Arsenal stracił kapitana. Totalna zapaść. Kibice zaczynają uderzać w radykalne tony

Arsenal stracił kapitana. Totalna zapaść. Kibice zaczynają uderzać w radykalne tony
IMAGO / pressfocus
Paweł - Grabowski
Paweł GrabowskiDzisiaj · 10:48
Starcie Arsenalu z PSG (0:1) z powrotem sprowadziło na ziemię piłkarzy Mikela Artety, którzy po kapitalnym dwumeczu z Realem Madryt słusznie fruwali dwa metry nad ziemią. Wynik pierwszego półfinału Ligi Mistrzów to nie tragedia, ale lekkim alarmem jest postawa Martina Odegaarda. Kapitan “The Gunners” znowu był przezroczysty. Jego statystyki są porażające, a on sam otwarcie mówi, że przeżywa skomplikowany sezon.
Kiedy nie idzie, złośliwi zawsze sięgają po ten sam kij. Od razu wybierają te stopklatki Martina Odegaarda, gdzie zamiast uśmiechu pojawia się frustracja i wieczne poprawianie włosów. Mecz z PSG był jednym z jego najgorszych meczów w tym sezonie - zaliczył jedną udaną próbę dryblingu na sześć. Wykreował kolegom tylko jedną sytuację strzelecką i miał jedno celne dośrodkowanie. A poza tym przegrywał mnóstwo pojedynków i nie był tym graczem, który natchnie drużynę w trudnym momencie.
Dalsza część tekstu pod wideo

Zjazd z górki

Nie jest oczywiście tak, że Arsenal zagrał zupełnie źle przeciwko PSG, skoro górował w golach oczekiwanych (1,63 vs 1,16), a gdyby nie genialny Gianluigi Donnarumma, na Emirates spokojnie mógł paść remis. Z drugiej strony wiele było fragmentów, kiedy piłkarze Artety wyglądali jakby bali się podkręcić tempo. Brakowało iskry od kapitana, który doskonale wygląda z piłką przy nodze, ale całkowicie przestał stwarzać zagrożenie. Dwa sezony temu ten sam człowiek miał 15 goli i siedem asyst w Premier League. W tym momencie ta statystyka wynosi dwie bramki i sześć asyst, a przecież zbliżamy się do końca rozgrywek. Liczbowo to jest najgorszy pełny sezon Norwega odkąd przyszedł na Emirates.
Spadło praktycznie wszystko: średnia liczba oddanych strzałów i wykreowanych sytuacji. Na początku sezonu można było tłumaczyć go urazem, gdy wypadł na sześć tygodni. Pierwszą asystę zaliczył dopiero w połowie listopada, kiedy wrócił na spotkanie z Chelsea (1:1) i był to jego bardzo dobry mecz, zapowiadający powrót głównego dyrygenta. Odegaard dobrze prezentował się w następnych kilku tygodniach, ale potem znowu schował się pod ziemię. W grudniu urodził się jego pierwszy syn - piękne chwile w życiu prywatnym splotły się z komplikacjami na boisku. Tuż przed Bożym Narodzeniem dziennikarze byli w szoku, kiedy Arteta ściągał Odegaarda zaledwie po 60 minutach meczu z Evertonem (0:0). Niektórzy spekulowali, że ciągle odczuwa skutki urazu, ale baskijski trener zasłonił się decyzjami taktycznymi.

Surowy krytyk

To był też czas, gdy wkrótce wypadł z powodu kontuzji Bukayo Saka, więc możliwości ofensywne Arsenalu jeszcze bardziej się zwęziły. Odegaard niemrawo wyglądał na początku nowego roku, gdy nie miał obok siebie dawnych partnerów, bo Ben White także nie grał. Kombinacyjna, często po prostu intuicyjna gra Arsenalu znacząco ucierpiała. Kapitan musiał sporo dźwigać na swoich barkach. W tym sezonie brakuje mu większej liczby takich występów, jaki zanotował w meczu z PSV Eindhoven, gdy Arsenal na wyjeździe wręcz zdemolował Holendrów 7:1. Reprezentant Norwegii był wtedy królem środka pola - strzelił dwa gole i zaliczył asystę. Co chwilę dostawał wsparcie od ofensywnego Jurriena Timbera po prawej stronie, plus nieźle wyglądała jego współpraca z młodziutkim Ethanem Nwanerim.
Taki Arsenal chciałoby się widzieć częściej - to była drużyna, która pływa po murawie. Zresztą Arteta użył na to słowa “flow”. Widać było, że wraz z odnalezieniem płynności przez Odegaarda, cały zespół funkcjonuje inaczej. To był gracz, którego obecność na boisku przechyla szalę. On sam mówił, że chciałby takich meczów zaliczać więcej i jest świadomy tego, że w sezonie 2024/25 notował ich za mało.
- Przyzwyczaiłem się do tego, że ludzie surowo mnie oceniają. Ja sam jestem dla siebie jeszcze surowszy. Nie byłem w tym sezonie wystarczająco dobry - mówił.

Krytyka i radykalne głosy

W tym roku Odegaard skończy 27 lat. Za chwilę otrze się o granicę 200 meczów dla Arsenalu, pełni też funkcję kapitana w drużynie narodowej. Skala jego talentu jest przeogromna. Rok temu padały nawet zdania z ust Jamiego Carraghera, że to piłkarz z tej samej półki, co Kevin de Bruyne. Faktycznie: w najwyższej dyspozycji jest absolutnie magiczny, ale tę magię musi zacząć pokazywać w największych meczach. Starcie z PSG pokazało Odegaarda w soczewce - takiego piłkarza, jakiego w sumie oglądamy cały sezon. Zaledwie 42 kontakty z piłką gracza, który zwykle przybija stempel na każdej akcji, pokazują, że Norweg był tłem dla PSG. W końcówce, gdy Arsenal szukał wyrównania, Arteta wolał ściągnąć go z boiska i posłać w bój 18-letniego Nwaneriego.
Krytyka Odegaarda wybrzmiała też naturalnie w mediach społecznościowych. - Nie można go rozgrzeszać. To jest kapitan, a nie nastolatek z akademii - napisał jeden z angielskich fanów. W podobnym tonie tweetował też Henry Winter, uznany brytyjski dziennikarz. Oczywiście były też bardziej radykalne głosy, według których Odegaard powinien stracić opaskę kapitana i oddać ją w ręce Declana Rice’a, który przeciwko PSG robił, co mógł, by zamazać słaby początek meczu Arsenalu. “The Gunners” przespali pierwsze 20 minut, gdy na zbyt dużo pozwolili paryżanom. W drugim meczu muszą pokazać energię i odwagę, jaką pokazała choćby Aston Villa w ćwierćfinałowym rewanżu przeciwko drużynie Luisa Enrique. I tutaj właśnie mocniej musi wybrzmieć nazwisko Odegaarda.
Na razie za PSG przemawia to, że mają rewanż na Parc des Princes. Zresztą historia mówi, że w 17 z 18 przypadków, gdy wygrywali pierwszy mecz na wyjeździe w Lidze Mistrzów, zawsze przechodzili do następnej rundy. Jedyny wyjątek to słynny mecz z Manchesterem United, gdy ekipa Ole Gunnara Solskjaera odwróciła wynik, a w końcówce ostateczny cios zadał Marcus Rashford. Piłkarze Artety mogą czerpać z tej historii. Mają swoją argumenty, a dwumeczem z Realem Madryt pokazali, że są gotowi na największe wyzwanie.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również