Był najdroższym napastnikiem w historii Legii, okazał się niewypałem. Dziś zachwyca formą

Był najdroższym napastnikiem w historii Legii, okazał się niewypałem. Dziś zachwyca formą
X screen
Dominik - Budziński
Dominik Budziński04 Dec · 18:00
Na polskich boiskach, delikatnie rzecz ujmując, nie zrobił furory. Dziś kontynuuje natomiast karierę w egzotycznym środowisku, w którym radzi sobie świetnie. Armando Sadiku, były napastnik warszawskiej Legii, to jedna z największych gwiazd ligi… indyjskiej.
Legia zagięła na niego parol latem 2017 roku. 26-letni wtedy Albańczyk był już solidnie ograny, przede wszystkim w Szwajcarii, gdzie z dobrym skutkiem reprezentował aż cztery kluby: Locarno, Lugano, FC Zurich oraz Vaduz. Gole, w całkiem sporej liczbie, strzelał i w tamtejszej elicie, i na jej zapleczu.
Dalsza część tekstu pod wideo

Drogi, ale za to mało przydatny

W końcu jednak, po kolejnym udanym sezonie, zakończonym z dorobkiem 15 bramek i pięciu asyst, Sadiku postanowił zrobić kolejny krok w swojej karierze. Przeniósł się więc do Warszawy, zostając w tamtym momencie najdroższym napastnikiem kiedykolwiek sprowadzonym na Łazienkowską. “Wojskowi” zapłacili ekipie z Zurychu aż 750 tysięcy euro, gwarantując ponadto piłkarzowi lukratywny kontrakt, opiewający - według informacji tygodnika Piłka Nożna - na 150 tysięcy złotych brutto w skali miesiąca.
W realiach polskiej Ekstraklasy, zwłaszcza kilka lat temu, kwota zapłacona za Sadiku robiła spore wrażenie, choć warto dodać, że Albańczyk był wówczas wyceniany na jeszcze więcej, bo ponad milion euro. Nic zatem dziwnego, że oczekiwania względem reprezentanta kraju, mającego już wtedy na koncie m.in. występy w mistrzostwach Europy (i strzelonego tam gola), były spore. Czy im sprostał? Zdecydowanie nie.
Sadiku nie potrafił wywalczyć sobie nawet miejsca w podstawowej jedenastce. Przegrywał rywalizację z Jarosławem Niezgodą, zazwyczaj pełnił rolę zmiennika, a w większym wymiarze czasowym występował przede wszystkim w rozgrywkach innych niż Ekstraklasa. W niej zaś zdobył zaledwie dwie bramki.
- Na pewno byłem rozczarowany, że nie dostałem więcej szans. Nie osiągnąłem założonego celu, co do liczby bramek, ale jak miałem to zrobić, gdy nie grałem? - pytał potem Sadiku w rozmowie z Przeglądem Sportowym.
Albańczyk, przekonany o swojej wartości, rzucił nawet w eter ciekawe stwierdzenie, porównując się do pewnego luksusowego samochodu.
- To, że nie grałem, to jak mieć ferrari i trzymać je w garażu, zamiast nim jeździć - dodawał.
Ostatecznie albański napastnik spędził w Warszawie tylko pół sezonu. W 25 meczach strzelił siedem goli i zanotował cztery asysty. Najlepiej szło mu w Pucharze Polski, gdzie karcił jednak przede wszystkim rywali z niższych lig - Wisłę Puławy, Ruch Zdzieszowice czy Bytovię Bytów.

Obieżyświat

Legia nie miała z Sadiku takiego pożytku, jakiego mogła oczekiwać w momencie dokonywania transferu, ale przynajmniej odzyskała z nawiązką zainwestowane pieniądze. Milion euro za Albańczyka zapłaciło bowiem hiszpańskie Levante. Jak pokazała przyszłość, był to dla klubu z La Liga ruch wręcz fatalny. Sadiku zdążył wystąpić, bez większego efektu, w sześciu spotkaniach, po czym zerwał więzadła w kolanie i nigdy później nie założył już koszulki “Granotas”.
Albańczyk próbował odbudować się na wypożyczeniach. Pierwsze z nich, do dobrze znanego mu Lugano, tym razem było kiepskie, ale już w Maladze napastnik z Albanii odzyskał dawny blask. Na zapleczu La Liga strzelił wtedy 13 goli, pokazując tym samym, że nadal ma wiele do zaoferowania.
Były snajper Legii nie został jednak dłużej na Estadio La Roselada. Po wypożyczeniu chwilowo wrócił do Levante, by zaraz potem odejść do Erzurumsporu. Wtedy kariera Sadiku na dobre zamieniła się już w tournee po świecie. Kiepskie pół roku w Turcji, niewiele lepsza przygoda z boliwijskim La Paz, kolejna próba podboju Hiszpanii, tym razem w barwach Las Palmas i Cartageny, a w końcu przeprowadzka do Indii, gdzie Albańczyk reprezentuje obecnie już drugi zespół. Prawdziwy obieżyświat.

Szaleje w Indiach

33-letni napastnik ma dziś w CV… 16 klubów. Z siedmiu różnych krajów. Trzeba natomiast oddać mu, że obecnie przeżywa najlepszy czas od dawien dawna. Liga indyjska nie należy może do najbardziej wymagających, ale formę Sadiku trzeba docenić. W dziewięciu ligowych meczach tego sezonu strzelił dla FC Goa już osiem goli. Całkiem niedawno miał kapitalną serię siedmiu kolejnych spotkań z przynajmniej jednym trafieniem.
Armando Sadiku
Transfermarkt
Na tym etapie sezonu Albańczyk zajmuje drugie miejsce w klasyfikacji najskuteczniejszych piłkarzy rozgrywek. Co ciekawe, w niej aż roi się od piłkarzy z przeszłością w polskiej Ekstraklasie. To bowiem nie tylko Sadiku, ale też Jesus Jimenez (kiedyś Górnik Zabrze), Javi Hernandez (Górnik Łęczna, Cracovia). Daniel Chima Chukwu (Legia), Asmir Suljić (Zagłębie Lubin) czy Iker Guarrotxena (Pogoń)
Kto wie, może dyspozycję Sadiku w końcu doceni też selekcjoner reprezentacji Albanii. Ostatni raz w narodowych barwach doświadczony napastnik zagrał w czerwcu 2023 roku. Wrócił wtedy do kadry po prawie trzech latach przerwy, choć był to tylko minutowy epizod podczas starcia z Wyspami Owczymi. Jeśli natomiast kolejne szanse nie przyjdą, były gracz Legii pożegna się z zespołem narodowym po rozegraniu 38 meczów, w których strzelił 12 goli. Ten najbardziej pamiętny, z meczu przeciwko Rumunii na EURO 2016, dał jego ojczyźnie pierwsze i jedyne jak do tej pory zwycięstwo podczas wielkiego turnieju.

Przeczytaj również