Aston Villa szaleje na rynku, ale wielka kasa może nie wystarczyć. "Gerrard nie jest idealny"
Każdy sezon niesie za sobą nowe rozdanie, które z reguły owocuje pewną niespodzianką. Wystarczy spojrzeć na przykłady z ostatnich lat, by odnaleźć potwierdzenie tej tezy. Wielu kibiców Aston Villi liczy na to, że w kolejnych rozgrywkach to właśnie ich zespół wbije się do czołówki Premier League. Rzeczywistość nie musi być jednak aż tak kolorowa, jak wskazują na to ostatnie, głośne i drogie ruchy na rynku transferowym.
Sprzedaż Jacka Grealisha stanowiła punkt zwrotny w najnowszej historii Aston Villi. Klub z Birmingham stał się rekordzistą pod względem kwoty otrzymanej za brytyjskiego piłkarza. Stał się również bogatszy o blisko 120 milionów euro, co zarząd "The Villans" błyskawicznie postanowił przeznaczyć na nowych zawodników. W ciągu dwóch okienek transferowych wydano niemal 130 milionów euro, a na Villa Park przybyli tacy gracze jak Emiliano Buendia, Lucas Digne, czy Danny Ings. Wypożyczono również Philippe Coutinho z FC Barcelony, który znacznie obciążył budżet kontraktowy.
Kolejnym krokiem w stronę wielkich zmian było pożegnanie Deana Smitha. To właśnie Anglik wprowadził Aston Villę do Premier League, ale też stał się ofiarą poczynań klubowych włodarzy. "The Villans", którzy na papierze nagle stali się znacznie silniejszym zespołem, wszak notowania niemal wszystkich sprowadzonych piłkarzy stały bardzo wysoko, zupełnie nie potrafili wejść w buty drużyny, która ma walczyć o europejskie puchary.
Pod jego wodzą Aston Villa pokonała wprawdzie Newcastle United i Manchester United, ale zanotowała też wstydliwą serię pięciu porażek z rzędu, która ostatecznie przekreśliła szanse na dalszą współpracę. Takiemu rozwiązaniu nikt się ostatecznie nie dziwił - Smitha nie tylko nie broniła słabiutka średnia punktowa (0,90 pkt na mecz), ale też nie było podstaw ku temu, aby sądzić, że nastąpi rychła odmiana. "The Villans" po prostu grali źle.
Ostatecznie Smitha zastąpił Steven Gerrard, z którym wiązano ogromne nadzieje. To właśnie legenda Liverpoolu, która dobrze radziła sobie w Rangersach, miała odmienić sytuację nowej drużyny nie tylko w najbliższej przyszłości, ale też w charakterze długofalowym. Dotychczasowe poczynania byłego piłkarza stawiają jednak tę tezę pod znakiem zapytania, a ewentualne wymówki zaczynają się kończyć.
Bez rewolucji
Oczywiście, Steven Gerrard ma znacznie lepszy dorobek punktowy w sezonie 2021/22 niż jego poprzednik. Aston Villa wyszła z pozycji drużyny, która mogła martwić się o utrzymanie, do ekipy, która koniec końców zajęła przyzwoite 14. miejsce z dziesięcioma "oczkami" zaliczki nad strefą spadkową. Problem w tym, że średnia Anglika - 1,30 na mecz - zupełnie nikogo nie rzuciła na kolana.
Nie pomaga mu nawet fakt, że pod względem zdobyczy wcale nie wypada fatalnie na tle innych szkoleniowców, którzy, podobnie jak on, rozpoczęli pracę w trakcie minionego sezonu. Ralf Rangnick siłą rzeczy wypracował lepszy wynik, działał jednak w Manchesterze United, a to drużyna czołowa, nawet jeśli trawiona przez liczne problemy. Lepiej niż Gerrard wypadł także Eddie Howe, jednak na opiekunie Newcastle United lista się kończy.
Jesse Marsch i Frank Lampard wykonali swoje zadania, utrzymali Leeds United i Everton w Premier League, lecz nie punktowali lepiej niż Anglik z Aston Villi. Dlaczego więc to były zawodnik Liverpoolu obrywa w tym gronie prawdopodobnie najmocniej? Wszystko przez wzgląd na niespełnione oczekiwania - "The Villans" mieli dotrzeć przynajmniej do górnej połowy tabeli, mieli przeprowadzić prawdziwą rewolucję. Tymczasem do żadnej z tych rzeczy nie doszło.
Były szkoleniowiec Rangersów zmienił nieco ustawienie, na jego nowym pomyśle na grę skorzystał choćby Matty Cash, który od tej pory jest ustawiany wyżej i ma więcej możliwości w grze ofensywnej, ale zaskoczenia na tle pozostałych angielskich zespołów nie było. Papierkiem lakmusowym dla dokonań Aston Villi i Stevena Gerrarda stało się właśnie Newcastle Howe'a.
"Sroki" zyskały miano najbogatszego klubu na świecie, lecz w trakcie sezonu 2021/22 w gruncie rzeczy wydały kwotę zbliżoną do "The Villans" Poprawa w grze Newcastle była natomiast znacznie bardziej spektakularna, bo zespół wyszedł ze strefy spadkowej i ostatecznie zakotwiczył na 11. miejscu, mając przy tym cztery "oczka" przewagi nad Aston Villą. W teorii różnica jest niewielka, w praktyce jednak pracę wykonaną przez Howe'a ocenia się wyżej niż dokonania Gerrarda, który w przyszłych rozgrywkach nie będzie miał już wymówek.
Mózg operacji
Przy ocenie pracy Stevena Gerrarda należy pamiętać, że za część wyników niewątpliwie odpowiedzialny był Michael Beale. Anglik jest nazywany mózgiem byłego piłkarza Liverpoolu, chociaż kwestię tę należy rozpatrywać w czasie przeszłym. 41-latek nie pracuje już na Villa Park. Cztery dni temu otrzymał ofertę prowadzenia Queens Park Rangers i pierwszy raz w swoim życiu zasiądzie na ławce jako właściwy trener.
Często niektórym asystentom przypisuje się zbyt dużą rolę, nieco nad wyraz przypisując im pełną taktyczną odpowiedzialność za poszczególnych menedżerów. W wypadku Beale'a jest jednak inaczej, a przynajmniej takie opinie można spotkać na Wyspach. Ten początkujący szkoleniowiec dał się bowiem poznać jako człowiek doskonale działający w zderzeniu z młodzieżą - był jednym z pierwszych opiekunów Tammy'ego Abrahama czy Dominica Solanke - oraz sprawne wsparcie pod względem strategicznym - to właśnie za jego sprawą w Rangersach nową rolę przypisano Jermainowi Defoe oraz bocznym obrońcom, co przyczyniło się do ostatecznego sukcesu tej ekipy na Szkockim podwórku.
Teraz Steven Gerrard, pierwszy raz w swojej dotychczasowej karierze, będzie musiał poradzić sobie bez Beale'a. Co więcej, nie jest to pierwsze novum, z którym w sezonie 2022/23 będzie musiał poradzić sobie pierwszy szkoleniowiec Aston Villi.
Ryzykowne transfery
Dean Smith zostawił po sobie kadrę dobrą, równą. Anglik musiał pogodzić się ze stratą największej gwiazdy, ale jednocześnie nie miał na co specjalnie narzekać. W porównaniu do Leeds United Aston Villa miała niesłychaną głębię składu, a zawodnicy z wyjściowej jedenastki nie odbiegali poziomem od graczy Southampton, Crystal Palace, nie wspominając już o Brentford.
Steven Gerrard wcale nie musiał otrzymywać dużego budżetu na wydatki zimą, ale stało się inaczej. Na Villa Park trafili wspomniani już Lucas Digne oraz Philippe Coutinho. Niespodziewanie ściągnięto również Caluma Chambersa z Arsenalu i wypożyczono Robina Olsena z AS Romy. Teoretycznie - 30 milionów euro. W praktyce znacznie więcej, bo każdy z tych zawodników znacząco obciążał budżet płacowy.
Teraz ta polityka jest kontynuowana - Aston Villa dalej działa bardzo spektakularnie. Chociaż letnie okienko transferowe jeszcze się na dobre nie zaczęło, klub z Birmingham ściągnął już Boubacara Kamarę, o którego rywalizował z Atletico Madryt, a także Diego Carlosa - obrońcę Sevilli, którego swego czasu chciało pół Europy, tymczasem ostatecznie to "The Villans" bez żadnej zapowiedzi wyłożyli 26 milionów euro na stół i zapewnili sobie współpracę z Brazylijczykiem.
Nie można przy tym zapominać o transferze Coutinho, który został definitywnie wykupiony. Kosztował grosze, zgodził się również na znaczące ustępstwa względem swoich zarobków, lecz to przy jego postaci świeci się pierwsza czerwona lampka, która pozwala kontestować zasadność ruchów Aston Villi. Końcówka sezonu 2021/22 w wykonaniu Brazylijczyka była po prostu słaba. Od marca do maja 29-latek miał udział tylko przy jednym trafieniu - strzelił gola Manchesterowi City w ostatniej kolejce.
To, przy jednoczesnym fakcie ciągłego istnienia takiego gracza jak Emiliano Buendia, sprawia, że wiele osób zastanawia się, czy aby Aston Villa na pewno postępuje odpowiedzialnie. Pieniądze zdają się nie stanowić dla włodarzy klubu żadnego problemu, jednocześnie jednak ich dotychczasowe ruchy pozostawiają za sobą nie tylko obietnicę wielkich zmian, ale też dużą dozę ryzyka.
Decyzje "The Villans" obliczone są na walkę o europejskie puchary, nie ma innej możliwości. Steven Gerrard już teraz dysponuje kadrą, której mógłby mu zazdrościć David Moyes. Anglik ma jednego z najlepszych prawych obrońców Premier League, czołowego defensora La Liga, renomowanego lewego wahadłowego i środek pola obsadzony tak gęsto, że można na nim stawiać fundamenty domu wielorodzinnego. Jednocześnie jednak ten spektakularny zamach w stronę Starego Kontynentu może po prostu nie wyjść. A Aston Villa, przynajmniej na ten moment, zdaje się nie posiadać planu rezerwowego.
Życie na krawędzi
Od czasu przybycia Stevena Gerrarda wszystkie ruchy transferowe są wykonywane z myślą o byłym piłkarzu Liverpoolu. Tego oczywiście negować nie należy, w końcu, jeśli się wierzy w jakiś projekt, to warto wspierać go z całych sił. Anglik otrzymał już kilku zawodników, którzy idealnie pasują do jego do preferowanego przezeń stylu gry. Próżno jednak uciec od wrażenia, że Aston Villa niejako zatraca się w swoich możliwościach finansowych.
Na przybyciu wymienionych wcześniej piłkarzy aktywność "The Villans" na pewno się nie skończy. Już teraz mówi się, że klub sonduje możliwość sprowadzenia Luisa Suareza oraz Jonathana Davida. W kolejce stoją zaś Kalvin Phillips oraz James Ward-Prowse, czyli, o zgrozo, kolejni gracze środka pola. Klub z Birmingham zachowuje się tak, jakby po latach życia w jaskini wyszedł na świeże powietrze i nie za bardzo wiedział, co zrobić z taką ilością tlenu, dlatego, zupełnie na wszelki wypadek, postanowił nabrać go aż nadto.
Od lata 2019 właściciele drużyny z Villa Park wydali grubo ponad 350 milionów funtów na transfery. Dotychczasowa przebudowa nie zakończyła się jednak spektakularnym sukcesem, a to źródełko musi w końcu wyschnąć. Jeśli Aston Villa dalej będzie notowała straty na rynku, może sama doprowadzić do sytuacji, w której jej aktualna polityka okaże się straceńcza. Włodarze grają w otwarte karty, stawiają na szali właściwie wszystko - nie trudno się zatem domyślić, że ewentualna porażka może być bardzo bolesna.
Oczywiście, "The Villans" nie zasługują na to, by skreślać ich jeszcze przed startem następnego sezonu, lecz wątpliwości jawią się jako całkiem zasadne. Steven Gerrard nie jest idealnym trenerem, włodarze podejmują spektakularne, ale nie zawsze trafione decyzje transferowe. Gra wygląda natomiast mocno przeciętnie, a konkurencja spać nie zamierza. Próżno zakładać, aby w rozgrywkach 2022/23 Aston Villa miała nie walczyć o miejsce w czołowej siódemce, ale jednocześnie trudno wierzyć w to, że ekipy pokroju Brighton, West Hamu czy Newcastle United odpuszczą, tym bardziej, że już teraz jawią się jako lepiej zorganizowane.
"The Villans" w ostatnich tygodniach żyją pełnią życia i nie przejmują się przyszłością. Szkopuł jednak w tym, że tańczą na krawędzi, a Premier League widziała już wiele przykładów ekip, które żyły ponad stan. Ich los najpiękniejszy nie był.