Ból głowy w Legii Warszawa. Runjaic musi wybierać między bohaterami z Wiednia. "Przemiana wyjdzie na dobre"
Legia Warszawa ma awans do play-offów eliminacji Ligi Konferencji. A w euforii jest miejsce i na pewne wnioski, ale ten tekst roastem defensywy czy sposobem zarządzania meczem Kosty Runjaicia nie będzie. Jest pewna rywalizacja w ofensywie, gdzie dwóch bywa rannych, ale i - po wczoraj - bohaterskich.
Ernest Muci czy Marc Gual? Marc Gual czy Ernest Muci? Obaj mają swoje atuty, chociaż jeden na razie głównie zawodził i irytował. A drugi… ma momenty - to najlepsze z możliwych określeń ze słownika polskiej piłki, które go określa.
Gual - początek przemiany?
Marc Gual trafił do Legii jako król strzelców Ekstraklasy, w Jagiellonii strzelał na potęgę. W czym oczywiście pomogło mu to, że zespół walczący o utrzymanie w lidze grał głównie na niego. Przeprowadzka do Warszawy była odebrana jako majstersztyk transferowy Legii, Jacek Zieliński zbierał pochwały i słusznie - bo dyrektor sportowy może być oceniany za dany transfer już w momencie dokonywania go. Zwłaszcza, gdy zawodnik jest uznany na rynku. Potem więcej leży po jego stronie.
I ewidentnie Hiszpan nie odnalazł się w taktyce Legii najlepiej - mimo że Kosta Runjaic zaczął grać na trzech atakujących, a nie na dwie dziesiątki i napastnika, także ze względu na niego. Przed rewanżem z Austrią Wiedeń Gual chciał piłkę aż za często, ale gdy na własną prośbę ją dostawał ją w głębi pola - średnio wiedział co z nią zrobić. Natomiast piłki prostopadłe kończyły się różne. W spotkaniu z Austriakami przy Łazienkowskiej raz zawiodło przyjęcie, a potem w klarownej sytuacji - celownik.
W rewanżu w Wiedniu zobaczyliśmy innego Guala. Czy wiele można zmienić przez tydzień? Świadomość akurat można. Napastnik zagrał dla drużyny, a nie dla siebie i pokazał, że zależy mu bardziej na awansie niż na golach. Bramkę zdobył i tak (po świetnej wrzutce Bartosza Slisza), a zaimponował szczególnie przy kontrze Legii na 3:0, gdy wydawało się, że będzie strzelał, a on odegrał piłkę do Thomasa Pekharta. Kontratak znakomity. A zachowanie Hiszpana - wreszcie świadome. I sporo było takich momentów w tym spotkaniu. Jeśli Gual na stałe zrozumie, że w Legii nie jest tym jedynym, a jednym z wielu (ale z wielu jakościowych), to taka przemiana wyjdzie na dobre i jemu i drużynie.
Muci - tylko od zadań specjalnych
Druga połowa meczu w Wiedniu. Za Guala wchodzi Maciej Rosołek, później za Jurgena Elitima - jego imiennik Celhaka. Po drodze z wyniku 3:0 dla Legii zrobiło się niebezpieczne 4:2. W 94’ minucie widzimy dwóch piłkarzy przy linii - Lindsaya Rose’a i Ernesta Muciego. Trzy minuty ten pierwszy do spółki z Yurim Ribeiro zawala gola i Austria ma kontakt, ma dogrywkę. Co stało się później - wszyscy wiemy.
Legia zagrała o być albo nie być jeszcze w doliczonym czasie, nie chciała czekać na kolejne pół godziny meczu i ewentualne rzuty karne. I tak w setnej minucie piłka opadająca na linii pola karnego trafia do Muciego, który zaraz odda strzał - jak każdy inny w tej sytuacji. A obrońca skacze do bloku. I w tym momencie Albańczyk pyta ’’gdzie lecisz”, pięknie układa sobie piłkę, przedziera się i strzela pewnie obok słupka. Magia. Legia ma awans.
Ten spokój w wykonaniu Muciego można oglądać na powtórce raz za razem. To piłkarz, który także w pierwszym meczu z Austrią dał Legii coś ważnego. Gol kontaktowy i odmianę gry ofensywnej po pojawieniu się na boisku. Brał na siebie co mógł, ale z wielką odpowiedzialnością. Zresztą - także za defensywę, bo biegał za rywalami jak szalony. Czy będziemy długo tak jeszcze wychwalać ofensywnego pomocnika Legii? Nie.
Teraz po prostu przejdziemy do konkretu. Cztery mecze w europejskich pucharach, to trzykrotne posadzenie Muciego na ławce. Jest jak jest. Kosta Runjaic ma do zgryzienia co mecz twardy orzech. Ale zazwyczaj kończy się to na niekorzyść albańskiego piłkarza, bo on chciałby grać od deski do deski.
Jeśli Legia awansuje do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy, to znajdą się momenty dla jednego i dla drugiego. A obaj grają już tak, że jest to do zrobienia. Jeden zrozumiał (miejmy nadzieję), do jakiej drużyny trafił, a drugi nie marudzi, tylko z każdej minuty czerpie maksa.