Awantura o stadion i rozbiórka składu przed LM. Wielka sensacja w Europie staje się kłopotem
Największa sensacja tego sezonu w Europie zagra w Lidze Mistrzów na stadionie lokalnego rywala. Za chwilę odejdzie dyrektor sportowy, a kluczowi piłkarze staną przed wyborem: dalej pisać piękną historię, czy wiać póki jest okazja. Stade Brestois 29 jeszcze nie wytrzeźwiał po szalonym weekendzie, a eksperci jak Jerome Rothen już plują, że ich obecność w elicie to policzek dla Ligue 1.
Pochodzą z końca świata, bo tak z łaciny tłumaczyć trzeba region Finistère, najdalej na zachód wysuniętą część Francji, otoczoną z trzech stron Oceanem Atlantyckim. Zresztą nawet ich przydomek “Piraci” sugeruje, że lubią żeglować w nieznane i wracać z workiem pełnym łupów. Ten sezon w Europie należy do underdogów jak Girona, Stuttgart czy Bologna, ale to Brest kasuje ich wszystkich, bo przecież jeszcze w sierpniu typowany był do spadku. Jego stadion ma 15 tysięcy miejsc, z czego trzy trybuny to stalowe konstrukcje, które UEFA nazywa prowizorką. Kto by pomyślał, że akurat on zajmie trzecie miejsce w Ligue 1 i zagra w Lidze Mistrzów kosztem Marsylii, Lyonu czy Lens.
Król Eryk
Dowiedzieli się o tym dosłownie w ostatniej chwili. Po piętach cały czas deptało im Lille, ale gdy ekipa Paulo Fonseki straciła gola z Niceą w 92. minucie, stało się jasne, że to Brest wskoczy na trzecie miejsce i dokona rzeczy historycznej. Piłkarze z Bretanii piąty sezon grają w Ligue 1, ale nigdy nie gościli w górnej połówce tabeli. Teraz nie dość, że zrobili najazd na czołówkę, to jeszcze dali się zapamiętać z thrillerów, jak ten przeciwko Rennes z wynikiem 5:4, gdy zwycięskiego gola strzelili w 96. minucie. Dokonali tego z trenerem z Erikem Royem, zwanym tutaj po prostu Królem Erykiem, który wcześniej przez 11 lat nie pracował w zawodzie.
Nigdy nie był wielkim piłkarzem. Nigdy też niczego nie wygrał, choć raz był w finale Pucharu UEFA z Marsylią i raz w finale Pucharu Francji z Lyonem. Roy to przykład przeciętnego zawodnika z nieprzeciętną inteligencją, który po zakończeniu kariery potrafił odnaleźć się w mediach i w pracy dyrektora sportowego. Był m.in. w Lens i w Watfordzie. Przez chwilę jako trener pracował w Nicei i to właściwie tyle. Różne cuda zdarzały się we Francji, jak choćby mistrzostwo Montpellier w 2012 roku, ale awans takiego zespołu do Ligi Mistrzów, i to jeszcze bezpośrednio, każe mocniej zwrócić na nich reflektory.
Lokalne serce
Brest ma piąty od końca budżet płacowy w lidze, a ich czołowy zawodnik Romain Del Castillo zarabia miesięcznie 70 tysięcy euro brutto, czyli mniej niż np. Mikael Ishak w Lechu Poznań. “Piraci” nigdy nie wydali więcej niż 5 mln euro na piłkarza, więc do dziś najdroższymi nabytkami są znany wcześniej z boisk Premier League Steve Mounie oraz bramkarz Marco Bizot. Gdyby porównać ich płace do PSG, to wyszłoby, że wydają 5 procent tego, co w Paryżu. Pierwszy lepszy Ousmane Dembele zarabia 12 razy więcej niż wspomniany Del Castillo, ale takie jest credo tego klubu: nie przepłacać, zatrudniać w strukturach byłych piłkarzy Brestu, budować jak największą więź z lokalną społecznością.
Tutaj nie wjechali jeszcze najeźdźcy z zagranicy jak w Strasbourgu, Tuluzie albo w Lorient. Klub od 2016 roku należy do rodziny Le Saint, ludzi z regionu, właścicieli dystrybutora warzyw i owoców. Bracia Denis i Gerard już wcześniej inwestowali w ekipę kobiet oraz w piłkę ręczną, która dała im dwa tytuły mistrza Francji. Dzisiaj mają swój triumf w piłce, spektakularny choćby ze względu na nowy format Ligi Mistrzów. Brest już teraz ma zagwarantowane osiem spotkań, w tym dwa z gigantami jak np. Manchester City albo Real Madryt. Gdyby nie problem z obiektem Stade Francis-Le Blé, byłoby jak w bajce.
Wyprowadzka z domu
Stadion Brestu ma 102 lata, wielokrotnie był modernizowany, ale dziś tylko jedna z trybun nadaje się do rozgrywek Ligi Mistrzów. Klub oczywiście nie wyobraża sobie gry dla 5 tysięcy osób, więc momentalnie zaczął szukać alternatyw i zgłosił się do Guingamp. W pierwszym momencie idealną opcją był Roazhon Park, czyli stadion Rennes, ale kibice obu drużyn nie za bardzo się lubią, poza tym podróż autobusem trwałaby trzy godziny. Guingamp to miasto położone na wschód od Brestu, jedzie się tam godzinę i 16 minut. Stade du Roudourou też nie jest gigantem, bo ma tylko 18 tysięcy miejsc, ale jego angielska architektura, bliskość murawy i podobieństwa do Craven Cottage w Londynie, mogą dać ekipie unikalne połączenie z fanami.
Kibice Guingamp oczywiście tupią nogą. Nawet ostatnio podczas meczu ze Stade Lavallois pojawił się transparent “Nie chcemy ludzi z Brestu” i hashtagi w sieci #BrestNotWelcome. Rywalizacja między oboma klubami zaostrzyła się na początku lat 90., gdy błędne inwestycje zaprowadziły Brest do bankructwa, a wielu fanów oskarżyło o degradację Noela Le Graeta, nowego prezydenta krajowej federacji, człowieka urodzonego w Guingamp i byłego prezydenta tego klubu. Ostatni mecz przed likwidacją Brest rozegrał na stadionie lokalnego rywala, zaliczając klasyczny wjazd na murawę. To ironia losu, że po trzech dekadach wraca w to samo miejsce, już z nieco innym nastawieniem i bardziej w roli petenta niż agresora.
Rozbiórka składu
Ostatnio we Francji mocne działa wytoczył Jerome Rothen, były pomocnik Monaco, a dziś telewizyjny ekspert. Jego zdanie: “Liga Mistrzów z Brestem to zła wieść dla Ligue 1” od razu zaczęło wibrować, bo w opinii wielu kibiców to nie Brest jest problemem, tylko wielkie kluby jak Marsylia, Rennes albo Lyon, które od lat nie potrafią przywrócić francuskiej marki w Europie. Piłkarze z Bretanii ruszą od września z głową pełną marzeń, choć istnieje scenariusz, że ten zespół za chwilę spuchnie i jesienią będziemy świadkami jednego wielkiego lania.
Jeszcze w tym tygodniu odejście ma zakomunikować Grégory Lorenzi, dyrektor sportowy związany z Brestem od ośmiu lat. Duże kluby zgłoszą się po skrzydłowego Romaina Del Castillo, obrońcę Liliana Brassiera albo po Mahdiego Camarę, świetnie radzącego sobie w środku pola. Pierre Lees Melou, czyli najlepszy piłkarz ligi według not L’Equipe, też może zwiać, bo w wieku 30 lat lepszego momentu nie znajdzie. To jest też jedna z historii tego sezonu jak zawodnik, który spędził kiedyś sezon w Norwich i ogólnie nigdy nie zachwycał, nagle odpalił na dobre. Warto zerkać na ruchy tektoniczne w Breście - latem i jesienią będzie tam gorąco.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.