Najmocniejszy punkt Rakowa. Trener Szwarga imponująco go odbudował. "Nieskończone pokłady werwy"
Raków Częstochowa przegrał z FC Kopenhagą 0:1 w pierwszej odsłonie dwumeczu, którego stawką jest gra w Lidze Mistrzów. O porażce zadecydował pechowy, samobójczy gol. Szanse na awans, w obliczu przegranej i rewanżu na Parken, drastycznie spadły. Są jednak powody ku optymizmowi.
Budująca frustracja. Brzmi karkołomnie, ale to słowa, które chyba najlepiej oddają to, co czują w tej chwili piłkarze Rakowa Częstochowa. Przegrana zawsze boli, zwłaszcza, gdy pomaga jej niefart. Mimo wszystko zawodnicy “Medalików” udowodnili sobie, że w stanie rywalizować z zespołem o uznanej, europejskiej marce.
Pech
Zacznijmy od początku. Stadion w Sosnowcu wypełniony kibicami po brzegi wyglądał jak marzenie sympatyka Rakowa - taki obiekt w Częstochowie byłby na wagę złota. Na przedmeczową rozgrzewkę jako pierwsi wyszli piłkarze z Kopenhagi. Przywitały ich drobne gwizdy fanów gospodarzy, ale to raczej nic w porównaniu z tym, co może spotkać mistrzów Polski na Parken. A gdy do startu spotkania pozostały minuty, nadszedł czas na długo wyczekiwany hymn Ligi Mistrzów. I wtedy stało się to:
Raków jedynego gola w tym meczu stracił w sposób bardzo pechowy. Duńczycy wycisnęli gola z “ćwierćsytuacji”. Piłka po zagraniu Elyounoussiego tak niefortunnie odbiła się od pleców Bogdana Racovitana, że Vladan Kovacević nie dał rady powstrzymać jej przed wpadnięciem do bramki, tuż obok najbliższego słupka. Pierwsza część spotkania w wykonaniu Rakowa była co najwyżej przeciętna. Kto wie, być może otoczka Ligi Mistrzów i ten hymn, który wybrzmiał z głośników przed meczem, spętały nogi zawodnikom Dawida Szwargi. Można było odnieść wrażenie, że Kopenhaga piłkarsko jest zwyczajnie lepsza, choć też nie było tam fajerwerków. Być może podopieczni Jacoba Neestrupa najzwyczajniej w świecie dostosowali swoją grę do korzystnego dla nich rezultatu. Kolejna ważna sprawa, to boisko, które zmieniło swoje oblicze po intensywnym, ok. 20-minutowym deszczu.
Najbardziej spośród zawodników gospodarzy mógł się podobać Gustav Berggren. Szwed wyglądał, jak gdyby miał nieskończone pokłady werwy w swoich nogach. Podejmował walkę wręcz z przeciwnikiem, dużo pressował, a do tego dokładał jakość piłkarską. Mimo to, czasami brakowało mu towarzystwa, które potrafiłoby spożytkować jego wysiłki. Zwłaszcza w ostatniej tercji boiska brakowało elementu przyspieszenia. Trudno było tym samym czymkolwiek zaskoczyć rywala. Wiele z akcji było łatwych do przewidzenia i - brzydko mówiąc - “skasowania”.
- Brakowało nam skuteczności w trzeciej tercji. Mieliśmy swoje szanse. Nie wiem co się stało w pierwszej połowie… Za dużo broniliśmy. Powinniśmy byli lepiej grać i wydaje mi się, że mieliśmy zbyt duży respekt. Ale nic się jeszcze nie zakończyło. Musimy wziąć głowy do góry i udowodnić w rewanżu, że jesteśmy lepsi - przyznał po meczu Fran Tudor.
Odważniej
W drugiej odsłonie meczu zobaczyliśmy znacznie lepszy Raków. Gra była odważniejsza i bardziej ofensywna. Zabrakło jednak dwóch najważniejszych rzeczy - szczęścia, jak przy analizie VAR po strzale Giannisa Papanikolaou, czy też precyzji, jak w przypadku strzałów Deiana Sorescu czy Sonny'ego Kittela. Kopenhaga zagrała piłkę zachowawczą. Zapewne wynikało to po części z wyniku, który był gościom na rękę i którego chcieli bronić. Jednak obraz gry w drugiej części meczu powinien być krzepiący dla podopiecznych Szwargi. Stąd wynikają słowa początku tekstu - budująca frustracja. Frustracja wynika z niekorzystnego wyniku. Jest ona jednak budująca, bo zawodnicy Rakowa udowodnili sobie, że Kopenhaga wcale nie jest taka straszna, jak mogła się wydawać. Jasne - jednobramkowa porażka w obliczu gry na gorącym terenie w Parken, musi budzić obawy o końcowy rezultat, lecz nadal można mieć nadzieję na odwrócenie losów dwumeczu.
- Zagraliśmy bardzo dobry mecz i pokazaliśmy, że potrafimy grać z Kopenhagą. Nie pozostaje nam nic innego jak wygrać w meczu rewanżowym, mimo, że będzie nam na wyjeździe jeszcze ciężej. Zasłużyliśmy dzisiaj przynajmniej na remis, ale nie mamy nic - taka jest piłka - przyznał Vladan Kovacević.
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Łatwo było odnieść po piłkarzach Rakowa wrażenie, że nie czuli się w Sosnowcu jak u siebie. Rzecz jasna, wszyscy wokół starali się jak mogli, by zapewnić zawodnikom maksymalny komfort, ale nigdzie nie gra się tak dobrze w piłkę jak w swoich “czterech ścianach”.
- Murawa dzisiaj też była śliska i mówili to także zawodnicy Kopenhagi. Gdybyśmy zagrali w Częstochowie, to też ten mecz wyglądałby inaczej po naszej stronie - byłoby lepiej. Chciałbym zagrać na naszym stadionie, ale oczywiście atmosfera tutaj była też wspaniała - nie krył bramkarz częstochowskiego zespołu. Na temat podobnie patrzył Łukasz Zwoliński: - Mamy wiele optymizmu przed rewanżem. Ostatnie 20-30 minut pokazało, że Kopenhaga nie jest taka straszna. Jestem przekonany, że gdybyśmy zagrali na swoim boisku, to byśmy nie przegrali.
- Tak naprawdę gramy dwa mecze na wyjeździe i to nie jest normalne, ale już nic na to nie poradzimy - mówił wprost Marcin Cebula.
Do Kopenhagi na ścięcie głowy?
FC Kopenhaga jest w meczach domowych niesamowicie silna. W tym roku kalendarzowym przegrała przed własnymi kibicami zaledwie raz - w kwietniowym meczu ligowym z Broendby. Pokonanie jej na Parkern zdaje się graniczyć z cudem, ale zawodnicy Rakowa nie tracą nadziei. - To nie są jakieś odważne słowa. To jest realizm. Jedziemy do Kopenhagi wygrać i spełniać marzenia - mówi wprost Zwoliński. Cebula dodaje: - Przygotujemy się do rewanżu bardzo dobrze i jedziemy tam po zwycięstwo.
W Danii nie zagra najprawdopodobniej Jean Carlos Silva, który musiał opuścić boisko w pierwszej połowie, po tym jak odniósł uraz.
Rewanż w Kopenhadze w środę 30 sierpnia o godzinie 21:00.
Z Sosnowca, Błażej Łukaszewski