Był na listach z Mbappe i Rashfordem, teraz musi ratować karierę. Duńska perełka na zakręcie. "Za zimny"
Jeszcze kilka lat temu był uważany za jeden z największych talentów skandynawskiego futbolu. Kasper Dolberg nie poprowadził jednak kariery w najlepszy sposób. Teraz znów będzie próbował ją odbudować.
W reprezentacji Danii zadebiutował w 2016 roku, niecały miesiąc po 19. urodzinach. Kilka miesięcy później znalazł się na siódmym miejscu w klasyfikacji “Golden Boy” dziennika “Tuttosport”. Kasper Dolberg był wówczas umieszczany na takich listach w towarzystwie Kyliana Mbappe, Ousmane’a Demebele czy Marcusa Rashforda. O ile ta trójka obecnie występuje w klubach z europejskiego topu, o tyle kariera duńskiego napastnika znalazła się na zakręcie.
Na początku stycznia Dolberg dołączył do Hoffenheim. To właśnie w Niemczech wychowanek Silkeborga, który szerszej publiczności dał się poznać z dobrej strony jako gracz Ajaksu, ma odbudować karierę. Ostatnie miesiące były dla niego mniej niż udane. Po tym jak stracił zaufanie ze strony Nicei i udał się na wypożyczenie do Sevilli, wydawało się, że będzie to dla niego nowe otwarcie. Tak się jednak nie stało i teraz czeka na kolejną szansę - tym razem w zespole zajmującym 13. miejsce w tabeli niemieckiej Bundesligi.
Mógł wybrać lepiej
Do Ajaksu trafił jako 17-latek, a wyszukał go sam John Steen Olsen. To skaut, który w przeszłości odkrył dla amsterdamskiego klubu takich piłkarzy jak Zlatan Ibrahimović, Viktor Fischer czy Christian Eriksen. Po roku spędzonym w drużynie młodzieżowej Kasper dołączył do seniorów i już w pierwszym sezonie na tym poziomie strzelił 23 gole w 48 występach. Szybko przyszedł więc wspomniany już pierwszy mecz w reprezentacji, rozpoczęły się również pogłoski o przejściu do któregoś z europejskich gigantów. Dolberg jednak czekał, strzelał w miarę regularnie, w 2018 roku pojechał z kadrą na mundial do Rosji, aż wreszcie kolejnego lata… zamienił Ajax na Niceę.
- Dolberg mógł chyba wtedy wybrać lepiej, choć jego debiutancki sezon we Francji był naprawdę obiecujący, ale niestety został przerwany przez pandemię. Później to jednak już nie był ten Duńczyk, którego się spodziewano. Drugi rok miał pechowy, a jego forma uległa pogorszeniu. Najpierw doznał zapalenia wyrostka robaczkowego i wypadł na miesiąc, później skręcił kostkę, następnie zachorował na koronawirusa, aż w końcu złodzieje okradli mu dom i samochód. A w trzecim sezonie znajdował się kompletnie pod formą. Chyba nie tak wyobrażał sobie grę w Nicei - mówi nam Piotr Zabielski z “Trójkolorowej Piłki”.
Na papierze pobyt Dolberga we francuskim zespole nie wygląda aż tak tragicznie. Licząc wszystkie rozgrywki, zdobywał kolejno 11, sześć i siedem goli w sezonie. Nie ulega jednak wątpliwości, że “Les Aiglons” oczekiwali nieco więcej od piłkarza, za którego zapłacili 20 milionów euro. Transfer Duńczyka był wówczas absolutnym rekordem w historii klubu z Lazurowego Wybrzeża. Więcej Nicea wydała dopiero na Sofiane Diopa przed obecnym sezonem.
“Za zimny”
Latem ubiegłego roku Dolbergowi zaczął palić się grunt pod nogami na Allianz Riviera. Jego pozycja w zespole od momentu odejścia do PSG Christophe Galtiera zaczęła się kruszyć. Wydawało się, że u Luciena Favre'a, który powrócił przed obecnym sezonem do Nicei, wyżej w hierarchii napastników znaleźli się Amine Gouiri oraz Andy Delort. W pewnym momencie odejście Duńczyka było nieuniknione, a wypożyczenie do Sevilli miało mu pomóc w odzyskaniu pewności siebie. Niestety trafił na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan w najgorszym możliwym momencie.
- Dolberg nigdy nie wyglądał na zawodnika, który zaaklimatyzował się w klubie czy też samym mieście. Nie grał też wystarczająco dużo, ale kiedy już widzieliśmy go w akcji, jego gra stała na niskim poziomie. Duńczyk jest zawodnikiem, który musi czuć się komfortowo w drużynie, jeśli chce dobrze grać. Problem w tym, że często jest “za zimny”. Nie wiem, czy w Niemczech odnajdzie swoje piłkarskie miejsce na ziemi, ale czuję, że w Hiszpanii niekoniecznie - tłumaczy Jose Maria Lopez, dziennikarz zajmujący się Sevillą w “Diario AS”.
Jego pobyt w stolicy Andaluzji rzeczywiście okazał się kompletnym niewypałem. Zaledwie cztery występy w La Lidze i tyle samo w Lidze Mistrzów. W ośmiu spotkaniach w sumie rozegrał tylko 303 minuty. Zanotował tylko jedną, w dodatku przypadkowa asystę - w zremisowanym 1:1 starciu z Athletikiem. Po zupełnie nieudanym półroczu nikt w Sevilli nie myślał o zatrzymaniu Dolberga na dłużej.
- Być może Nicea i Ligue 1 to nie był najlpeszy kierunek po Ajaksie. O ile jednak nie można powiedzieć, że ten pobyt był kompletnie nieudany, o tyle pomysł z wypożyczeniem do Sevilli okazał się zupełną katastrofą. Problemy z aklimatyzacją, brak gry. Nie ma co ukrywać, jego notowania trochę spadły. W Danii wciąż jest jednym z lepszych napastników, który w kadrze pełni przydatną rolę, ale im szybciej wróci do grania, tym lepiej - opowiada nam Wiktor Morawski, fanatyk duńskiej piłki piszący dla “Futbolu po Skandynawsku”.
Bliższa mu mentalność
W kadrze Hoffenheim znajduje się obok Dolberga czterech nominalnych środkowych napastników: Fisnik Asllani, Ihlas Bebou, Munas Dabbur i Andrej Kramarić. Pierwszy z nich to jednak melodia przyszłości i w obecnym sezonie występował głównie w rezerwach. Bebou wraca powoli do formy po kontuzji, która wykluczyła go z gry w pierwszej części sezonu. Dabbur również dopiero dochodzi do siebie po urazie pleców. Gotowy do gry w stu procentach jest więc głównie Kramarić, tyle że on częściej występuje w Hoffenheim na pozycji ofensywnego pomocnika.
- Hoffenheim to dla Dolberga zarówno nowa liga, jak i nowe wyzwania. Duńczyk na pewno potrzebował zmiany. Niemcy są ciekawym wyborem, bo w Bundeslidze klasyczni napastnicy mają się bardzo dobrze, ale niestety to też oznacza rywalizację o miejsce w składzie. W Hoffenheim zastanie kilku konkurentów do gry o przyzwoitej jakości. Niemcy to nie jest wesołe i ekspresyjne południe takie jak Hiszpania. Tamtejsza mentalność, choć inna od duńskiej, jest jej jednak bliższa. Do tego w klubie zastanie dwóch rodaków, więc aklimatyzacja nie powinna być problemem. Myślę, że to dobre miejsce, by skupił się na piłce i przypomniał o tym, jak duże ma umiejętności - uważa Morawski.
Dwóch rodaków, czyli Jacob Bruun Larsen i Robert Skov, to koledzy Dolberga z reprezentacji Danii. Z pewnością obaj pomogą mu, by jak najszybciej mógł okazać się wartością dodaną dla zespołu. Drużyna prowadzona przez Andre Breitenreitera w obecnym sezonie strzeliła dotychczas 26 goli - nie jest to wynik dramatyczny, ale na kolana również nie powala. Na pewno wszyscy w zespole celują jednak wiosną w poprawę pozycji w ligowej tabeli. W ciągu ostatnich dziewięciu sezonów klub z Badenii-Wirtembergii bowiem tylko dwukrotnie znalazł się poza czołowa dziesiątką Bundesligi.
Dostanie szansę
Sam Dolberg liczy przede wszystkim na regularną grę, której brakuje mu od początku maja. Hoffenheim nie ma jakiejś porażającej siły w ataku, a Duńczyk przy dobrych wiatrach mógłby udaną rundą przypomnieć o sobie piłkarskiemu światu. Jego przyszłość to na razie jedna wielka niewiadoma. Kontrakt 25-latka z Niceą wygasa dopiero za rok, tak więc niewykluczony jest nawet jego powrót do Ligue 1.
- Wszystko zależy od tego, kto będzie trenerem i jaki typ napastnika będzie potrzebny drużynie (aktualnie zespół prowadzony jest przez tymczasowego trenera, Didiera Digard - przyp. red.). Duże znacznie ma też jego postawa na wypożyczeniu w Niemczech. Myślę, że w Nicei dostanie ostatnią szansę w okresie przygotowawczym przed kolejnym sezonem i dopiero wtedy ostatecznie okaże się, co dalej - podsumowuje Zabielski.
Dolberg jest już po pierwszych trzech występach w barwach nowego zespołu. Raczej nie zaliczy ich jednak do udanych. W spotkaniu z Unionem Berlin wszedł na boisku na 23 minuty przed końcem przy wyniku 1:0, ale jego zespół ostatecznie przegrał 1:3. W meczu ze Stuttgartem (2:2) zanotował osiem minut, a w starciu z Borussią Moenchengladbach (2:4) pojawił się w przerwie. To jednak dopiero początek przygody Dolberga z “Wieśniakami”. Ale od tego, jak będzie wyglądać najbliższe pół roku w wykonaniu tego wciąż przecież młodego zawodnika, zależą losy jego dalszej kariery.