Był typowany na "nowego Casillasa", duża piłka go wypluła. Niebywałe, gdzie właśnie wylądował

Był typowany na "nowego Casillasa", duża piłka go wypluła. Niebywałe, gdzie właśnie wylądował
Bagu Blanco / pressfocus
Piotrek - Przyborowski
Piotrek PrzyborowskiDzisiaj · 14:38
Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że to właśnie on ma szansę wskoczyć między słupki reprezentacji Hiszpanii. Nigdy nie osiągnął jednak najwyższego poziomu. Pau Lopez, typowany na “nowego Casillasa”, dziś ma za sobą pół roku bez gry, a ostatnio głośno było o nim tylko przy okazji zamieszania z transferem. Ta kariera stanęła na zakręcie.
Wróżyli mu naprawdę świetlaną przyszłość. Kiedy Pau Lopez debiutował jako młodziutki chłopak w Espanyolu, wydawało się, że mamy do czynienia z ogromnym talentem, który lada chwila odfrunie z zespołu, nomen-omen, “Papużek”. Później jednak jego rozwój z roku na roku coraz bardziej hamował. Niezbyt udane decyzje transferowe, brak występów w meczach o najwyższe cele i ogólna stagnacja doprowadziły go do miejsca, w którym z pewnością nie spodziewał się znaleźć w wieku 30 lat. Przez ostatnie miesiące jedynie przyglądał się poczynaniom dużo starszego od siebie Paulo Gazzanigi w Gironie. Nie był kontuzjowany, mimo że zdrowie też nieco utrudniło mu rozwinięcie skrzydeł na Montilivi. Niemniej, u Michela przede wszystkim pełnił po prostu rolę rezerwowego. I choć wydawało się, że w styczniu jego przyszłość stosunkowo szybko się rozstrzygnie, ostatnie tygodnie były jednym wielkim chaosem. Golkiper ma odnaleźć spokój dopiero w odległym Meksyku.
Dalsza część tekstu pod wideo

Powstały dwa obozy

Przygodę z piłką rozpoczął w Gironie, ale po kilku latach spędzonych w jej szkółce trafił do Espanyolu i to właśnie tam pod koniec grudnia 2014 roku zadebiutował w dorosłym futbolu. Kilka miesięcy później, już po odejściu Kiko Casilli do Realu Madryt, w stolicy Katalonii nikt nie miał wątpliwości, że to młokos musi zostać jego następcą. Niespełna 21-letni Lopez wskoczył wtedy do składu i przez dwa sezony był podstawowym golkiperem. Został wtedy rzucony na głęboką wodę, natomiast późniejsze zainteresowanie zamożniejszych klubów pokazuje, że trenerzy Espanyolu się nie pomylili.
- Wtedy wcale nie było takie jasne, że będzie tak dobrym bramkarzem. Na początku wydawało się, że może sprawdzić się w ligowym średniaku, ale nic więcej. W pierwszych sezonach w Espanyolu grał niemal wszystko, tylko że jego drużyna traciła sporo goli. Klub sprowadził więc Diego Lopeza, a Pau został wówczas wypożyczony do Tottenhamu. Dopiero po powrocie z Anglii wskoczył na wyższe obroty. W swoim ostatnim sezonie w RCDE prezentował się zdecydowanie najlepiej - opowiada nam Marc Mosull, kataloński dziennikarz Relevo, który od początku śledził poczynania golkipera.
Wszyscy spodziewali się, że Espanyol zdoła na swoim młodym piłkarzu zainkasować odpowiednią sumkę, ale ten ostatecznie odszedł do Betisu za darmo po wygaśnięciu kontraktu. Chwilę później władze barcelońskiego klubu mogły pluć sobie w brodę. Po świetnym sezonie 2018/19 “Verdiblancos” sprzedali go bowiem Romie za 23,5 miliona euro, co do dzisiaj jest czwartym najwyższym transferem wychodzącym w ich historii. Przygoda Lopeza z Serie A potrwała dwa lata i została okraszona półfinałem Ligi Europy, ale na Półwyspie Apenińskim zabrakło mu większego sukcesu. Podobnie było podczas kolejnych trzech sezonów w Marsylii.
- Wśród kibiców OM powstały zresztą dwa obozy. Ja osobiście należałem do tego pierwszego, który uważał, że Lopez jest najmniejszych z istniejących problemów, a klub wypchnął go po prostu za wszelką cenę. Przyjście Geronimo Rulliego pokazało, jak istotny dla drużyny jest bramkarz i na Velodrome nikt za bardzo nie tęskni za Hiszpanem. Ale biorąc pod uwagę, że zarówno w Ligue 1, jak i wcześniej w Serie A grał regularnie, nie dziwię się, że po jego przygodzie w Gironie spodziewano się nieco więcej - mówi natomiast w rozmowie z nami Michał Bojanowski, ekspert ds. francuskiej piłki.

Zwyciężyła lojalność

Lopez do Girony trafił w połowie sierpnia ubiegłego roku, już po starcie sezonu. Na prezentacji obecnych było pełno członków jego rodziny, on sam czuł dumę z powrotu w rodzinne strony. Michel zaś mógł wreszcie być spokojny o obsadę bramki, bo wcześniej szykujący się do starć na trzech frontach trener miał do dyspozycji tylko dwóch golkiperów o doświadczeniu w seniorskiej piłce - 33-letniego Paulo Gazzanigę i o trzy lata od niego starszego Juana Carlosa. Wiadomym było, że pozycja pierwszego z nich na Montilivi jest niepodważalna, jednak sam Pau miał ambicję, by z czasem powalczyć o odebranie starszemu koledze bluzy z numerem jeden. W klubie mieli na ten temat jednak inne zdanie.
- Lopez został sprowadzony do Girony tylko w celu podniesienia rywalizacji w zespole i miał stanowić realną konkurencję dla Gazzanigi, aby Paulo czuł jego oddech na plecach i sam dzięki temu jeszcze bardziej się rozwijał. Nikt w klubie nie spodziewał się, że nowy golkiper z miejsca wskoczy do pierwszego składu, gdyż Gazzaniga miał za sobą bardzo udany poprzedni sezon, w którym uratował drużynie sporo punktów. Trener Michel jest poza tym bardzo lojalny w kwestii wyborów indywidualnych i nie mógłby odsunąć od gry bramkarza, który przyczynił się do historycznego awansu do Ligi Mistrzów - opowiada nam Sławek Wełna z Girona Insider.
30-latek na debiut musiał poczekać aż do grudniowego spotkania drugiej rundy Pucharu Króla z Logrones (w meczu pierwszej rundy nie wystąpił ze względu na kontuzję), ale raczej chciałby o tamtym debiucie jak najszybciej zapomnieć. Choć w regulaminowym czasie gry pozostał niepokonany, jego drużyna przegrała po serii rzutów karnych i tym samym dała się wyrzucić poza burtę Copa del Rey przez drużynę występującą na dopiero czwartym poziomie rozgrywkowym. Lopez stracił tym samym jedyną realną szansę na w miarę regularne występy. A to dla piłkarza, który wcześniej rozgrywał średnio po 30 meczów na sezon, musiało być bardzo bolesne.
- Klub mógł liczyć na to, że uda mu się dłużej występować na kilku frontach. Tymczasem Girona szybko pożegnała się z Pucharu Króla, a z Ligi Mistrzów odpadła już też po fazie ligowej. Choć w LM byłem pewny, że Michel postawi na Gazzanigę, to jeśli ta przygoda w Europie potrwałaby dłużej, być może Lopez dostałby swoje szanse również w lidze. Pau miał też trochę pecha ze zdrowiem, bo podczas krótkiego pobytu w Gironie stracił kilka tygodni z powodu urazu dłoni, co z pewnością skomplikowało mu pracę i próby wywarcia presji na Argentyńczyku - dodaje Wełna.

Miał zastąpić legendę

Już w okolicach nowego roku było jasne, że przygoda Lopeza z Gironą zakończy się szybciej, niż wszyscy się tego spodziewali. Piłkarz chciał grać, a klub wiedział, że nie będzie w stanie zapewnić mu kolejnych minut. Wydawało się, że idealne rozwiązanie to transfer do Lens, które w styczniu pilnie poszukiwało nowego bramkarza w związku z odejściem Brice’a Samby do Rennes. Samo zadanie polegające na zastąpieniu niezwykle solidnego bramkarza “Les Artesiens” od początku wydawało się sporym wyzwaniem. Tyle tylko, że powrót Lopeza do Francji byłby dla niego szansą na regularne występy, a po pół roku bezczynności na tym zależało mu najbardziej.
- W czasach gry w Marsylii było widać, że to bardzo poukładany i dobry człowiek, ale niestety bramkarsko czasem zawodził, a jeszcze częściej po prostu nie dawał niczego ekstra. Chyba Rulli różni się najbardziej pod tym względem, bo Argentyńczyk jako jego następca w obecnym sezonie zachwyca. Przy czym jeśli Lopez rzeczywiście trafiłby do Lens, to z miejsca wskoczyłby do bramki. Klub po odejściu Samby pilnie potrzebował nowego bramkarza - szczególnie że Brice kojarzony jest ze wszystkimi sukcesami tego zespołu w ostatnich latach, a po transferze Seko Fofany przejął też opaskę kapitańską - zauważa Bojanowski.
Ale ostatecznie Lopez piłkarzem Lens został tylko na zdjęciach. Francuzi nawet już go oficjalnie zaprezentowali, ale Girona zablokowała ten ruch. W połowie stycznia wciąż bowiem miałai w perspektywie dwa spotkania w fazie ligowej Ligi Mistrzów. Wśród zgłoszonych bramkarzy na liście A widnieli tylko Gazzaniga i Lopez. UEFA nie zgodziła się natomiast zarejestrować Władysława Krapywcowa. 19-letni Ukrainiec to wychowanek FK Dnipro, który tuż po wybuchu wojny przez jakiś czas trenował z Wartą Poznań. Później wrócił jednak do ojczyzny, a jakiś czas temu związał się z Gironą. Przy braku możliwości posadzenia go na ławce w LM, Lopez nie miał innego wyboru i musiał wrócić na Montilivi.

Trudno o rozliczenie

30-latek koniec końców rozegrał jeszcze w Gironie dwa spotkania. Pojawił się na boisku podczas pożegnania Katalończyków z europejskimi pucharami, czyli w starciu z Arsenalem (1:2). Zagrał również w niedawnym ligowym starciu z Rayo Vallecano (1:2), po tym jak kontuzjowany Gazzaniga nie był w stanie wyjść na drugą połowę. I kiedy wydawało się, że być może wskutek problemów Argentyńczyka z plecami wskoczy na nieco dłużej między słupki, to po raz drugi w tym samym oknie transferowym zdecydował się na opuszczenie Katalonii.
- W meczu z Logrones w Pucharze Króla nie miał za wiele pracy, ale nie przekonała mnie jego gra nogami - choć trzeba mu oddać, że murawa była tam w naprawdę kiepskim stanie. Girona przegrała po karnych i nie ma można mieć do niego zbyt wielu pretensji. Choć z Rayo wszedł tuż po przerwie i w niesprzyjających okolicznościach, to niestety można mieć do niego zastrzeżenia przy obu straconych golach. Paradoksalnie najlepiej można wspominać mecz z Arsenalem, bo choć też przegrany, to tutaj nie popełnił błędów przy wpuszczonych bramkach, a i nogami grał już dużo lepiej. Ale Pau miał zbyt mało okazji do gry, aby można go jakoś bardziej rozliczyć - uważa Wełna.
Lopez nie trafił jednak do żadnego z europejskich potentatów, lecz postanowił spróbować szczęścia w Meksyku, a dokładniej w Deportivo Toluca, do którego został wypożyczony z opcją transferu definitywnego. To zespół, który w poprzednim sezonie zakończył zmagania w fazie zasadniczej na drugim miejscu, natomiast w rundzie finałowej odpadł już w ćwierćfinale (dla porównania, Cruz Azul, czyli nowy zespół Mateusza Bogusza, dotarł do półfinału). I choć to wcale nie jest ani zły kierunek, ani drużyna, chyba jeszcze kilka lat temu niewielu spodziewało się, że Hiszpan, którego niegdyś niektórzy widzieli nawet w reprezentacji, już tuż po 30-stce zdecyduje się na przeprowadzkę za ocean.
- Podpisanie przez niego kontraktu w Meksyku to spora niespodzianka. Może nie był to bramkarz na miarę pierwszej reprezentacji Hiszpanii i nigdy nie osiągnął poziomu Atletico, Barcelony czy Realu, ale z pewnością miał potencjał na grę w drużynach walczących o górną połowę tabeli La Ligi czy innym solidnym europejskim zespole. Jeśli pozostanie w Meksyku na dłużej, praktycznie przekreśli to jego powrót do gry w którymś z topowych europejskich klubów, choć podejrzewam, że zaważyła tu kwestia ekonomiczna. A przecież w większości klubów w Hiszpanii, Włoszech czy Francji byłby jedynką. Bo to po prostu bardzo dobry fachowiec - podsumowuje Mosull.

Przeczytaj również