Bez niego Atletico nie byłoby tak silne. Miał skończyć się w Chinach, dziś jest wymarzonym piłkarzem Simeone
Jeszcze dwa lata temu Yannick Carrasco pasował jak ulał do kategorii: piłkarze zapomnieni. Belg strzelał dziesiątki goli, zarabiał miliony euro, ale występował w średniaku ligi chińskiej. Mało kto mógł przypuszczać, że skrzydłowy jeszcze raz zdoła podbić Europę. Dziś 27-latek jest o krok od zdobycia wraz z Atletico mistrzostwa Hiszpanii.
Oczywiście, ewentualny sukces “Rojiblancos” będzie miał wielu ojców. Carrasco pod żadnym pozorem nie był tak ważnym elementem drużyny, jak choćby Luis Suarez, Marcos Llorente czy Jan Oblak. Trudno jednak nie patrzeć z podziwem i uznaniem na poczynania piłkarza, który po wielu perturbacjach znów wyszedł na prostą. Sięgnięcie po tytuł byłoby pięknym zwieńczeniem renesansu utalentowanego Belga.
Ostatni cesarz
W 2018 roku Carrasco stał się bohaterem jednego z bardziej szokujących transferów ostatnich lat. Był po 24. urodzinach, w CV wpisaną bramkę w finale Ligi Mistrzów i szerokie grono piłkarskich wielbicieli. Jego umiejętności kusiły m.in. Barcelonę i Bayern Monachium, jednak nieoczekiwanie wylądował w Dalian Yifang. Cała transakcja od samego początku wzbudzała kontrowersje, bo w Dalian karty rozdawała chińska grupa “Wanda”, jeden z głównych sponsorów Atletico. W pakiecie z Carrasco na Daleki Wschód udał się także Nico Gaitan. Obu po egzotycznej podróży czekał zimny prysznic. W debiucie dwóch byłych gwiazd Atletico ich drużyna przegrała 0:8. Prawdopodobnie chińskie media musiały wyrzucić do śmieci wcześniej przygotowane nagłówki z tytułem “Wejście smoka”. Carrasco oczywiście w kolejnych meczach robił, co mógł, jednak jakość jego partnerów pozostała wiele do życzenia. W sumie Belg zanotował 24 bramki i 17 asyst na przestrzeni 52 występów w chińskim klubie. Był boiskowym liderem, ale wystarczyło to jedynie na tyle, żeby uchronić własną ekipę przed spadkiem do drugiej ligi.
Wychowanek Genk inkasował prawie 10 mln euro rocznie, jednak pieniądze nie dawały mu satysfakcji. On nie chciał być kolejnym Hulkiem czy Oscarem, którzy po prostu traktują futbol jak normalny zawód i sposób, aby zarobić na życie. Carrasco brakowało rywalizacji na najwyższym poziomie, wylewała się z niego frustracja. W trakcie jednego z treningów wdał się w bójkę z kolegą z zespołu, Jinem Penxiangiem. Belg złamał mu nos. Sam twierdził, że starcie wynikło z walki o piłkę i jeśli trzeba, to zapłaci środkowemu obrońcy 10 tys. euro rekompensaty. W międzyczasie otwarcie mówił o chęci powrotu do Europy. Znudziło mu się seryjne zdobywanie bramek dla klubu, który nie znaczy wiele nawet na własnym podwórku, o światowej rozpoznawalności nie wspominając. Miał być Marco Polo, wyszedł co najwyżej Polomarket. Choi Kang-hee, ówczesny trener Dalian Yifang, twierdził wtedy, że nigdy nie pracował z tak nieprofesjonalnym piłkarzem jak Carrasco.
Chiński klub taśmowo zmieniał szkoleniowców, ale nawet Rafa Benitez i Bernd Schuster niewiele wskórali. Obecnie zespół zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli. Na szczęście Yannick w końcu uzyskał zgodę na transfer. Rok temu w ostatni dzień zimowego okienka transferowego pozwolono mu wrócić do Atletico. Madrytczycy przez miesiąc nieudolnie zabiegali o Edinsona Cavaniego, który ostatecznie nie trafił na Wanda Metropolitano. Simeone zdecydował się zatem odkurzyć starego znajomego. Transfer wiązał się z minimalnym ryzykiem. Początkowo “Atleti” jedynie wypożyczyło Belga. W dodatku Chińczycy opłacali połowę jego pensji. Gdyby się nie sprawdził, wróciłby walczyć o utrzymanie z FC Wuhan i Tianjin Jinmen Tiger.
- Dlaczego wybrałem Chiny? W życiu musisz szybko podejmować decyzje. Byłem młody, miałem kilka godzin, żeby wybrać, czy zgadzam się na transfer. Z perspektywy czasu nie wiem, czy to było coś złego dla mojej kariery, czy wręcz przeciwnie. Chciałem wrócić do domu już rok temu, ale mi nie pozwolono. Zablokowano transfer. Byłem smutny, wkur***ny, ale podszedłem profesjonalnie do swoich obowiązków. Nie chciałem powiedzieć: “Ok, płaćcie mi nadal, ale nie będę już grał”. Dopóki mogłem, pracowałem, byłem gwiazdą zespołu - mówił w wywiadzie dla “El Pais”.
Nowe rozdanie
Przed rokiem zastanawiano się, czy piłkarz jest gotowy, aby rywalizować w tak konkurencyjnej drużynie. Liga chińska z pewnością poczyniła w ostatnich latach znaczące postępy, ale nadal dzielą ją lata świetlne od poziomu intensywności wymaganego w La Liga. Zanim Carrasco w ogóle zanotował ponowny debiut w barwach “Rojiblancos”, musiał przejść mordercze szkolenie pod okiem Profe Ortegi, trenera od przygotowania fizycznego i prawej ręki “Cholo” Simeone. Chociaż sam zawodnik wielokrotnie podkreślał, że dwa sezony spędzone w Chinach nie były wakacjami all inclusive.
- Ludzie się mylą, twierdząc że liga chińska jest łatwa. Większość nawet nie ogląda tych rozgrywek. Ja biegałem tam po 10-12 kilometrów na mecz. Niektórzy myślą, że możesz tam pojechać w wieku 33 lat, podpisać wielki kontrakt, a wtedy nie obchodzi cię, czy grasz dobrze czy źle, bo i tak zarabiasz. Ale to nie dla mnie. Ja musiałem grać dobrze, żeby mieć miejsce w reprezentacji Belgii i wrócić do Europy. To była moja praca, nie żaden urlop - podkreślał.
W drugiej połowie ubiegłego sezonu Carrasco uzbierał jedno trafienie i cztery asysty. Wniósł do ofensywy powiew świeżości, ale pewne braki motoryczne były odczuwalne. Tylko w jednym meczu zagrał od deski do deski, przegranym z RB Lipsk w Lidze Mistrzów. Podopieczni Juliana Nagelsmanna dokonali wówczas niemożliwego - zabiegali “Bandę Simeone”, odcięli im tlen i zgasili światło. Trzeba było wyciągnąć wnioski, bo zaraz zaczynał się kolejny sezon. Belg odpowiednio przepracował okres przygotowawczy i zdołał przekonać do siebie Atletico, które zapłaciło prawie 30 mln euro, aby wykupić go z rąk Chińczyków. Przyszedł czas, aby Carrasco zaczął się spłacać.
Metamorfoza
Skrzydłowy musiał zmienić styl, aby ponownie wywalczyć miejsce w układance Simeone. Dobrze wiemy, że Argentyńczyk jest trenerem o skrajnie defensywnym usposobieniu, który ponad wszystko ceni pracowitość, waleczność i wielkość “cojones”. Tymczasem Carrasco podczas pierwszego epizodu w Atletico dał się poznać jako piłkarz o ulicznym stylu - przebojowym, efektownym, jednak niekoniecznie wpisującym się w pragmatyczną ideę “Cholismo”.
- Zawsze wiedziałem, że muszę biegać dla drużyny. Jeśli u “Cholo” nie pracujesz w defensywie, to nie grasz. To prawda, że w trakcie pierwszych miesięcy w Atletico nie byłem najlepszy. Musiałem od nowa przyswoić taktykę, założenia, automatyzmy. Ale szybko się tego wszystkiego nauczyłem. Postępuję zgodnie z programem Profe Ortegi. Wiedziałem, ile muszę zrobić, aby wrócić do najlepszej formy - komentował Carrasco na łamach madryckiej “Marki”.
Simeone zdołał odkryć go na nowo. Dynamiczny skrzydłowy stracił nieco ognia w ofensywie, zmienił własną charakterystykę. Przestawił boiskową wajchę, stając się piłkarzem kompletnym. Carrasco wciąż bryluje pod względem wygranych pojedynków czy skutecznych dryblingów, ale jednocześnie nie zaniedbuje obowiązków defensywnych. W niektórych spotkaniach występował na pozycji wahadłowego. Choćby w niedawnym spotkaniu z Barceloną harował jak wół, żeby zatrzymywać Leo Messiego. I faktycznie, Argentyńczyk poza jednym indywidualnym zrywem niewiele pokazał. Na Camp Nou rządził Yannick Carrasco.
Bohater wielkich meczów
- Stał się bardzo ważnym elementem naszej drużyny. Wszystko dzięki odpowiedniej pracy, rytmowi, jaki sobie narzucił. Wrócił do najlepszej wersji siebie. Rozgrywa fantastyczny sezon - komplementował go Diego Simeone.
Słowa pochwały nie mogą dziwić, bowiem ewentualne mistrzostwo w pewnym stopniu będzie mógł zawdzięczać właśnie Belgowi. Przed ostatnią kolejką Carrasco ma na koncie sześć bramek i aż dziewięć asyst w tym sezonie La Liga. Co ważne, zawsze uaktywniał się w kluczowych momentach. We wspomnianym wyżej meczu z Barceloną wyłączył z gry Messiego. W jesiennym spotkaniu z “Dumą Katalonii” strzelił jedynego gola, który zapewnił “Atleti” komplet punktów. Przypomnijmy także ostatnią kolejkę, kiedy na Wanda Metropolitano do 88. minuty utrzymywał się remis mogący wyeliminować zespół z walki o tytuł. Wtedy skrzydłowy włączył tryb wirowania, wrzucił rywali na karuzelę i obsłużył niezawodnego Luisa Suareza.
Przez porażki ośmioma bramkami, złamane nosy i walkę o upragniony powrót do Europy. Yannick Carrasco był gotów zrobić wszystko, aby znów czarować na Starym Kontynencie. Gdy nadarzyła się okazja, schował dumę do kieszeni i przestał grać w gwiazdorskim stylu, stając się wymarzonym piłkarzem dla Diego Simeone. Atletico jest dziś o 90 minut od mistrzostwa. Ten sukces będzie miał twarz niezmordowanego “Cholo. Będzie miał twarz piekielnie skutecznego Luisa Suareza, który zakpił z Barcelony. Ale będzie miał także twarz kompletnie odmienionego Yannicka Carrasco. Belg wreszcie może zapomnieć o czasie straconym w trakcie chińskich wojaży. Nastał czas chwały.