Brak umiejętności, osobowości i wiary. Nie pasujemy do Dywizji A, ale... nie ma co panikować
Porażka 1:5 to nigdy nie jest powód do dumy. To zawsze jest powód do wstydu. Ale ta konkretna porażka to nie jest też - moim skromym zdaniem - powód do paniki. Michał Probierz sam często sobie nie pomaga, ale okoliczności też nie pomagają.
Kontuzje nie mogą być główną wymówką. Wszystkie reprezentacje mają kontuzje. Ale jednak Portugalia w porównaniu do pierwszego meczu z Polską, tego z października, dokonała tylko dwóch zmian w składzie, z czego tylko jednej wymuszonej - za kontuzjowanego Rubena Diasa w obronie zagrał Antonio Silva.
W składzie Polski zmian było aż osiem. Marcin Bułka zastąpił Łukasza Skorupskiego zgodnie z podejściem selekcjonera i to jest jedna z tych kwestii, którymi Probierz sobie, moim zdaniem, nie pomaga. Ale poza tym, z powodu kontuzji zabrakło Pawła Dawidowicza, Przemysława Frankowskiego, Maxiego Oyedele i Roberta Lewandowskiego. Na rozgrzewce kontuzji doznał Sebastian Szymański.
Bereszyński na co dzień gra w Serie B, a w kadrze zagrał od początku po raz pierwszy od kadencji Fernando Santosa. Obok niego Kamil Piątkowski, piłkarz "na poziomie, k***, austriackiej ligi", który z kolei wyszedł od początku pierwszy raz od czasów... Paulo Sousy. Paradoksalnie, obaj zagrali naprawdę nieźle.
Do tego Jakub "tykająca bomba" Kiwior i Jan Bednarek z ostatniej drużyny Premier League. Gdy po przerwie zmienił go Sebastian Walukiewicz, znowu mieliśmy nigdy niegrający ze sobą wcześniej tercet środkowych obrońców. Za nimi Bułka, który zaliczył tylko jedną interwencję i tylko jedno długie, celne podanie na 14 prób. A przed nimi Taras Romanczuk, który w polskiej lidze jest jednym z najlepszych na swojej pozycji i w pierwszej połowie radził sobie naprawdę dobrze, ale w drugiej chyba odcięło mu prąd.
Czy naprawdę liczyliśmy, że ta ekipa zatrzyma Portugalię, która ma być może największe bogactwo pomocników w Europie? Gdzie fenomenalnego Joao Nevesa z PSG, gdy nie idzie, zmienia jeszcze lepszy Vitinha, też z PSG? Gdzie za kierownicą siedzi Bruno Fernandes, za silnik robi Bernardo Silva, a Rafael Leao tylko mryga światłami i mija naszych na lewym pasie niczym polski kierowca BMW?
Tak padł gol na 1:0. Gol, o którego stratę trudno tak naprawdę kogokolwiek winić. Kacper Urbański stracił piłkę pod narożnikiem Portugalii, a potem Leao wziął sprzęt i znowu, jak miesiąc wcześniej na Narodowym, nie tylko nie dał się nikomu dogonić, ale nawet sfaulować.
A potem nastąpiło zwolnienie blokady. Portugalczycy, wcześniej jakby trochę spętani potrzebą wygrania i zapewnienia sobie pierwszego miejsca, po golu z karnego na 2:0 złapali luz i zaczęli swoją joga bonito. A my już tylko udawaliśmy, że walczymy. Formacje się rozjechały. Pressing był pozorny. Znowu wjechał tryb: panika. W drugim meczu z rzędu straciliśmy trzy gole w siedem minut. Skorzystał z tego nawet "emeryt Ronaldo" (każdemu życzyć takiej emerytury).
W równoległym meczu Szkocja wygrała z Chorwacją. Niewiele to zmienia w kontekście meczu w poniedziałek na Narodowym. Tak czy siak nie możemy go przegrać jeśli nie chcemy spaść do Dywizji B. Dzięki wrześniowej wygranej w Glasgow, nawet remis daje nam trzecie miejsce i baraże o utrzymanie we wrześniu. Szkoci będą jednak podbudowani tą wygraną. Oni w dwóch domowych meczach u siebie z Portugalią i Chorwacją nie stracili gola (0:0 i 1:0). My straciliśmy sześć (1:3 i 3:3).
Ale do poniedziałku musimy zapomnieć o beznadziejnej drugiej połowie w Porto. Musimy uczepić się naprawdę dobrej pierwszej. Druga była prawdopodobnie najgorszą za kadencji Probierza. Pierwsza - prawdopodobnie najlepszą. Byliśmy realnie lepsi od Portugalczyków. Dla Grzegorza Mielcarskiego byliśmy nawet jak mistrzowie Europy albo Brazylia. Jeśli ta pogrążona w kryzysie, remisująca z Wenezuelą, to ok.
Niestety, po przerwie wyszły różnice w zasobach, umiejętnościach i charakterze. Cierpimy na potężny deficyt silnych osobowości i wiary w siebie. Po pierwszym ciosie rozsypujemy się jak domek z kart. Mogę sobie tylko wyobrazić, jak frustruje to selekcjonera, gdy widzi tak dobrą realizację planu do przerwy i taki chaos po godzinie.
Jak sprawić, byśmy się ogarnęli? Byśmy po pierwszym straconym golu nie tracili głowy? A najlepiej żebyśmy w ogóle nie dopuszczali nawet do tego pierwszego gola Przecież czyste konto stało się dla nas w ogóle jakimś odległym marzeniem. To największe wyzwanie Probierza, któremu na razie nie potrafi podołać.
I to nas niestety różni od Szkotów, którzy pod względem potencjału pewnie nam nawet ustępują, ale stanowią zgraną, lubiącą się i wiedzącą, co chce grać drużynę. Nie jest to piłka piękna, ale dla rywali niewygodna i często skuteczna.
Mimo wszystko, wierzę, że nasz zlepek indywidualności w niedzielę wygra, bo zadecydują właśnie one - indywidualności. Pod twoją obronę, uciekamy się, Łukaszu Skorupski, Nicolo Zalewski, Piotrze Zieliński. Macie już autografy Ronaldo, zdołaliście uniknąć kartek w Porto (chociaż kapitan Zieliński faulował w pierwszej połowie tak, jakby chciał już na poniedziałek mieć urlop), to teraz pokażcie coś więcej w Warszawie.
Osobiście nie jestem przekonany, że gra w Dywizji A w dłuższej perspektywie służy rozwojowi reprezentacji. Uważam, że nie pasujemy do tych przeciwników. Ale skoro taka jest wola suwerena, czyli narodu, to dajmy sobie szanse na utrzymanie. Niech Michał Probierz zachowa posadę. Niech spróbuje do marca wydostać się z tej spirali, w którą wpadliśmy, po części przez jego dziwne decyzje i wypowiedzi. Niech popracuje w normalnych warunkach, a nie w szpitalu polowym. Niech pokaże efekty tego nauczania nas otwartej piłki.
A jak się utrzymamy, to za dwa lata spotkamy się dokładnie w tym samym miejscu. Po kolejnym 1:6 od Belgii czy 1:5 od Portugalii. Tylko wtedy już pewnie nie tylko bez Wojtka Szczęsnego, Kamila Glika czy Kamila Grosickiego, ale i bez Roberta Lewandowskiego. Nie wiem, kto go zastąpi. Czy napastnik z tureckiego średniaka, czy z MLS, czy z Danii. Czy Filip Szymczak, czy Szymon Włodarczyk. Wiem, że lepiej już było.