Błysnął w Legii Warszawa, potem z nią wojował. Dziś zachwyca w znanym klubie pod okiem legendy
To była krótka, ale intensywna przygoda. Mahir Emreli najpierw rozkochał w sobie kibiców Legii, by potem wejść z nimi i klubem na wojenną ścieżkę. Dziś, kilka lat później, Azer potwierdza, że co jak co, ale w piłkę wciąż grać potrafi. Za naszą zachodnią granicą błyszczy pod batutą Miroslava Klose.
Emreli zameldował się w Warszawie latem 2021 roku. Był wówczas świeżo po świetnym sezonie, który zwieńczył 22 golami w barwach Karabachu Agdam. Można było liczyć więc, że i na polskiej ziemi potwierdzi dużą klasę. I faktycznie, początki w stolicy miał wręcz kapitalne.
Piłkarz od ważnych meczów
Debiut? Dwa gole przeciwko Bodo/Glimt w wyjazdowym meczu eliminacji Ligi Mistrzów. Kilka dni później asysta w rewanżu, zaraz potem trafienie w meczu o Superpuchar Polski. Powiedzieć, że Emreli zaczął z wysokiego c, to nie powiedzieć nic. On wszedł do Legii z buta. Od razu rozbudził apetyty.
Później reprezentant Azerbejdżanu nie był już tak regularny, natomiast ewidentnie upodobał sobie wielkie mecze. To on niemal w pojedynkę załatwił Legii awans do Ligi Europy, strzelając trzy gole w decydującym dwumeczu ze Slavią Praga. A jak już tam “Wojskowych” wprowadził, to w samej fazie grupowej też błysnął kilka razy. Zdobył zwycięską bramkę przeciwko Leicester, potem pokonał bramkarza Napoli.
Nawet jeśli w międzyczasie Emreli nie zachwycał na boiskach Ekstraklasy, to w Europie zrobił sobie konkretną reklamę. Tak po meczu Legii z “Lisami” pisało o nim angielskie The Independent.
- Nie zdziwcie się, jeśli w ciągu najbliższych 12 miesięcy Emreli będzie łączony z przenosinami do jednej z pięciu najlepszych lig europejskich.
Były to jednak miłe złego początki. I dla Emreliego, i całej Legii. Chociaż klub z Łazienkowskiej rozpoczął zmagania w Lidze Europy od dwóch zwycięstw, ostatecznie odpadł z rozgrywek już po fazie grupowej. Przygoda z pucharami zakończyła się więc zdecydowanie szybciej, niż można było zakładać po imponującym starcie.
Kłopoty nie tylko na murawie
W międzyczasie piętrzyły się też kłopoty na krajowym podwórku, bo “Wojskowi” ewidentnie nie potrafili pogodzić ze sobą gry na kilku frontach. W pewnym momecie zanotowali tam szokującą serię siedmiu porażek z rzędu. Emreli też nie pomagał. W 15 ligowych występach zdobył zaledwie dwie bramki, rzadko przypominając piłkarza, który błyszczał na tle solidnych europejskich marek. Na domiar złego reprezentant Azerbejdżanu w pewnym momencie tak mocno poróżnił się z trenerem, Czesławem Michniewiczem, że… przestał podawać szkoleniowcowi rękę.
Im rzadziej Emreli potwierdzał jakość na boisku, tym mocniej kibice irytowali się też faktem, że napastnik ich zespołu ponoć bardzo lubi spędzać czas na mieście. Pewnie gdyby wciąż strzelał gola za golem, miałby większą taryfę ulgową. A tak początkowo rozkochani w nim sympatycy “Wojskowych” zaczęli mieć do niego spore pretensje. W końcu zdecydowanie przekroczyli granice. Po porażce Legii z Wisłą Płock wpadli do klubowego autokaru i zaatakowali kilku graczy, w tym właśnie napastnika z Azerbejdżanu.
Emreli nie chciał już więcej zakładać koszulki klubu z Łazienkowskiej. Potem jeszcze przez kilka tygodni trwały słowne przepychanki, z piłkarzem rozmawiał m.in. przejmujący w tamtym okresie drużynę Aleksandar Vuković, ale to nie pomogło. Zawodnik skierował nawet sprawę do sądu, domagał się pieniędzy i rozwiązania kontraktu. Legia była natomiast w tym temacie nieugięta.
Do rozstania doszło dopiero dwa miesiące później, gdy Emreli powędrował do Dinama Zagrzeb. Nie zakończyło to natomiast sprawy. Po kilku miesiącach napastnik został zawieszony przez FIFA, która stwierdziła, że jest on winny Legii pieniądze. Konkretnie 100 tysięcy euro.
Odżył pod okiem legendy
Jak natomiast toczyły się sportowe losy Emreliego po opuszczeniu Warszawy? Przez dwa i pół roku pozostawał on piłkarzem Dinama, choć w międzyczasie spędził też kilka miesięcy na nieudanym wypożyczeniu do tureckiego Konyasporu. Chorwackich boisk też nie podbił (10 goli w 47 meczach), ale tam miał przynajmniej kilka przebłysków, przede wszystkim w poprzednim sezonie. Nie grał co prawda zbyt wiele, natomiast kiedy dostawał już szanse, to potrafił dawać konkrety. W 14 ligowych spotkaniach zanotował bilans czterech trafień i trzech asyst.
Być może właśnie takimi pozytywnymi wyskokami Emreli przyciągnął latem tego roku zainteresowanie niemieckiego FC Nuernberg, przedstawiciela 2. Bundesligi. Klub ten w roli szkoleniowca prowadzi od początku sezonu niegdyś legendarny napastnik, Miroslav Klose. Były snajper Legii ma więc od kogo uczyć się gry na swojej pozycji, a takowe lekcje chyba nie idą na marne.
Emreli potrzebował kilku meczów na złapanie odpowiedniego rytmu, ale po październikowej przerwie reprezentacyjnej, w trakcie której zresztą dwa razy zagrał dla Azerbejdżanu, złapał kapitalną formę. Każdy z czterech kolejnych meczów kończył z golem. W lidze karcił kolejno Furth, Regensburg i HSV, a w meczu Pucharu Niemiec pokonał bramkarza bundesligowego Hoffenheim.
Nie były to zresztą gole byle jakie. Oto próbka umiejętności 27-latka.
Początki w Niemczech, podobnie jak te w Polsce, Emreli ma więc świetne. Czas pokaże natomiast, czy tym razem będzie potrafił dłużej utrzymać wysoką dyspozycję.