Bójka Gattuso i Pirlo, trenerskie metody Bońka i alkohol receptą na sukces. Wigilijna dawka futbolowego humoru

Bójka Gattuso i Pirlo, trenerskie metody Bońka i alkohol receptą na sukces. Wigilijna dawka futbolowego humoru
ph.FAB/Marcin Kadziolka/shutterstock.com
Najwyższa pora, aby przełamać się wigilijnym opłatkiem anegdot. Browar lejący się strumieniami u Jacka Charltona, Paul Gascoigne włamujący się z głodu do domu kolegi z drużyny, Gennaro Gattuso spuszczający łomot przyjacielowi - to tylko namiastka tego, co przygotowaliśmy dla Was w ramach świątecznej dawki humoru.
W dzisiejszym, wigilijnym odcinku naszego cyklu przedstawiamy szereg zdarzeń, które rozśmieszają do łez. Znowu zaglądamy za kulisy wielkiego futbolu, chcąc podarować czytelnikom radość oraz przeżyć niesamowite piłkarskie przygody. Serdecznie zapraszamy do zapoznania się z historiami dekorującymi twarze sympatyków tej dyscypliny sportu w szczere uśmiechy. Wesołych Świąt!
Dalsza część tekstu pod wideo

Buszujący w kuchni

W latach 1995-98 Paul Gascoigne występował w drużynie Rangersów z Allym McCoistem, z którym prządł nierozerwalną nić przyjaźni. „Gazza” do spółki z kompanem robili multum psikusów kolegom z drużyny, bawili się futbolem, a przy tym zdobywali puchary. Właściwie w szatni „The Gers” panowała wówczas fenomenalna atmosfera, ale pewnej nocy szkocki napastnik na pewno nigdy nie wymaże z pamięci.
Pomiędzy trzecią a czwartą nad ranem, gdy Ally wraz z małżonką spali na piętrze w ich posiadłości, jej uszu dobiegły niepokojące dźwięki z dołu, o czym zakomunikowała mężowi. McCoist zerwał się jak rażony gromem, chwycił za żelazny kij bejsbolowy, po czym ruszył sprawdzić, co to za hałasy. Wyraźne odgłosy z kuchni wskazywały, że Szkot ma do czynienia z włamywaczem. Chcąc początkowo wystraszyć intruza, Ally wyważył drzwi kopniakiem. Patrzy i dostrzega plecy Gascoigne'a, który nawet nie zareagował.
- Paul, co ty wyprawiasz?
- Robię sobie kanapkę.
- Jest 3:30 nad ranem.
- Wiem, ale obudziłem się i nie mogłem zasnąć. Poza tym, jestem głodny i nie miałem w lodówce nic do żarcia.
- Jak tu wlazłeś?
- Pamiętam, że jakieś trzy lub cztery tygodnie temu rozmawiałeś przez telefon ze swoją kobietą i powiedziałeś jej, że zostawiłeś zapasowy klucz w małej torbie pod dębem. Przypomniałem to sobie i pomyślałem, że przyjdę, użyję klucza i zrobię kanapkę.
Warto dodać, że „Gazza” mieszkał w oddalonej o dobre kilka kilometrów wiosce, więc głód faktycznie musiał mu doskwierać, że naginał taki kawał drogi w celu pozyskania pożywienia. W każdym razie, McCoist wzruszył ramionami i wrócił na górę. Przerażona małżonka od razu wyjechała z normalnym przy takiej sytuacji pytaniem.
- Co tam się dzieje?
- Ach, wszystko w porządku. To tylko Paul robi kanapkę - odparł piłkarz Rangersów.

Listonosz Pat

Inny duet, który uwielbiał płatać rozmaite figle, to Jimmy Bullard i David Bentley. Gdy Fabio Capello objął stanowisko selekcjonera reprezentacji Anglii w 2008 roku, panowie na pierwszym zgrupowaniu kadry pękali ze śmiechu, patrząc na twarz włoskiego szkoleniowca. Po prostu nie mogli się nadziwić, że nowy trener wygląda jak tytułowy bohater bajki dla dzieci pt. „Listonosz Pat”.
- Pamiętam, jak patrzyłem na Capello pierwszego dnia i pomyślałem: „Nie mogę uwierzyć! On wygląda identycznie jak Listonosz Pat. To on! Brakowało tylko czarno-białego kota. „Bents” i ja wpadliśmy na głupi plan polegający na sprawdzeniu, kto może powiedzieć „Listonosz Pat” tak głośno, żeby trener to usłyszał. Mijałem Capello, szepcząc „Listonosz Pat”, ale David posunął się chyba o krok za daleko. Kiedy szedł prosto gabinetu do szefa, wykrzyczał mu w twarz: „Listonoszu Pacie!”. Po czym dodał: „Gdzie jest twój czarno-biały kot?” - relacjonował Bullard.
Dziwnym trafem Bentley nie zagrał już więcej w żadnym meczu Anglików, natomiast jego partner w zbrodni, Jimmy Bullard, trzykrotnie otrzymywał powołania na spotkania międzypaństwowe, lecz nie dostał nawet ułamka sekundy na murawie. Niemniej, musicie uczciwie przyznać, że Fabio Capello to idealna kalka słynnego bajkowego listonosza.

Wpieniony „Rino”

Podczas ostatnich meczów eliminacyjnych do Mistrzostw Świata w 2010 roku w RPA, gdy Włosi mieli już zapewniony awans na mundial, Marcelo Lippi dał swoim podopiecznym wolny wieczór we Florencji. Prawie wszyscy zawodnicy udali się na kolację przy lampce wina. Tylko Gennaro Gattuso postanowił się wyłamać i spędzić wieczór w hotelu. Kiedy piłkarze wrócili, okazało się, że spożywanych kielichów nektaru bogów było znacznie więcej, aniżeli zakładał pierwotny plan.
- Byliśmy pijani w sztok, właściwie ledwo trzymaliśmy się na nogach, ale potrafiliśmy jeszcze co nieco bełkotać pod nosem. Noc dłużyła się niesamowicie, więc musieliśmy znaleźć jakieś zajęcie dla zabicia czasu. Gennaro już smacznie spał, a my wpadliśmy na genialny pomysł: „Chodźcie, rozpieprzymy błogi sen Gattuso” - opowiadał o incydencie Andrea Pirlo.
W drodze na górę po schodach do pokoju „Rino”, Daniele De Rossi zerwał ze ściany gaśnicę i zwrócił się do Pirlo następującymi słowami: „Mam zamiar zgasić sen Gattuso”. Żartownisie zapukali do drzwi, pomocnik Milanu otworzył i wyszedł ze zmrużonymi oczami. Daniele odpalił zdobytą broń, pokrywając go od stóp do głów pianą, po czym prędko uciekł do swojego pokoju, a Pirlo nie wiedział, jak się zachować. Po prostu go zamurowało.
- Zostawił mnie na pastwę tego białego potwora w majtkach, absolutnie ociekającego pianą i wykrzykującego wulgaryzmy. Jednak słuchając „Rino”, wiedziałem, że zaczyna się budzić i odzyskiwać zmysły. Próbowałem uciekać, ale to nie miało wiele wspólnego z biegiem. Kiedy facet za twoimi plecami to Gattuso, chcący zrobić ci krzywdę, możesz przebierać nogami z całych sił, jak tylko szybko umiesz, lecz on zawsze cię złapie. Gennaro mnie dorwał i okładał soczystymi ciosami, aż otrzeźwiałem - wspominał tamte perypetie włoski pomocnik.

Sobowtór

W tym miejscu oddajemy głos człowiekowi zasłużonemu polskiemu dziennikarstwu, czyli śp. Pawłowi Zarzecznemu, który w trakcie programu „Stan Futbolu” opowiedział kapitalną anegdotę dotyczącą Garetha Southgate’a. Właściwie nic nie musimy dodawać, ani niczego ujmować, ponieważ smykałkę do tego rodzaju opowiastek Zarzeczny miał nietuzinkową.

Nie rozliczaj spadkowicza

Kiedy Zbigniew Boniek pełnił funkcję trenera Lecce, w kwietniu 1991 roku zawiesił dwóch piłkarzy prowadzonej przez siebie drużyny, Pietro Paolo Virdisa i Siergieja Alejnikowa, ponieważ nie chcieli uczestniczyć z resztą zespołu we mszy świętej. „Zibi” postąpił dość odważnie, gdyż zespół bronił się przed spadkiem. Między Bońkiem i Virdisem doszło do konfliktu szeroko komentowanego we włoskich mediach. Napastnik wypowiadał się w takim tonie: - Może po prostu Polak zazdrości mi, że gram w Serie A w wieku 34 lat, a on musiał zakończyć karierę, gdy miał na karku zaledwie 32 lata?
W prasie można było przeczytać następujące tytuły: „Sporo łączy całą trójkę. Wszyscy mają wąsy oraz przeszłość w Juventusie”. Koniec końców, Lecce zajęło piętnaste miejsce w lidze, żegnając się z Serie A. Alejnikow został w klubie, Virdis przeszedł na sportową emeryturę, natomiast słynny „Bello di Notte” przeniósł się do Bari, gdzie rok później ponownie skosztował smaku spadku na zaplecze włoskiej ekstraklasy. Ale, cytując aktualnego prezesa PZPN „Spokojnie”.

Receptura na sukces

Nie jest tajemnicą, że Brian Clough lubił zaglądać do butelki, lecz potrafił czynić z niej również skuteczny talizman, aby uspokoić swoich zawodników przed ważnymi meczami. Noc przed meczem Nottingham Forest z Southampton w finale Pucharu Ligi, cztery dni przed finałem Pucharu Europy, szkoleniowiec wyczuwał, że klimat staje się zbyt nerwowy.
Po przybyciu do hotelu drużyny o 21:30, gracze oczekiwali, że pójdą prosto do łóżek, ale Clough miał inny pomysł i kazał wszystkim natychmiast wrócić do sali restauracyjnej. Tam znaleźli trenera w towarzystwie Petera Taylora i dwunastu butelek szampana. Brian Clough zagroził im, że nie mogą zapomnieć o wypoczynku, dopóki nie osuszą rzeczonych butelek.
Niektórzy zawodnicy protestowali, że nie lubią szampana, więc Clough zamówił - tak dla odmiany - dwanaście litrów gorzały, zauważając przytomnie, że po takiej dawce też będą pijani. Nottingham wygrało 3:2. Kilka dni później, gdy drużyna przygotowywała się do potyczki z Malmoe w finale Pucharu Europy, menedżer znowu dostrzegł stres na twarzach swoich podopiecznych. Clough przy krótkim postoju w drodze na Olympiastadion wyczarował dwie skrzynki piwa, zaś jego wesolutcy piłkarze ograli szwedzki zespół 1:0.

Relaks u Charltona

Roy Keane na zawsze zapamięta swój pierwszy mundial w 1994 roku, kiedy drużyną narodową Irlandii kierował Jack Charlton. Osiem lat później legendarny pomocnik Manchesteru United był zaangażowany w jedną z najbardziej niesławnych afer w historii irlandzkiego sportu, ale to właśnie w USA zadebiutował na tak ogromnej imprezie.
- Jack Charlton zawsze wiedział, jak zorganizować nam wolny czas. Nie zamykał nas w hotelu niczym w więzieniu. Nocami uderzaliśmy do irlandzkich knajp i żyliśmy chwilą, ale w głębi umysłu powtarzaliśmy, że jesteśmy zawodowymi piłkarzami. Chcemy wyjść na mecz i wywrzeć wpływ na fanów futbolu. Jack miał do nas takie podejście: „Kiedy nie trenujecie, chłopaki, możecie robić, co chcecie”. Wielu z nas było doświadczonymi zawodnikami, którzy łapali odpowiednią równowagę, dopiero wtedy, gdy poszli wychylić kilka kufli - zaznaczał Roy.
Na tym atrakcje gromadki Charltona się nie kończyły, bo ponadto relaksowali się w parkach wodnych, co według „Keano” było świetnym sposobem na złapanie odpowiedniego balansu między pracą wykonywaną na murawie i ukojeniem zmęczenia. Potem ekipa wracała do hotelu, a selekcjoner Irlandczyków w hotelowym lobby prawił w swoim stylu.
- Jeśli chcecie strzelić trochę piw, podejdźcie do tego wszystkiego na pełnym luzie, bez zbędnej spiny. Trzaśnijcie dziesięć albo nawet dwanaście szklanic złocistego trunku, a nazajutrz wyjdźcie na mecz jak po swoje - mawiał Charlton.
Roy Keane po latach przyznał, że w hotelu, w którym zatrzymała się drużyna, słychać było wyłącznie szum Guinnessa spływającego po ściankach szklanych naczyń.
- Kiedy o poranku widziałem, że moi reprezentacyjni kompani idą na śniadanie tankować do baru, zamiast zjeść normalny posiłek do jadalni, bardzo mnie to zatrważało. Głównie dlatego, że za każdym razem byłem pierwszym klientem przy barowym blacie. Stąd wziął się mój jedyny w swoim rodzaju profesjonalizm. Nie zrozumcie mnie źle. Właśnie tak wyglądał cudowny rok 1994 z Jackiem Charltonem - podkreślał były gwiazdor „ManU”.

Przeczytaj również