Atletico Madryt dokonało czegoś "wielkiego". Pierwszy taki przypadek w erze Diego Simeone
Manchester City grał w piłkę, Atletico Madryt próbowało mu w tym przeszkadzać. I niewiele brakowało, a “Los Colchoneros” wywieźliby z Anglii korzystny wynik. Marzyli o 0:0. Nie oddali nawet jednego strzału na bramkę. Wracają natomiast z jednobramkową stratą. To świetna wiadomość dla rewanżowego widowiska.
Przewaga Manchesteru była wczoraj miażdżąca. W pierwszej połowie goście nawet nie udawali, że też chcieliby coś strzelić. Cel był jeden - nie stracić gola. Diego Simeone ustawił więc swoich podopiecznych w ten sposób.
- Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że drużyny grają przeciwko nam bardzo defensywnie. Ale pierwszy raz w mojej karierze, widziałem jednak zespół, który zagrał w ustawieniu 5-5-0. Bez napastnika - mówił po meczu Kevin De Bruyne.
Nie można być szczególnie zaskoczonym, że goście nie chcieli pójść z “Obywatelami” na wymianę. To mogłoby skończyć się fatalnie. A tak aż do 70. minuty podopieczni Pepa Guardioli bili głową w mur. Nabijali kolejne rzuty różne, strzelali na bramkę, próbowali wymuszać rzuty karne, w czym prym wiódł oczywiście Raheem Sterling. Bez skutku.
Przez chwilę, na początku drugiej połowy, wydawało się nawet, że Atletico jest już nieco bardziej odważne. Gdyby w kilku sytuacjach nie zawodziło ostatnie podanie, Ederson mógłby mieć kłopoty. Ale nawet jeśli goście zawiązywali już jakąś szaleńczą próbę wyjścia z kontrą jednym czy dwoma zawodnikami, ostatecznie i tak kończyło się bez zagrożenia.
Przedarcie się przez tak ustawione Atletico było dla gospodarzy trudną misją. Klepali od lewej do prawej, czasami przyspieszyli, szukali strzałów, próbowali ze stałych fragmentów. Ale mury madryckiej defensywy skruszył dopiero ten, który dwie minuty wcześniej wszedł na murawę.
Nie mowa tu oczywiście o strzelcu gola, Kevinie De Bruyne, choć i Belga trzeba docenić za zimną krew i dobre wykończenie. Największą robotę przy bramce zrobił jednak wprowadzony z ławki Phil Foden. Przyjęcie, podprowadzenie piłki, kapitalne podanie w tempo, gdzieś między nogami rywala.
Później Foden zaimponował jeszcze kilka razy. Choćby wówczas, gdy prawie jak na PlayStation, z futbolówką przyklejoną do nogi, przedzierał się prawą stroną w pole karne. Zagrał już nieco niedokładnie, ale i tak po chwili z “chaosu” zrodziła się kolejna szansa dla gospodarzy.
Mecz zakończył się więc skromnym zwycięstwem Manchesteru City. Dla kogo to dobra wiadomość? Na pewno dla postronnych kibiców. W rewanżu Atletico będzie musiało zagrać już odważniej, bo samym przeszkadzaniem strat nie odrobi. Powinniśmy zobaczyć zatem bardziej otwarte spotkanie.
Czy zadowolony może być Pep Guardiola? Raczej tak. Gdyby po tak zdominowanym przez jego zespół spotkaniu padł remis 0:0, musiałby być srogo rozczarowany. A tak jest jednak jakaś zaliczka. Bufor bezpieczeństwa. “Obywatele” skruszyli naprawdę mocny mur i mogą być z siebie zadowoleni.
Diego Simeone? Jego plan trochę się jednak posypał. Z pewnością nie chodziło o skromną porażkę. Celem był bezbramkowy remis. Może w najbardziej optymistycznym scenariuszu wyprowadzenie jakiejś zabójczej, skutecznej kontry. Z drugiej strony - dało się przegrać ten mecz wyżej. A tak sprawa jest wciąż otwarta. Można powalczyć na Wanda Metropolitano.
Argentyński szkoleniowiec Atletico i tak napisał jednak wczoraj nową historię. Trochę niechlubną. Po raz pierwszy za jego kadencji, a trenerem “Los Colchoneros” jest przecież od 2011 roku, prowadzony przez niego zespół nie oddał w meczu ŻADNEGO strzału. Ani celnego, ani niecelnego. Dodać można do tego fakt, że goście nie wywalczyli choćby jednego rzutu rożnego. Statystyki nie grają, ale czasami mówią wiele.
Wczoraj wygrał więc futbol. Chęć grania w piłkę pokonała chęć przeszkadzania. I, zostawiając już na boku klubowe sympatie, jest to po prostu dobra wiadomość.