Bolesny upadek Sevillli. Słabe transfery, przeciętna kadra i bezradny trener

Sevilla weszła w nowy sezon La Liga pełna problemów. Klub tonie w kryzysie, drużyna wygląda fatalnie, dyrektor sportowy podejmuje szokujące decyzje, a trener jest faworytem w wyścigu o miano pierwszego zwolnionego szkoleniowca w lidze.
Sevilla na tę chwilę zajmuje piętnaste miejsce w tabeli ligi hiszpańskiej. “Los Nervionenses” po raz pierwszy w XXI wieku rozpoczęli sezon od zdobycia zaledwie jednego punktu w trzech kolejkach. Wynik ten jest o tyle tragiczny, że podopieczni Julena Lopeteguiego nie mierzyli się z żadną z potęg. Andaluzyjczycy skompromitowali się kolejno w starciach z Osasuną, Realem Valladolid i Almerią. Jedna tego typu wpadka mogłaby zostać uznana za niespodziankę, druga za niepokojący symptom kryzysu. Seria tego typu rezultatów jednak idealnie oddaje aktualną pozycję Sevilli na hiszpańskiej mapie futbolu.
Wieczny dołek
- Niestety, nie zanotowaliśmy takiego startu, na jaki liczyliśmy. Ale musimy zostawić to za nami i grać każdy mecz tak, jakby był naszym ostatnim - powiedział trener Julen Lopetegui po ostatniej porażce z Almerią.
Na razie jedynie kibice Sevilli mogą marzyć o tym, aby każdy najbliższy mecz był tym ostatnim. Trudno bowiem regularnie oglądać, jak drużyna z taką historią szybko grzęźnie w marazmie. Co najgorsze, tragiczna forma nie jest żadnym novum i pochopnym wnioskiem wyciągniętym po falstarcie w bieżących rozgrywkach. Wygląda na to, że ten projekt nie tylko osiadł na dnie, ale jeszcze się tam rozgościł.
Już bowiem pod koniec poprzedniego sezonu czuć było, że ekipa Lopeteguiego drastycznie się wypala. Od czasu derbowego zwycięstwa nad Betisem w lutym tego roku “Los Nervionenses” rozegrali piętnaście ligowych spotkań, z których wygrali zaledwie trzy. W międzyczasie potrafili pogubić punkty w starciach z ekipami pokroju Cadizu, Deportivo Alaves czy Mallorki. Wtedy jednak trener usilnie szukał wymówek, podkreślając że nie ma do dyspozycji optymalnego składu. Faktycznie, wiosną Sevilla mierzyła się z plagą kontuzji, które wyeliminowały z gry Rafę Mira, Thomasa Delaneya, Karima Rekika, Erika Lamelę czy Papu Gomeza. Tyle że nawet zdziesiątkowany skład powinien notować lepsze wyniki z ligowymi outsiderami. Zwłaszcza, że po powrocie rekonwalescentów obraz gry nie uległ jakiejkolwiek poprawie.
Pretemporada okraszona kompromitacją 0:6 z Arsenalem była kolejnym dowodem na to, że w Sevilli nic nie działa, nic nie funkcjonuje, nic się nie klei. Teoretycznie następne wpadki “Sevillistas” w lidze mogły nieco szokować, ale w praktyce były one jedynie potwierdzeniem kryzysu. Na Pizjuan zawodzą dosłownie wszystkie elementy, od trenera, przez dyrektora sportowego, aż po piłkarzy, którzy nie posiadają wystarczającej jakości. W efekcie zespół jako całość notuje dotychczas najgorsze wyniki od czasu sezonu, w którym Sevilla spadła z ligi hiszpańskiej. Historia pisze się na naszych oczach.
Koniec kalendarza Juleńskiego?
Ogromnym problemem Sevilli Lopeteguiego jest fakt, że trener rozpoczął swój czwarty sezon w klubie, ale wraz z upływem czasu jego zespół słabnie, zamiast czynić progres. Nic dziwnego, jeśli gra podopiecznych byłego selekcjonera reprezentacji Hiszpanii pozostaje do bólu przewidywalna i schematyczna. Choćby trzy pierwsze kolejki tego sezonu przypominały odwijanie wciąż tej samej taśmy z filmem klasy Z.
Sevilla w praktycznie każdym meczu z teoretycznie słabszym rywalem przeważa pod względem posiadania piłki, ale nie ma jakiegokolwiek pomysłu na rewitalizację ofensywy. Choćby przeciwko Realowi Valladolid Andaluzyjczycy oddali 20 strzałów, z czego tylko dwa leciały w światło bramki. Wielokrotnie piłkarze Lopeteguiego bije głową w mur, forsują uderzenia z nieprzygotowanych pozycji, po czym dają się nadziać na pojedyncze, ale zabójczo skuteczne kontry rywali.
Co najgorsze z perspektywy Sevilli, Julen Lopetegui wydaje się człowiekiem, który nie posiada żadnej alternatywnej taktyki. Drużyna może przegrać pięć meczów w identyczny sposób, żeby w szóstym kolejnym jego zawodnicy nadal klepali po obwodzie, nie kreowali żadnych sytuacji i gubili punkty po ofensywnych wypadach adwersarzy. Apatia w ofensywie, bezpłodność w pomocy i kruchość w defensywie - oto przykry obraz Sevilli w 2022 roku. Na domiar złego dość mają kibice, co donośnie okazali podczas ostatniego meczu.
- Musimy wszyscy iść w tym samym kierunku. Wychodziliśmy już z gorszych sytuacji. Teraz też nam się uda - krzyczał Monchi do rozwścieczonych fanów, którzy domagali się zwolnienia trenera i natychmiastowej dekapitacji wszystkich zawodzących elementów w klubie.
- Okrzyki, żebym podał się do dymisji? Ja niczego nie słyszałem - odpowiedział z kolei Lopetegui na pomeczowej konferencji.
Wzmocnienia z odzysku
Trener w każdym klubie jest najłatwiejszym kandydatem na winowajcę całego zła, ale zrzucenie wyłącznej winy na Lopeteguiego byłoby sporym uproszczeniem głębszego problemu. Oczywiście, trener ma swoje za uszami i nie robi wiele, aby wyprowadzić Sevillę na prostą. Nie ma on jednak łatwego zadania, biorąc pod uwagę jakość kadry. A konkretnie jej brak.
- To, czego Sevilla nie może robić, to strata pieniędzy. My musimy generować zyski z dochodu, czego nie robiliśmy w ostatnich latach. Przewiduję, że będzie to strategiczne lato, będziemy musieli być cierpliwi, bo sytuacja ekonomiczna klubu nie jest taka, jakbyśmy chcieli. Ten klub mocno opiera się na zyskach ze sprzedaży, a w dwóch ostatnich latach nie zarobiliśmy na tym zbyt wiele - powiedział kilka tygodni temu Monchi na łamach "Diario de Sevilla".
Ikoniczny dyrektor sportowy zapowiadał zatem rozbiórkę drużyny celem uzdrowienia finansów. Na pierwszy ogień poszły najlepsze, a zarazem najcenniejsze okazy, czyli środkowi obrońcy. W poprzednich rozgrywkach Sevilla mogła się pochwalić najszczelniejszą defensywą La Liga. Za 80 mln euro sprzedano więc dwa filary tej formacji, czyli Diego Carlosa i Julesa Kounde.
Sposób zastąpienia tej dwójki budzi pewne kontrowersje. Gdy kibice usłyszeli, że w miejsce Carlosa sprowadzony zostanie jego rodak, pewnie liczyli na kolejną brazylijską perełkę w stylu Daniego Alvesa. Tymczasem kupiono 26-letniego Marcao, który dotychczas brylował jedynie w lidze tureckiej, a po przyjściu na Pizjuan od razu doznał kontuzji. Jego partnerem w nowym bloku defensywy został kolejny niezrozumiały kandydat. Tanguy Nianzou dwa lata temu trafił na zasadzie wolnego transferu do Bayernu Monachium, rozegrał tam 28 spotkań, po czym Bawarczycy bez żalu sprzedali go za 16 mln euro. Może Nianzou w Sewilli nagle wyrośnie na czołowego defensora, ale to raczej scenariusz na tyle mało realny, że prędzej można przyjąć do wiadomości okazałe zwycięstwo Hasana Salihamidzicia nad Monchim.
Dyrektor Sevilli nie popisał się także przy okazji “wzmacniania” innych sektorów. Poza Marcao i Nianzou pozyskano zawodników, którzy byli tak rozchwytywani na rynku, że przez prawie dwa miesiące nie mogli znaleźć nowego pracodawcy. Mowa tu oczywiście o Isco i Adnanie Januzaju.
- Rozumiem, że są wątpliwości wobec mojej jakości. W ostatnich latach nie mogłem grać, jeśli mogę tak powiedzieć, nie pozwolono mi grać. Ale nie chcę już myśleć o tym, co było, wolę skupić się na ekscytującym wyzwaniu w mojej karierze. Chcę uciszyć wątpiących we mnie, chcę dalej wygrywać i dlatego dołączyłem do tego klubu. Wykorzystałem wakacje, aby dobrze przygotować się do sezonu i nabrać formy - mówił Isco na łamach oficjalnej strony andaluzyjskiego klubu.
- Isco jest wielkim piłkarzem. Nie będę ukrywał tego, że lubię tego zawodnika - stwierdził za to Lopetegui cytowany przez stację "Cadena SERr".
Isco może obiecywać wielki powrót do formy, ale trudno oczekiwać, że nawiąże do czasów, kiedy brylował w Maladze czy na początku przygody z Realem Madryt. Nie przez przypadek ostatnie trzy lata na Santiago Bernabeu spędził balansując między trybunami i ławką rezerwowych. To piłkarz, który miał wielki talent, swego czasu był wiodącą postacią w reprezentacji prowadzonej przez Lopeteguiego, ale obecnie wygląda, że jest tylko ciekawostką, dużym nazwiskiem z minimalną wartością sportową. Podobnie sprawy mają się z Januzajem, który podpisał czteroletni kontrakt.
Zastąpienie Lucasa Ocamposa belgijskim skrzydłowym jest ruchem bezsensownym pod każdym względem poza tym ekonomicznym. Monchi otwarcie mówił, że w klubie dojdzie do wyprzedaży, ale zwykle jego rewolucje wiązały się z pozyskaniem ciekawych i przede wszystkim młodych zawodników, którzy rozwijali się, byli sprzedawani za krocie i spójnie ekonomiczne koło się zamykało. Teraz pozbyto się czołowych piłkarzy, żeby sprowadzić za darmo ludzi, którzy nie przez przypadek spędzili ostatnie tygodnie na bezrobociu. Jeśli zbawieniem Sevilli ma być Januzaj, który nigdy nie przekroczył bariery czterech goli w sezonie ligowym na Półwyspie Iberyjskim, to może od razu lepiej na stadionie wywiesić białą flagę.
Ścieżka zdrowia
Dobiciem tragicznej sytuacji Sevilli jest terminarz, który stroni od łaskawości. Sezon na Pizjuan ułożył się w taki sposób, że podopieczni Lopeteguiego mieli w miarę możliwości wypunktować rywali z dolnej półki przed serią starć z gigantami. Problem w tym, że teraz na horyzoncie czekają Barcelona, Manchester City, Villarreal, Atletico Madryt czy Borussia Dortmund.
Jeśli w Sevilli nie dojdzie do nagłej zwyżki formy, Lopetegui prawdopodobnie nie doczeka świąt na stanowisku trenera. A tak naprawdę nie ma żadnych przesłanek świadczących o tym, że “Los Nervionenses” mogą za chwilę odbić się od dna. Naturalnie, w pojedynczym meczu Andaluzyjczycy sprawią pewnie jedną czy drugą niespodziankę. Ale najlepiej o brutalnym upadku Sevilli świadczy jednak fakt, że dziś właściwie każdy pozytywny wynik tego zespołu trzeba rozpatrywać w kategorii czegoś nieoczekiwanego. Na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan zwycięstwa stały się rzadkością, dobry futbol odległym marzeniem, a owocne perspektywy na przyszłość fantazmatem.