Brutalny upadek chińskiego giganta. A wygrywał wszystko. "Tam futbol jest martwy"
Byli krajowymi hegemonami, a w pewnym momencie podbili nawet całą Azję. Guangzhou FC rządziło Chinese Super League, ale nawet ten niezwykle zasłużony zespół nie przetrwał kryzysu, w który wpadł chiński futbol. Klub będący symbolem tamtejszej gigantomanii najprawdopodobniej przestanie teraz istnieć.
To był trochę odroczony wyrok, z którym wielu kibiców się liczyło, ale do końca starało odłożyć w czasie. Guangzhou FC przecież od dłuższego czasu zmagało się z potężnym kryzysem, a wielkie gwiazdy już dawno opuściły Kanton. Nikt nie spodziewał się jednak aż tak brutalnego upadku - zwłaszcza, że akurat ostatnie miesiące były dla “Tygrysów Południowochińskich” całkiem udane. Ale na początku stycznia stało się nieuniknione. Klub potwierdził doniesienia prasowe o braku licencji na kolejny sezon. A to może oznaczać jego definitywny koniec.
Upadek Guangzhou nie jest jedynie kolejnym rozdziałem w najnowszej, jakże przygnębiającej historii chińskiej piłki. W tym przypadku mamy bowiem do czynienia z kolosem, który choć może w ostatnich latach podtrzymywał się na glinianych nogach, to wcześniej całkowicie zdominował tamtejszą scenę futbolową. W pewnym momencie wszedł na sam szczyt i przez lata z niego nie schodził. A teraz jego kres następuje z dala od fleszy czy medialnego szumu.
Zabrakło nawet światła
Owa droga na szczyt wcale nie była taka krótka. Mimo że początki Guangzhou FC sięgają połowy lat 50., w Kantonie na konkrety musieli poczekać kilkadziesiąt lat. Rozkwit rozpoczął się w okolicach 2010 roku, kiedy to deweloperski gigant China Evergrande zakupił ówczesnego drugoligowca. Nowy właściciel mocno zainwestował. Wszystko to współgrało z ambicjami Xi Jinpinga, który planował wtedy chiński podbój futbolu. Prezydent kraju zapragnął nie tylko organizacji mistrzostw świata - on je chciał od razu wygrać! Kadra nadal jednak zawodziła i największą wizytówką tamtego złotego okresu stało się właśnie Guangzhou Evergrande.
Do klubu zawitali wówczas trenerzy z najwyższej półki. Marcello Lippi i Luiz Felipe Scolari wcześniej sięgnęli po mistrzostwo świata kolejno z Włochami i Brazylią. Ekipę z Guangzhou doprowadzili natomiast do kolejnych tytułów. Na boisku błyszczeli doskonale znani z występów w Europie Paulinho, Lucas Barrios, Alberto Gilardino czy Jackson Martinez. Do 2019 roku klubowa gablota wzbogaciła się o aż osiem mistrzostw Chin oraz dwa tytuły najlepszej drużyny Azji. Wszystko układało się znakomicie, aż w końcu nadszedł kryzys na rynku nieruchomości. W dużym skrócie chodziło o to, że Chińczycy zbudowali za dużo mieszkań, które nie znalazły swoich właścicieli. To oznaczało z kolei ogromny problem dla Evergrande, a w konsekwencji również jego klubu.
Gigant, który jeszcze w 2018 roku został okrzyknięty najbardziej wartościową firmą deweloperską na świecie, trzy lata później popadł w poważne tarapaty finansowe. Mówiło się o zobowiązaniach wynoszących aż 305 miliardów dolarów. Ostateczny koniec Evergrande miał miejsce na początku ubiegłego roku. Wtedy klub z Kantonu szykował się do swojego drugiego z rzędu udziału w China League One, do której spadł w sezonie 2022. I chociaż w minionych rozgrywkach zajął trzecie miejsce i był bardzo bliski powrotu do elity, teraz niestety nie ma to większego znaczenia. Chińska federacja po prostu uznała, że problemy finansowe Guangzhou są już zbyt duże.
- Wcześniej było to raczej nie do pomyślenia, ale przez kilka ostatnich lat co rusz słychać było niepokojące wieści o kondycji finansowej Evergrande. Guangzhou FC i tak wytrzymało długo, biorąc pod uwagę krytyczną sytuację jego właściciela. Momentami było tak źle, że nie było pieniędzy nawet na opłacenie oświetlenia w ośrodku treningowym. Ostatni sezon mógł dać jeszcze trochę nadziei, bo ekipa złożona z wychowanków pod wodzą trenera Salvatora Suaya do końca biła się o awans do CSL, ale heroiczna postawa na boisku nie wystarczyła - mówi w rozmowie z nami Maciej Łoś, założyciel strony "Piłkarskie Państwo Środka".
Nie oni jedyni
W drugiej dekadzie XXI wieku na zakupy nie ruszyło tylko Guangzhou. Na potęgę wydawały też inne kluby, a w tamtym czasie do Chin za rekordowe sumy trafili tacy piłkarze jak Oscar (60 milionów euro), Hulk (56), Alex Teixeira (50), Cedric Bakambu (40) czy Yannick Ferreira Carrasco (30). Przedstawiciele największych europejskich ekip zaczęli realnie obawiać się, że Chińczycy będą chcieli zostać nowym centrum piłkarskiego świata. Jeszcze w 2019 roku media obiegły plotki na temat Jiangsu Suning, które zamierzało ściągnąć do siebie Garetha Bale’a i zaproponować mu tygodniówkę wynoszącą… milion funtów.
Chińskie władze w pewnym momencie powiedziały jednak “stop”. Wprowadzono podatek, który sprawił, że wielkie transfery stały się nieopłacalne. Kluby musiały poradzić sobie również z nowym limitem płac. Poza tym zakazano też umieszczania nazw sponsorów, co dotknęło blisko 60 zespołów, w tym również Guangzhou (więcej o tym pisaliśmy TUTAJ. Na to wszystko nałożyła się również oczywiście pandemia koronawirusa i związany z nią ogólnoświatowy kryzys. Zza Wielkiego Muru zaczęły dochodzić informacje o upadkach kolejnych klubów. Tym najgłośniejszym było wspomniane już Jiangsu FC (wcześniej Suning), które ogłosiło swój koniec na początku 2021 roku, niecałe trzy miesiące po wywalczeniu mistrzostwa (szczegóły TUTAJ).
- Jak do tej pory żaden z tych klubów nie wrócił do gry nawet na poziomie amatorskim. W ich miejsce powstały nowe twory, które nie mają jednak żadnych praw do historii, nazwy i herbów poprzedników. Guangzhou FC, ze względu na swoją markę, może czekać inna przyszłość. Trzeba pamiętać, że swego czasu Evergrande zainwestowało przecież potężne pieniądze w największą akademię piłkarską na świecie. Po odejściu gwiazd to na jej absolwentach oparto cały zespół, który niedawno był tak bliski sukcesu. Teraz nie można zmarnować tego potencjału. Chińska Federacja Piłkarska i lokalne władze w Kantonie muszą wziąć sprawy w swoje ręce i kontynuować to dziedzictwo - uważa nasz rozmówca.
Akademia, obok sukcesów sportowych klubu, pozostanie jego największą spuścizną. Wybudowana w zaledwie dziesięć miesięcy i otwarta w 2016 roku inwestycja kosztowała ponad 185 milionów dolarów. Cały kompleks w sumie składa się z 50 boisk, a początkowo zaczęło do niej uczęszczać aż dwa i pół tysiąca młodych talentów. W projekt zaangażowano wtedy nawet trenerów z Realu Madryt, którzy trafili do Chin dzięki nawiązaniu współpracy między oboma klubami. I chociaż żaden z adeptów póki co nie przebił się do wielkiego futbolu, przykład zbudowania drużyny seniorów na jej wychowankach pokazuje, że akurat ten wydatek w długofalowym rozrachunku mógł się opłacać.
Gorzej być nie może
O tym, czy Guangzhou FC byłoby w stanie wprowadzić swoich młodych zawodników do elity, już się nie dowiemy. Choć ze strony klubu nie padła żadna informacja odnośnie całkowitego zakończenia działalności, w tej chwili ciężko powiedzieć, jaka czeka go przyszłość. Kanton w przyszłym sezonie będzie więc reprezentowany na poziomie China League One przez Guangdong GZ-Power FC. To jednak nieco sztuczny twór, który został założony zaledwie dwa lata temu, w międzyczasie awansował dzięki problemom licencyjnym innych klubów, ale już promocję do CLO wywalczył na boisku. Tyle tylko, że ten projekt przy 70-letniej historii jego lokalnego rywala jawi się po prostu blado.
- Bez wątpienia Guangzhou FC to najlepsza drużyna Chin XXI wieku i jedna z najlepszych azjatyckich ekip ostatniego ćwierćwiecza. Dekada 2011-2020 była wyjątkowa, zespół aż osiem razy sięgnął po mistrzostwo, dopisał też tytuły w Azjatyckiej Lidze Mistrzów. Choć inne kluby robiły większe transfery i być może sprowadzały mocniejsze nazwiska, nikt w Państwie Środka nie mógł nawiązać równej rywalizacji z Kantończykami, którzy oprócz dobrych obcokrajowców mieli w swoich szeregach wielu reprezentantów Chin. Upadek tego zespołu to symboliczny koniec epoki w Państwie Środka - uważa Łoś.
Upadek Evergrande uważany był za początek wspomnianego kryzysu sektora mieszkaniowego w Chinach. Tak samo problemy Guangzhou FC traktowane są jako jeden z najważniejszych symboli katastrofy tamtejszego futbolu. Przykład “Tygrysów Południowochińskich” pokazuje, że sama piękna historia ani wielkie plany już nie wystarczają. Kiedyś było czwarte miejsce na Klubowych Mistrzostwach Świata i zapowiedzi budowy stadionu na sto tysięcy kibiców. Teraz jest za to brak licencji i płacz wszystkich tych fanów. A to niestety codzienność w przypadku wielu chińskich klubów.
- Nie ma co owijać w bawełnę, chińska piłka od kilku lat jest martwa. W żadnym innym państwie na świecie futbol nie upadł w tak spektakularny sposób. Z ligi odeszły wszystkie gwiazdy, od 2020 roku zlikwidowano ponad 40 profesjonalnych klubów, były szef federacji do końca życia będzie siedział w więzieniu za branie łapówek, a za kratami jest też wielu innych działaczy oraz były selekcjoner i gwiazda reprezentacji Li Tie. W takich warunkach bardzo ciężko budować kulturę kibicowską i zachęcać dzieci do postawienia na piłkę nożną. Jedyne światełko w tunelu jakie widzę, to myśl, że gorzej już być nie może… prawda? - zastanawia się na koniec nasz rozmówca.