Miał odejść, a ostatnio został najlepszym piłkarzem Liverpoolu FC. Piłkarz znikąd, którego chwali sam Klopp
Jeszcze rok temu Nathaniel Phillips nie miał prawa sądzić, że będzie grał w ćwierćfinale Ligi Mistrzów przeciwko Realowi Madryt i pomagał Liverpoolowi w walce o udział w kolejnej edycji tych elitarnych rozgrywek. “The Reds” nie wiązali z 24-latkiem przyszłości. Ten był już jedną nogą poza klubem. Tymczasem w sytuacji awaryjnej rosły defensor został ostatnią opoką Juergena Kloppa w obliczu kryzysu.
Wychowanek Boltonu został rzucony przez niemieckiego menedżera na bardzo głęboką wodę. Klopp nie miał jednak innego wyboru. Plaga kontuzji na środku obrony, a także urazy pomocników uzupełniających luki w defensywie, zmusiły go do skorzystania z usług gracza, który wydawał się kompletnie nieprzystosowany do wymagań Premier League. A Nat Phillips, chociaż dalej momentami wygląda niczym słoń w składzie porcelany: pokraczny, niezbyt skoordynowany, po prostu “nie na swoim miejscu”, to przyzwoicie wywiązuje się z powierzonych mu zadań. Czerpie garściami z tego, co dał mu los. Jego pięć minut nie będzie trwać wiecznie, ale może otworzyć mu drzwi do kariery, o jakiej niedawno mógł tylko marzyć.
Problemy Kloppa
Latem Anfield opuścił Dejan Lovren. Większośc kibiców taki ruch ogromnie cieszył. Chorwat już dawno stracił ich zaufanie i stał się bohaterem licznych memów. W jego miejsce nie ściągnięto jednak ani jednego piłkarza. Właśnie w tej decyzji leżała podstawa problemów, jakie trapią “The Reds” w trwających rozgrywkach. W kadrze pozostało trzech środkowych obrońców: Virgil van Dijk, Joe Gomez i Joel Matip. Wszyscy złapali urazy.
Klopp próbował się ratować, przesuwając niżej Fabinho, piłkarza z doświadczeniem z występów w defensywie. Eksperymentował też zmieniając rolę odgrywaną przez Jordana Hendersona, zawodnika o bardzo wysokim poziomie dyscypliny taktycznej. Ale oni w pewnym momencie także przegrali z kontuzjami. Wcześniej, wraz z nimi luki uzupełniali młody Rhys Williams oraz właśnie Nat Phillips. Przy problemach bardziej doświadczonych partnerów na ich barkach nagle wylądował niespodziewany ciężar. W wymagającej sytuacji lepiej odnalazł się ten drugi. Wygrał rywalizację o miejsce w składzie i obecnie spełnia niedawno jeszcze nierealne marzenia.
W zimie do klubu przyszedł Ozan Kabak, pojawił się też Ben Davies, kupiony z drugoligowego Preston. Pomimo tego sytuacja wciąż wymaga korzystania ze “środków awaryjnych”. A wśród nich najlepiej spisuje się właśnie Phillips, czyli 24-latek, który dopiero w listopadzie zadebiutował na poziomie pierwszej ligi. Wcześniej jedyną stycznością obrońcy z profesjonalnym futbolem był rok spędzony na zapleczu Bundesligi, w Stuttgarcie. Anglik pomógł “Die Schwaben” w wywalczeniu awansu, ale nie został przez nich wykupiony. Nie zachwycił, zrobił po prostu przyzwoite wrażenie. Pojawiły się podobno oferty ze zmagających się z problemami Werderu Brema i Schalke.
Zainteresowanie wyraziły też zespoły Championship. Liverpool chciał za niego zaledwie 2,5 miliona funtów, ale ostatecznie nie zawarł z nikim żadnej umowy sprzedaży. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że sytuacja, biorąc pod uwagę nadzwyczajne okoliczności, ułożyła się dobrze dla Kloppa oraz klubu, a przede wszystkim samego zawodnika.
Piękno tkwi w prostocie
Szukając zastępstwa dla kontuzjowanych środkowych defensorów, Niemiec długo priorytetyzował nie aspekty stricte defensywne, a umiejętność rozegrania. To właśnie ta cecha sprawiała, że tak wysoko ceniono van Dijka, a Gomez i Matip również dobrze czują się z piłką przy nodze. W zapełnieniu powstałej z tego powodu luki miało pomóc wspomniane przesunięcie graczy drugiej linii do tyłu. Niestety, przyniosło to też niepożądane skutki. Osłabiona pomoc nie pozwalała środkowi pola funkcjonować tak, jak chciał menedżer. Problemy zdrowotne Fabinho i Hendersona pomogły jednak Kloppowi w podjęciu odpowiednich kroków. Z Schalke przyszedł Kabak, zawodnik nowoczesny, przydatny w fazie konstrukcji akcji. A obok niego ustawiony został Phillips. Piłkarz “prosty”, nieefektowny, ale wywiązujący się ze swojego najważniejszego zadania - bronienia.
Z przymrużeniem oka można stwierdzić, że 24-letni Anglik wyznaje zasadę “nie umiem, nie robię”. Unika niepotrzebnych, trudnych rozwiązań. Nie podejmuje zbędnego ryzyka i stara się rozwiązywać problemy w najprostszy możliwy sposób. Blok, wybicie piłki, siła fizyczna - to defensor w starym angielskim stylu. I właśnie dlatego wygrywa rywalizację o miejsce w osłabionej podstawowej jedenastce.
Niemiecki menedżer, po debiucie Nata w Premier League przeciwko West Hamowi oraz po spotkaniu z RB Lipsk w Lidze Mistrzów nazwał go “potworem w powietrzu”. Zwracał też uwagę, że 24-latek nie należy do graczy, których gra zachwyca wrażeniami estetycznymi. To nie to stanowi dziś priorytetu.
Oczywiście, takie spotkania, jak porażka z Realem Madryt w pierwszym meczu 1/4 finału LM pokazują, że Phillipsowi sporo brakuje mu do gry na najwyższym poziomie. Niemniej, trudno winić go za to, że został rzucony na zbyt głęboką wodę. Klopp szyje z tego, co ma i nie jest to wina piłkarza. On po prostu gra na miarę własnych możliwości. Jeśli koledzy, którzy powinni go wspierać, mają gorszy dzień i popełniają błędy, to jego zadanie z bardzo trudnego robi się niemal niewykonalne.
Żyje chwilą
Ściągnięty na Anfield w 2016 roku zawodnik znalazł się w miejscu do tej pory dostępnym jedynie w snach. Regularnie zakłada koszulkę z Liverbirdem, ma okazję słuchać hymnu Ligi Mistrzów z poziomu murawy. Pomimo tego - nie czuje się spełniony. W rozmowie z klubową stroną internetową mówił, że nie osiągnął jeszcze swojego celu.
- W takim klubie, jak Liverpool, nigdy nie możesz spoczywać na laurach i pomyśleć: “jestem bezpieczny”. To tak nie działa. Skorzystałem z pewnych okoliczności, ale wciąż mam przed sobą wiele pracy. Ciągle się zmieniam, tak jak moje ambicje - podkreślał.
Prędzej czy później podstawowi gracze Liverpoolu wrócą do zdrowia i odpowiedniej formy. Fabinho już wskoczył z powrotem do składu. Klopp tym razem nie próbował ponownie ustawiać go z tyłu, tylko powierzył mu znów standardową funkcję defensywnego pomocnika. To pomogło ustabilizować obronę (przynajmniej w lidze). I utrzymało Phillipsa w składzie.
To jednak sytuacja krótkotrwała. Jeśli chociaż jeden z kontuzjowanych zawodników linii obrony wróci do gry, to 24-letni stoper natychmiast usiądzie na ławce. Ale na razie nawet wygrana w walce o skład z młodym Rhysem Williamsem to dla niego wielki sukces. Gdy obaj rywalizowali o miejsce w składzie, to Walijczyk wydawał się bardziej prawdopodobnym wyborem. Wychowanek Boltonu pojawił się jednak niemal znikąd i ma swoje pięć minut. Został nawet uznany przez kibiców najlepszym zawodnikiem urzędujących jeszcze mistrzów Anglii w poprzednim miesiącu.
Ile jeszcze zostało mu czasu? Trudno powiedzieć, zwłaszcza biorąc pod uwagę ciążące nad Anfield fatum dotyczące kontuzji. Utrata miejsca w jedenastce “The Reds” nie będzie jednak oznaczać końca poważniejszej, futbolowej drogi.
Ostatnie kilka miesięcy pozwoliło Natowi Phillipsowi zaistnieć na poziomie Premier League, przyciągnąć uwagę innych ekip, zapracować na własne nazwisko. Latem zapewne pojawią się oferty nie z Championship, a z najwyższego poziomu rozgrywkowego. Oczywiście, raczej nie z czołowych zespołów, ale drużyny z dołu tabeli mogłyby z chęcią przygarnąć rosłego, solidnego obrońcę.
Przyznacie - to jest niesamowita historia. Nathaniel Phillips był już na wylocie z Liverpoolu, mało kto traktował go jak poważnego kandydata nawet do odegrania roli ultra awaryjnego rozwiązania. A on robi swoje. Po cichu, powoli, przy uśmiechach fanów, trzymających za niego kciuki. Po prostu budzi sympatię. Wszyscy wiemy, że nie pasuje do miejsca, w którym się znalazł i niebawem z niego zniknie. Ale właśnie za takie historie kochamy piłkę nożną.