"Zagrał tragicznie". Klęska Wisły Kraków. Co wyprawiali jej piłkarze?
Wisła Kraków pokazała dziś, dlaczego nawet na zapleczu Ekstraklasy nie radzi sobie najlepiej. “Biała Gwiazda” pojechała do Wiednia na rewanżowy mecz el. Ligi Europy z Rapidem i została dosłownie rozwalcowana. Przegrała 1:6, a był to i tak najmniejszy wymiar kary. Można było tylko z uczuciem strachu o kolejne gole oczekiwać końcowego gwizdka.
Pierwsza odsłona dwumeczu między Wisłą i Rapidem trochę zamazała obraz rzeczywistości. Podopieczni Kazimierza Moskala, niesieni wówczas dopingiem po brzegi wypełnionego stadionu, a całą drugą połowę grający też w przewadze jednego zawodnika, grali z faworyzowanym przeciwnikiem jak równy z równym. Przegrali 1:2, ale wstydu zdecydowanie nie przynieśli.
Kiedy więc prezes Wisły, Jarosław Królewski, zapowiadał przed rewanżem, że “Biała Gwiazda” jedzie do Austrii sprawić niespodziankę, nikt raczej nie pukał się w czoło. Oczywiście faworytem, i to wyraźnym, nadal pozostawał Rapid, natomiast można było mieć pewne nadzieje. Jeśli nie na zwycięstwo i awans, to przynajmniej godny występ.
Przyzwoicie wyglądało to natomiast przez… pięć minut rewanżu. Potem Rapid wrzucił Wisłę na karuzelę, a ta okazała się dla ostatniego zdobywcy Pucharu Polski zabójcza. Już w 5. minucie wynik meczu otworzył Guido Burgstaller. I się zaczęło. Początkowo starająca się jeszcze odgryzać rywalom Wisła, od czasu do czasu nieśmiało wybierająca się na połowę rywala, nagle zaczęła rozpaczliwie bronić. Problem w tym, że w tyłach była dziurawa bardziej niż szwajcarski ser.
Do przerwy wpadły więc cztery kolejne gole. Gdy obie drużyny schodziły po pierwszej połowie do szatni, było 5:0, co i tak należało uznać za najmniejszy wymiar kary, bo nie dość, że Anton Czyczkan obronił rzut karny, to jeszcze gospodarze nie wykorzystali kilku innych szans. Tylko przez pierwsze 45 minut oddali, uwaga, 19 strzałów. 11 celnych.
Defensywa Wisły w zasadzie nie istniała. Błędy na potęgę popełniali wszyscy jej przedstawiciele. Od stoperów w postaci Alana Urygi i Josepha Colleya, do całkowicie zagubionych i wiecznie spóźnionych bocznych obrońców - Bartosza Jarocha oraz Rafała Mikulca. Ten ostatni zagrał po prostu tragicznie.
Dobrze chociaż, że od czasu do czasu budził się stojący między słupkami Czyczkan. Żadnego gola raczej nie zawalił, przy kilku mógł pewnie zrobić nieco więcej, do tego - o czym już wspominaliśmy - obronił jedenastkę i kilka groźnych strzałów. Gdyby Wisła miała dziś w bramce nie Białorusina, a takiego Alvaro Ratona, mogłoby być jeszcze gorzej.
Obrońcy zagrali fatalnie, ale piłkarze z innych formacji dostosowali się do bardzo słabego poziomu. Niezwykle bierni i apatyczni byli pomocnicy, a o grającym na szpicy Łukaszu Zwolińskim najwięcej mogliśmy mówić wówczas, gdy… podarował rywalom rzut karny. Tak koślawo wyskoczył do piłki, że zagrał ją ręką. Napastnik we własnym polu karnym oznacza kłopoty? Tak mówią. I chyba coś w tym jest.
Jeśli szukalibyśmy jakichkolwiek pozytywów, to chyba musielibyśmy spojrzeć w kierunku Oliviera Sukiennickiego. Znów. Nie zagrał on oczywiście wielkiego meczu, nieszczególnie pomagał kolegom w grze defensywnej, a i z przodu nie dał wielu konkretów, ale kilka razy młody pomocnik “Białej Gwiazdy” potrafił wziąć na siebie odpowiedzialność, ruszyć odważnie do przodu, pokazać technikę, dograć do kolegi. Nie bez powodu, jeszcze przed tym rewanżem, 21-latek znalazł się w kręgu zainteresowań… Rapidu właśnie.
Honorowo do siatki trafił też ten, do którego rzadko można mieć pretensje. Angel Rodado strzelił na 1:6, wcześniej miał jeszcze przynajmniej dwie próby, z których jedną powinien wykorzystać. Hiszpan nie może być z siebie szczególnie zadowolony, ale i tak zagrał lepiej od większości kumpli z drużyny.
Wisła dostała natomiast bolesną lekcję. Zobaczyła, jak daleko jest jej jeszcze do poważnego futbolu i naprawdę poważnych drużyn. Na szczęście nieco lepiej wyglądało to po przerwie, bo gdyby Rapid do końca grał w tempie z pierwszych 45 minut, moglibyśmy zobaczyć dwucyfrówkę. A tak skończyło się na 1:6, co i tak jest najwyższą porażką w historii występów “Białej Gwiazdy” w europejskich pucharach.
To jeszcze oczywiście nie koniec przygody z Europą, bo teraz ekipa z Reymonta przenosi się do rywalizacji w eliminacjach Ligi Konferencji, gdzie czeka już Spartak Trnawa, na pewno nie tak wymagający jak Rapid.
Priorytetem musi być jednak liga. Bo i w niej perspektywy nie wyglądają dziś szczególnie kolorowo. Wisła ma dużo mankamentów, dziur, słabych stron. Zobaczyliśmy to w miniony weekend, gdy na Reymonta przyjechała Polonia Warszawa. Na papierze “Biała Gwiazda” była dużym faworytem, a w bólach ugrała remis. Sezon będzie jeszcze oczywiście długi, ale już teraz widać, że przed Kazimierzem Moskalem i jego podopiecznymi dużo pracy. Na domiar złego murawę z kontuzją opuścił dziś Colley, który może nie w Wiedniu, ale we wcześniejszych spotkaniach był najsilniejszym punktem defensywy. Jak się sypie, to już wszystko.