Frankfurt. No ale i tego meczu Bayern wygrać nie potrafił.
W kolejnym sezonie Stuttgartowi szło już o wiele gorzej i po przegranych barażach z Unionem spadł do 2. Bundesligi.
W maju 2021 Stuttgart też miał dobrą końcówkę sezonu. W przedostatniej kolejce wygrał w Moenchengladbach z Borussią 2:1, pozbawiając “Źrebaki” finalnie europejskich pucharów, i choć ostatecznie znowu zabrakło paru punktów do pucharów, to przebieg sezonu dawał kibicom VfB nadzieję na świetlaną przyszłość. Zwłaszcza rozbicie 5:1 Borussii w Dortmundzie po fantastycznym meczu przemawiało kibicom do wyobraźni. Póki co jednak, wiele wskazuje na to, że historia sprzed trzech lat może się powtórzyć. Stuttgart zakopał się w strefie spadkowej, wygrał w całym sezonie tylko cztery mecze (jeszcze nigdy na tym etapie sezonu nie miał mniejszej liczby zwycięstw) i ma arcytrudny terminarz do końca sezonu. VfB naprawdę może zlecieć z ligi. Znowu. Po raz trzeci w ciągu ostatnich siedmiu lat.
Wybory Mislintata
Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, trzeba jednak zacząć od sytuacji kadrowej klubu. Sven Mislintat, czyli szara eminencja VfB, sprowadził w tym sezonie aż dziewięciu nowych piłkarzy. Pięciu z nich to nieopierzeni nastolatkowie, a ci nieco starsi też nie powalają bundesligowym doświadczeniem. Mislintat zawierzył w 100% swojemu “diamentowemu oku”, ale tym razem nie wszystkie jego wybory okazały się trafne. Z całego zaciągu tylko trzech zawodników może liczyć na regularne występy w pierwszej jedenastce. Przy czym ani Florian Mueller nie broni na poziomie Gregora Kobela, ani Chris Fuehrich nie szarpie, jak Nicolas Gonzalez, ani wreszcie Hiroki Ito nie jest tak pewny z piłką przy nodze, ani tak groźny przy ofensywnych stałych fragmentach gry, jak Marc Kempf. Mislintat zbudował w Stuttgarcie najmłodszy, obok Bayeru Leverkusen, zespół w lidze. Pytanie, czy nie za młody. Trudno utrzymać się w Bundeslidze grając w większości nastolatkami, a na dodatek takimi, którzy właściwie dopiero przyzwyczajają się dopiero do wymogów i intensywności gry w Niemczech. Mislintat, wierząc w swój geniusz, zbudował kadrę na jutro i na pojutrze, zapominając trochę o dzisiaj, choć wzmocnienia potrzebne były wręcz na wczoraj.
Sven Mislintat, formalnie dyrektor sportowy klubu, operuje oczywiście w określonych ramach. Sytuacja finansowa VfB nie jest najlepsza. Kilka lat gry w 2. Bundeslidze plus pandemia sprawiły, że możliwości niegdysiejszego potentata poszły mocno w dół. Mimo wszystko jednak, na tle Fuerth, Bochum, Arminii, czy kilku innych klubów, Stuttgart wcale nie był w tak złym położeniu. Te 15 mln €, jakie klub zainwestował w tym sezonie w nowych piłkarzy, można było chyba nieco lepiej spożytkować. Mislintat nie chciał jednak słyszeć o tym, by choć na moment zboczyć z obranej przez siebie drogi. Nie szukał graczy, którzy mogliby doraźnie pomóc w walce o utrzymanie. Myśli przede wszystkim długofalowo i jest w tym myśleniu bardzo konsekwentny. W wywiadach prasowych sprawia wrażenie kogoś, kto nie przejmuje się ewentualnym spadkiem. Twierdzi, że klub jest finansowo przygotowany na taką ewentualność.
Ale problem jest innej natury. Każdy rok spędzony na zapleczu 1, Bundesligi to dziesiątki milionów mniej dla VfB, choćby z tytułu praw telewizyjnych. A ponieważ środki te są dzielone według kilkuletniego rankingu, to odbudowa dawnej pozycji trwa przez kilka sezonów. Poza tym, spadek to nigdy nie jest dla klubu szansa. To tylko zagrożenie. Może uda się powrócić do 1. Bundesligi natychmiast, a może wpadnie się w taką pułapkę, jak Hamburg. Szanując więc wizję Mislintata, nie sposób nie dostrzec zagrożeń z nią związanych.
Można też zastanowić się nad strukturą kadry. Stuttgart ma bardzo wielu graczy specjalizujących się w grze między liniami i w półprzestrzeniach. To piłkarze nie do końca zdefiniowani, którzy - w wielu przypadkach - szukają dopiero swojego miejsca i swojej roli na boisku. Trudno tak naprawdę określić pozycję Mateo Klimowicza, Philippa Foerstera, Erik Thommy’ego, Omera Beyaza, Liliana Egloffa, czy nawet Omara Marmousha, który mimo iż jest nominalnie napastnikiem, to nie jest taką klasyczną “9”, bo szuka sobie piłki w najróżniejszych sektorach boiska i napędza swoją grę z głębi pola. No i był spory problem, kiedy przez całą jesień kontuzję leczył Sasa Kalajdzić. Trener Pellegrino Matarazzo próbował najróżniejszych ustawień, najczęściej z Marmoushem, ale efekt jest marny, bo 26 goli zdobytych przez Stuttgart, to grubo poniżej ligowej średniej na tym etapie sezonu.
Problemy z przodu, problemy z tyłu
Sporo problemów jest też w defensywie. 42 stracone gole to trzeci najgorszy wynik w rozgrywkach, do tego żadna inna drużyna nie dopuszcza przeciwników do tak dużej liczby strzałów na własną bramkę. Nawet Greuther Fuerth. Stuttgart traci także mnóstwo goli po stałych fragmentach gry. W meczu z Eintrachtem dwa padły po rzutach rożnych. W sumie, po dograniach ze stojącej piłki, Stuttgart stracił w tym sezonie aż 10 bramek i to jest najgorszy wynik w całej lidze.
Nic dziwnego, że na trenera Pellegrino Matarazzo, którego dyrektor sportowy broni jak niepodległości i mówi, że nie ma zamiaru zwalniać Amerykanina, nawet jeśli VfB spadnie z ligi, też spada duża krytyka. Mislintat podaje przykład Christiana Streicha, który też przecież utrzymał posadę po spadku Freiburga, a dziś jest jednym z najbardziej szanowanych trenerów w Niemczech. Streich prowadzi Freiburg od 10 lat, podczas gdy tym czasie Stuttgart zdołał “przemielić” aż 15 trenerów. To również jest powód, dla którego Mislintat broni swojego coacha. Nie chce wpisywać się w politykę poprzedników.
Problem w tym, że nie każdy może być Streichem. Nie każdy ma taką osobowość i charyzmę. O Matarazzo krąży opinia, że to taktyczny nerd, który świetnie odnajduje się w żonglowaniu cyferkami opisującymi poszczególne systemy (w końcu to matematyk z wykształcenia) i jeśli wyniki się nie zgadzają, to właśnie tam szuka rozwiązania problemu (jesienią Stuttgart grywał najczęściej w ustawieniu 3-4-2-1, by w ostatnich meczach zacząć wykorzystywać systemy z czterema obrońcami - 4-3-3 z Eintrachtem i 4-5-1 z Bayerem). Gorzej natomiast wypada w kwestiach psychologicznych. Nie jest typem motywatora, nie zawsze potrafi wzniecić ogień u piłkarzy przed meczem. Natomiast kibice wciąż jeszcze za nim stoją (w zorganizowanej tydzień temu przez “Stuttgarter Nachrichten” ankiecie, aż 63% głosujących stwierdziło, że Mislintat nie powinien go zwalniać mimo kiepskich wyników), faktem jest jednak, że wyniki są zdecydowanie poniżej oczekiwań. I jeśli Mislintat wierzy w Matarazzo, to musi zakwestionować to, w jaki sposób sam zbudował kadrę. A jeśli wierzy w zbudowaną przez siebie kadrę, to musi zakwestionować Matarazzo. Ktoś ewidentnie popełnił błędy w tej relacji.
Brak formy
Nie na wszystko Mislintat ma jednak wpływ. Klub ma też w tym sezonie wyjątkowego pecha do kontuzji kluczowych graczy i do zachorowań na koronawirusa. Pandemia ich nie oszczędza, właściwie nie ma tygodnia od początku sezonu, by ktoś nie chorował. Niektórzy, jak na przykład Waldemar Anton, byli już nawet dwukrotnie w ciągu kilku miesięcy wyłączeni z treningów i gry przez pozytywne testy.
Do tego wielotygodniowe czy nawet wielomiesięczne urazy Borny Sosy, Kalajdzicia czy Silasa, a więc najważniejszych piłkarzy VfB w ofensywie. Niby są już zdrowi, ale trochę czasu upłynie, zanim wrócą do formy. Problem w tym, że za chwilę może być już za późno.
A propos formy - nie tylko Kalajdzic i Silas mają z nią spore problemy w tym sezonie. Wataru Endo, który w poprzednim sezonie był bezpiecznikiem w środku pola i należał do najlepszych piłkarzy w lidze pod względem podejmowanych pojedynków, zalicza w tych rozgrywkach spory regres w statystykach. Odbiera średnio w meczu mniej piłek (9 zamiast 10), gorzej antycypuje (4,97 przejęcia w tym sezonie przy 5,26 w poprzednim), zalicza mniej progresywnych podań (6,5 do 7.8) i gorzej drybluje (1,6 do 2,0). Jest wyeksploatowany ciągłym graniem i brakiem solidnego okresu przygotowawczego, bo trzeba pamiętać o letnich igrzyskach olimpijskich, przez które przystąpił do sezonu niemal z marszu.
Tanguy Coulibaly strzelał w poprzednim sezonie gole przeciwko Bayernowi i Borussii Dortmund, świetnie współpracował z Silasem, a w razie potrzeby godnie go zastępował. W bieżących rozgrywkach wciąż czeka na pierwsze trafienie i mimo sporych problemów kadrowych, jakie trapią VfB, nie zdołał wywalczyć sobie miejsca w pierwszej jedenastce. Orel Mangala też zatracił gdzieś swoją lekkość, a do tego ma ciągłe problemy fizyczne. W poprzednim sezonie był filarem zespołu, ale wielomiesięczna kontuzja uda sprawiła, że nie może odzyskać właściwej dyspozycji. W poprzednim sezonie filar, na 24 mecze, zmieniony został tylko w dwóch. W tym, na 18 meczów, aż dziewięć razy schodził do szatni przed czasem.
Problemów w Stuttgarcie jest więc cała masa. Wydawało się, że kiedy do gry wrócą Kalajdzic, Silas, Mandala czy Sosa, oblicze drużyny znacząco się zmieni i zacznie ona skrzętnie gromadzić punkty. To jednak nie takie proste. Presja rośnie, a czasu na odrobienie strat coraz mniej. Jeśli uznamy, że do utrzymania będzie potrzeba mniej więcej 38 punktów, będzie to oznaczać, że Stuttgart, w ostatnich 12 meczach, będzie musiał zdobyć 20 punktów. Odliczając mecze z Borussią Dortmund, czy Bayernem Monachium, wyjdzie średnio 2 punkty na mecz, przy obecnej średniej 0,8 punktów. Inaczej mówiąc - Stuttgart, będąc na skraju przepaści, musi nagle zacząć punktować na poziomie drużyn walczących kwalifikujących się do Ligi Mistrzów. W przeciwnym razie drużyna-winda, jak mawia się w Niemczech o zespołach regularnie kursujących między ligami, znowu zjedzie na niższe piętro.