Aritz Aduriz katował FC Barcelonę, a grać uczył się na plaży. Król Lew odchodzi na zasłużony odpoczynek

Katował Barcelonę, a grać uczył się na plaży. Król Lew odchodzi na zasłużony odpoczynek
Maxisport/shutterstock.com
Chociaż świat futbolu na Półwyspie Iberyjskim powoli budzi się z letargu, a kolejne drużyny rozpoczynają grupowe treningi, hiszpańskiej piłce właśnie zadano ogromny, na wskroś przeszywający cios. Dobiegła końca niemal dwudziestoletnia kariera napastnika, który był niczym dobre baskijskie wino - im starszy, tym lepszy. Aritz Aduriz długo czekał na swoją szansę, ale gdy wreszcie ją otrzymał, został prawdziwą legendą "Lwów" z San Mames.
- Nadszedł mój czas. Moje ciało powiedziało "dość". Już nie mogę pomóc swoim kolegom w sposób, w jaki chciałbym to robić, ani w sposób, w jaki na to zasługują - ogłosił dziś 39-latek za pośrednictwem mediów społecznościowych. Tak oto zamknął się pewien niezwykle obfity rozdział w historii "Los Leones" oraz całej La Liga.
Dalsza część tekstu pod wideo

Powoli do celu

Patrząc na dzieciństwo Aritza, chyba nikt nie uwierzyłby, że zostanie on żywą legendą Athleticu. Hiszpan urodził się w San Sebastian, gdzie urzęduje największy rywal "Czerwono-Białych", Real Sociedad. Mało tego, rodzice Aduriza niezbyt przychylnym okiem patrzyli na ewentualną karierę swojej pociechy, zatem do pierwszego klubu chłopak trafił dopiero w wieku 13 (!) lat.
KE Antiguoko nie jest raczej renomowanym zespołem, aczkolwiek trzeba uczciwie przyznać, że miejscowi trenerzy potrafią należycie pracować z młodzieżą. Dość powiedzieć, że poza Adurizem swoje pierwsze kroki w tej drużynie stawiali choćby Cesar Azpilicueta czy Xabi Alonso.
Aritz nie podążył drogą legendarnego defensywnego pomocnika i, zamiast grać dla Realu Sociedad, przywdział trykot Athleticu. Na San Mames trafił już w wieku 19 lat, chociaż proces przebicia się do pierwszego składu trwał ponad… dekadę. Kolejni trenerzy nie widzieli w środkowym napastniku praktycznie żadnych zalet. Zbyt statyczny do gry bliżej skrzydła, niewystarczająco finezyjny, aby cofać się do rozegrania. W dodatku chudy i niedostatecznie wysoki (182 cm), żeby, kolokwialnie mówiąc, postawić go w polu karnym, aby walczył w powietrzu. Z pozoru, piąte koło u wozu.
W 2003 r. bez żalu oddano go do ekipy z niższej ligi, Burgos CF. Od tamtego czasu był odsyłany od jednego klubu do drugiego, a w rolę przysłowiowych Annasza i Kajfasza wcielały się Real Valladolid czy Mallorca. Nigdzie jednak nie mógł na stałe zagrzać miejsca. W międzyczasie wrócił jeszcze na "stare śmieci", ale w Athleticu brylował wówczas Fernando Llorente. Adurizowi znów bezceremonialnie pokazano drzwi. Droga na szczyt prowadziła przez ciernie.

Bielsa na ratunek

Tułaczka Aduriza po różnorakich klubach w Hiszpanii zakończyła się w 2012 r. Napastnik trafił, a jakże, do Athleticu, po raz trzeci w swojej karierze. Miał wtedy 31 lat na karku i ledwo ponad 50 bramek w La Liga. Któż by przypuszczał, że w kolejnych sezonach podreperuje swój bilans o prawie setkę trafień.
Światełkiem w tunelu, dającym nadzieję na wywalczenie miejsca w jedenastce "Lwów", była postawa etatowego snajpera, wspomnianego już Fernando Llorente. W 2012 r. odmówił on przedłużenia kontraktu, próbując wymusić zgodę na transfer, co naturalnie spotkało się z ogromną dezaprobatą kibiców, włodarzy oraz Marcelo Bielsy. W trakcie kampanii 2012/13 obecny gracz Napoli rozegrał tylko 865 minut w lidze. Następnie odszedł za darmo do Juventusu, ale to już nikogo w Baskonii nie wzruszyło. San Mames zyskało nowego ulubieńca, Aritza Aduriza.
Bielsa momentalnie wkomponował go do jedenastki. W lidze wystąpił w 36 na 38 możliwych kolejek, w większości z nich od pierwszej do ostatniej minuty. 14 bramek oraz 6 asyst sprawiło, że Aduriz wreszcie stał się pełnoprawnym liderem w klubie swojego życia. Klubie, który pozbywał się go drzwiami, tylko po to, aby Aritz wrócił oknem. Mimo, że na koniec rozgrywek "Los Leones" zajęli niską 12. lokatę, a Argentyńczyk opuścił klub, napastnik pozostaje wdzięczny pierwszemu trenerowi, który w niego uwierzył.
- Wcześniej wiele słyszałem o jakości Mistera, ale rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Zajęcia z nim były zupełnie inne. Zmienił moje spojrzenie na futbol - wspominał Aduriz. Pod jego wodzą na jaw wyszedł także największy atut snajpera, czyli oczywiście gra głową. Tajemnica sukcesu podobno tkwi jednak gdzie indziej i nie jest w pełni związana z obecnym szkoleniowcem Leeds.
- Za dzieciaka wiele godzin spędzałem w okolicach La Conchy (plaża w San Sebastian - przyp. red.). Na piasku o wiele trudniej jest wzbić się w górę. Potrzeba siły, ale też odpowiedniej techniki. - wyjawił napastnik. Nauczony wyskoków na tak wymagającym podłożu, już na murawie latał ponad bezradnymi defensorami, niczym Adam Małysz w czasach świetności. Wielu dwumetrowych stoperów poległo, gdy przyszło im się mierzyć z niewysokim królem przestworzy.

Legenda

Bielsa odszedł, aczkolwiek jego następcy nie odważyli się zdyskredytować leciwego napastnika. Wszak w chrystusowym wieku Aduriz potrafił zaliczyć kampanię z liczbą 26 bramek oraz 7 asyst. W pewnym momencie "Marca" skwitowała fenomen Hiszpana słowami "Ciekawy przypadek Aritza Aduriza", nawiązując do głośnego filmu Davida Finchera. Jednocześnie przybywało mu lat oraz sił witalnych. Biologiczny zegar regularnie się cofał.
- Mamy wielkie szczęście, że posiadamy takiego napastnika. To wręcz niemożliwe, jednak Aritz z każdym rokiem staje się jeszcze lepszy, pewniejszy, skuteczniejszy. Gwarantuje ogromną jakość - chwalił Ernesto Valverde w czasie pracy z Athletikiem.
Trudno nie przyznać "Txingurriemu" racji, biorąc pod uwagę rekordy ustanowione przez byłego już napastnika. W wieku 35 lat został najstarszym królem strzelców Ligi Europy. Zdobył wówczas dziesięć bramek w jedenastu meczach. Rok później pobił także Piru Gainzę, stając się najstarszym strzelcem w historii klubu. Rekord wyśrubował do granicy 38 lat i 6 miesięcy. Aduriz zapisał się nawet w annałach kadry. Dla "La Rojy" rozegrał tylko 13 spotkań, lecz w 2016 r. stał się najstarszym strzelcem w dziejach hiszpańskiej reprezentacji. Gol przeciwko Macedonii wymazał z annałów nazwisko Jose Marii Peñi.
Na przestrzeni lat zdobywał bramki przeciwko 35 różnym zespołom na poziomie La Liga. Ten rekord został pobity dopiero niedawno przez nie byle kogo, bo Leo Messiego. Legendę "Los Leones" z Barceloną łączy coś więcej, niż rywalizacja z Argentyńczykiem. Aduriz debiutował w lidze przeciwko "Blaugranie" oraz w starciu z nią zanotował ostatnie trafienie. I to w jakich okolicznościach. 90. minuta, tablica świetlna na San Mames pokazuje rezultat 0-0, a Aduriz decyduje się na najbardziej spektakularny strzał w swojej karierze. Gem, set, mecz. Scenariusz, jak z bajki.
- Powiedziałem wam, że zostanę tutaj, aby pomagać Athletikowi do ostatniego dnia. Dziś to udowodniłem - mówił w pomeczowym wywiadzie, nie kryjąc wzruszenia.
Nie można wyobrazić sobie piękniejszej bramki na pożegnanie, chociaż wciąż pozostaje drobny niedosyt. W finale Pucharu Króla Athletic miał zagrać z Realem Sociedad. Derby Kraju Basków, mecz o trofeum, honor, panowanie w regionie, dosłownie wszystko. Nadarzyła się wprost idealna okazja na pożegnanie wybitnego napastnika.
Niestety, do osobistej gabloty Aduriza nie trafi kolejny eksponat. Pozostanie w niej wyłącznie statuetka za zdobyty w 2015 r. Superpuchar Hiszpanii. "Los Leones" pokonali wtedy Barcelonę 5:1 w dwumeczu. Aż cztery bramki były dziełem niezawodnego Króla Lwa. Losy Hiszpana obrazują nam, że nigdy nie jest za późno, aby zyskać sławę, a wielka kariera może zacząć się po trzydziestce. Wiadomość o zawieszeniu butów na kołku poszła już w eter, lecz dla wszystkich kibiców hiszpańskiej piłki Aduriz pozostanie eternal.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również