Brutalny spadek coraz bliżej. Kompletna katastrofa znanego polskiego klubu
Od ponad dwóch dekad występują na pierwszym lub drugim poziomie rozgrywkowym. Teraz jednak już tylko cud może uratować Podbeskidzie Bielsko-Biała przez spadkiem do II ligi. Co zadecydowało o tym, że klub mający w teorii komfortowe warunki do rozwoju poległ z kretesem? Stare i dobrze znane nam błędy.
Choć istnieją niewiele ponad ćwierćwiecze, wyraźnie zaznaczyli swoją obecność na piłkarskiej mapie naszego kraju. Dwa półfinały Pucharu Polski, konsekwentnie rosnący najpierw solidny pierwszoligowiec, aż wreszcie potem również i ekstraklasowicz, który doczekał się nawet króla strzelców. Podbeskidzie Bielsko-Biała w pewnym momencie wydawało się klubem budowanym na naprawdę mocnej podstawie. Wsparcie ze strony miasta, spora grupa kibicowska i oczko w głowie lokalnych sponsorów. Tymczasem dziś jest na skraju spadku na trzeci poziom rozgrywkowy.
Tak nisko “Górale” nie grali od 2001 roku. Zaledwie 22 punkty zgromadzone w 30 kolejkach i przedostatnie miejsce w tabeli Fortuna 1 Ligi to jednak po prostu fatalny, ale też niestety zasłużony wynik. W Bielsku przed sezonem przebudowali cały zespół, później mieszali trenerami, nie uniknęli też zmian w klubowych gabinetach. Ten organizacyjny i sportowy chaos okazał się przepisem na kompletną katastrofę. Miejscowi powoli pogodzili się już z losem i zaczynają zastanawiać się, co dalej z ich ukochaną drużyną. Przykład kilku innych podobnych ekip z przeszłości każe im bowiem bić na alarm.
Gdyby nie ten punkt
Gdyby ktoś w Bielsku-Białej mógł cofnąć czas, to pewnie wcale nie wróciłby do początku tego sezonu, tylko do rozgrywek 2015/2016. To właśnie wtedy klub z Beskidów po pięciu latach gry spadł z Ekstraklasy w iście kuriozalnych okolicznościach. Pamiętny punkt oddany Lechii Gdańsk przez Trybunał Arbitrażowy, nagłe wypadnięcie Podbeskidzia z grupy mistrzowskiej i fatalna postawa tego zespołu w rundzie mistrzowskiej zaowocowały powrotem drużyny do I ligi. I choć potem “Górale” wrócili jeszcze na sezon do elity, to już nigdy nie wskoczyli na poziom z lat 2011-2014.
- Na coraz gorszą pozycję klubu wpływ miało wiele różnych kwestii. To między innymi brak odpowiedniej bazy treningowej i spójnego systemu szkolenia, do tego regularne dotacje z budżetu miasta jako główne źródło utrzymania i ciągłe zmiany polityki sportowej - od stawiania na wychowanków i piłkarzy z regionu, przez ściąganie piłkarzy z innych krajów, po powrót do pierwotnych założeń - mówi nam Krzysztof Rojowski, dziennikarz bielsko.info.
Zarówno po pierwszym, jak i po drugim spadku z Ekstraklasy, cel Podbeskidzia był jednak ten sam - jak najszybszy powrót. Za pierwszym razem ten plan udało się zrealizować po czterech latach. Teraz wiemy już, że ta historia się nie powtórzy, choć klub pierwotnie zakładał, że w I lidze spędzi maksymalnie dwa sezony. Spędził trzy, tylko zamiast zamienić ją na grę w elicie, zaraz przyjdzie mu występować na trzecim poziomie.
- Nie można tutaj jednak chyba mówić o upadku klubu i snuć aż tak czarnych scenariuszy. Choć pod względem finansowym sytuacja jest równie tragiczna co kondycja sportowa zespołu, to mimo wszystko miasto jest w tym przypadku pewnym gwarantem. Mimo że można mieć wiele zarzutów co do tego, jak spółka była zarządzana w ostatnich latach, nie wyobrażam sobie sytuacji, w której urząd zostawi teraz klub samemu sobie - tłumaczy Bartłomiej Kawalec, dziennikarz sport.bielsko.biala.pl.
Przerwana wizja
Czy jednak oparcie w ostatnich latach całego klubu na barkach miasta nie jest jednym z powodów obecnej degrengolady organizacyjnej przy Rychlińskiego? Podbeskidzie jako spółka akcyjna funkcjonuje od 2012 roku. Od tego czasu miasto wpompowało w klub grubo ponad 50 milionów złotych, wybudowało też stadion za ponad 130 milionów. W Bielsku oczywiście nikt nie wyobraża sobie tego, by teraz cały ten wydatek poszedł na marne i kurek z pieniędzmi został zupełnie zakręcony. Kondycja finansów “Górali” jest jednak bardzo średnia. Zgodnie z raportem złożonym w KRS-ie, w ubiegłym roku urząd musiał załatać wynoszącą ponad sześć milionów złotych dziurę w klubowym budżecie.
- Wieloletnie zaniedbania w obszarze klubowej akademii przyczyniły się do tego, że Podbeskidzie nie dorobiło się własnych struktur rozwoju młodzieży. Od wielu lat klub podpisuje umowę wartą ponad kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie z miejscowym BBTS-em, która jest tylko podkładką pod papier niezbędny do otrzymania licencji. To pierwszy grzech, drugim jest brak jakiekolwiek długofalowej wizji budowy klubu. Co by nie mówić o byłym dyrektorze sportowym Łukaszu Piworowiczu, to myślę, że posiada odpowiednie kompetencje, skoro bodajże jest jednym z wykładowców kursu dyrektorskiego w PZPN. Jego wizja została jednak przedwcześnie przerwana - uważa Kawalec.
Piworowicz dyrektorem sportowym Podbeskidzia został w maju 2021 roku i zobowiązał się w ciągu dwóch sezonów przywrócić klub do Ekstraklasy. Ten plan jednak nie wyszedł, zabrakło nawet baraży i obie strony zakończyły współpracę. “Górale” przed startem nowych rozgrywek postanowili rozpocząć wszystko na nowo. Ktoś w klubie uznał, że skoro kiedyś tacy gracze jak Robert Demjan, Richard Zajac, Anton Sloboda czy Jurij Dancik stanowili o sile Podbeskidzia, to teraz strategia ściągania do drużyny piłkarzy od naszych południowych sąsiadów też powinna się sprawdzić. Odpowiedzialność za pion sportowy przejęli Sławomir Cienciała i Marek Sokołowski, a więc dwaj inni byli piłkarze “Górali”, też związani z klubem jako zawodnicy w najlepszym okresie w historii Podbeskidzia.
- Obaj panowie trafili tu jednak troszkę za zasługi. Byli nowi w tym fachu i niektórych rzeczy się dopiero uczyli. Podobnie zresztą było z Grzegorzem Mokrym, który przecież nie miał jakiegoś wielkiego doświadczenia jako samodzielny trener. Oprócz tego i zmian w pionie sportowym, wymieniono też 3/4 składu. Odejścia takich piłkarzy jak Goku Roman czy Jeppe Simonsen były nieuniknione, klub musiał w jakiś sposób łatać swoje i tak tragiczne już finanse. Do tego pozbyto się też kilku innych wartościowych piłkarzy z zaciągu Piworowicza, takich jak Florian Hartherz czy Arthur Vitelli. To może nie była jakość, która pozwoliła drużynie awansować do baraży, ale i tak między nimi a obecnym zespołem istnieje przepaść - opisuje sytuację Kawalec.
Tabun słabeuszy
Trudno obronić ruchy transferowe Podbeskidzia z obecnego sezonu. Do klubu trafił cały tabun obcokrajowców, spośród których spora część odeszła już zimą, ale została zastąpiona przez innych. Ze wszystkich “stranierich” regularnie występuje jedynie czeski stoper Jan Hlavica. Tacy piłkarze jak Patrik Lukac, Antonio Perosević, Haris Kadrić, czy ściągnięci zimą Marko Martinaga, Matej Senić i Miroslav Ilicić, raczej nie zostaną w żadnym stopniu zapamiętani przez kibiców Podbeskidzia przez pryzmat jakichś dobrych występów. Z nowych piłkarzy najlepiej prezentują się Polacy i to ci głównie o wyrobionej już wcześniej marce, jak prawy obrońca Mateusz Ziółkowski, skrzydłowy Maksymilian Banaszewski czy znany z gry dla Jagiellonii Bartosz Bida.
- Bezpośrednią przyczyną spadku są błędy obecnego sezonu. W grudniu z ust trenera Dariusza Marca usłyszałem, że piłkarze narzekali na zbyt niską intensywność treningów w letnim okresie przygotowawczym. To miało poważne konsekwencje, bo mieli wejść w sezon ze świeżością, ale przez serię remisów przeplatanych porażkami w pewnym momencie grunt pod nogami zaczął im się trochę palić. Do tego doszły problemy kondycyjne wynikające ze złego przygotowania fizycznego - przed grudniowym, ostatnim meczem w rundzie jesiennej ze Zniczem Pruszków, piłkarze musieli dostać aż dwa dni wolnego. Wreszcie za późno zdecydowano się na zatrudnienie Jarosława Skrobacza - wylicza Rojowski.
Kluczowym momentem tego sezonu wydaje się październik. To wtedy z Podbeskidzia po kłótni z ówczesnym prezesem Bogdanem Kłysem odszedł kapitan Michał Janota. Drużyna dostała wtedy od władz ultimatum i obcięto jej wynagrodzenia. Niedługo potem do klubu trafił następca Kłysa, Krzysztof Przeradzki. Lokalne media od tego czasu informowały o coraz to dziwniejszych metodach na uzdrowienie klubowych finansów. Jedną z nich miało być… kontrolowanie tego, ile prądu (w tym zapalonego światła) zużywają pracownicy klubowego działu marketingu.
- Nie możemy też zapominać o tym, że w ostatnich latach poziom Fortuna 1 Ligi mocno się podniósł. Na ten poziom zawitało wiele uznanych i silnych marek, a to też zwiększyło rywalizację w tych rozgrywkach. Już przed startem obecnego sezonu było wiadome, że będzie on niezwykle wyrównany. Z Ekstraklasy spadły przecież zasłużone i mocne kluby, takie jak Lechia Gdańsk czy Wisła Płock, a wśród beniaminków również mogliśmy odnaleźć ciekawe drużyny, w tym szczególnie stojący dobrze pod względem finansowym Motor Lublin oraz silną kibicowsko Polonię Warszawa - dodaje Kawalec.
Potrzebna jedna osoba
Podbeskidzie, które zaraz może oficjalnie “przyklepać” spadek (do bezpiecznej lokaty traci osiem punktów), powoli musi zacząć odnajdywać się w rzeczywistości, do której zupełnie nie jest przyzwyczajone.
Owszem, od nowego sezonu w II lidze również będzie obowiązywać nowy kontrakt telewizyjny, ale wciąż nie będą to takie wpływy, jak w przypadku występów poziom wyżej. O wymarzonej Ekstraklasie już nawet nie wspominając. W ostatnich miesiącach klub przepalił wiele pieniędzy na piłkarzy o wątpliwej jakości, którzy mieli uratować I ligę. Miasto cierpliwie dotuje swą lokalną dumę, ale ciężko stwierdzić, czy będzie chciało nadal robić to aż tak hojnie. A nawet jeśli tak, to przykład Sandecji Nowy Sącz wyraźnie pokazuje, że miejskie fundusze nie do końca mogą pomóc w odbudowie solidnego pierwszoligowca.
- Trudno stwierdzić, jaka przyszłość czeka Podbeskidzie. By odpowiedzieć na to pytanie, trzeba popatrzeć na klub szerzej, również przez pryzmat polityki samorządowej. W ubiegłym roku miasto musiało uzupełnić dziurę budżetową kwotą wspomnianych już sześciu milionów złotych. A wiele wskazuje na to, że w przyszłym sezonie w drugiej lidze mogą występować dwa bielskie zespoły - oprócz “Górali” będzie to jeszcze Rekord Bielsko-Biała, który idzie po awans z trzeciej ligi. To z kolei sprawi, że radni będą mieli "zagwozdkę", jak podzielić miejskie dotacje - uważa Rojowski.
Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wątek stadionu. 15-tysięcznik w Bielsku-Białej nie wypełniał się po brzegi w I lidze, a co dopiero mówić o trzecim poziomie rozgrywkowym. Często gościł za to młodzieżową kadrę, ale przecież konkurencja nie śpi i zaraz zostaną otwarte nowe stadiony we wspomnianym Nowym Sączu, Opolu czy Katowicach. I te miasta z pewnością również chętnie powalczą o mecze polskich młodzieżówek. To właśnie chęć utrzymania przy życiu obiektu przy Rychlińskiego może okazać się w ostateczności zbawienna dla samego Podbeskidzia.
- Klub będzie jak najszybciej dążył do powrotu na zaplecze Ekstraklasy. Nie zapominajmy, że mamy tu nadal stosunkowo nowy, bo ośmioletni stadion. Ambicje też są wciąż dość spore. Pytanie tylko, kto to teraz wszystko poukłada. Głównym akcjonariuszem jest miasto i to na jego barkach spoczywa kwestia tego, kto zajmie się klubem. Podbeskidzie potrzebuje przede wszystkim odpowiedniego menedżera. Krzysztof Przeradzki, obecny prezes, może i zna się dobrze na biznesie, ale z wielu stron słyszymy, że nie czuje on futbolu. “Górale” potrzebują kogoś, kto potrafi zarządzać nie tylko finansami, ale również ma pojęcie o prowadzeniu spółki piłkarskiej - podsumowuje Kawalec.