Ansu Fati na wielkim zakręcie. Nie ma śladu po "nowym Messim". Wypożyczenie do Anglii to klapa
W Barcelonie zaliczył tak imponujące wejście, że namaszczono go na następcę Leo Messiego. Ansu Fati nie udźwignął jednak numeru legendarnego Argentyńczyka. W obecnym sezonie próbował odbudować się w Anglii, ale na przeszkodzie stanęły mu dobrze znane problemy. Kariera 21-latka stanęła na zakręcie.
Był najmłodszym strzelcem ligowego gola dla Barcelony w jej całej historii. Pozostaje najmłodszym piłkarzem w dziejach La Ligi, który w jednym meczu zdobył bramkę i zanotował asystę. Do momentu, jak został oficjalnie zarejestrowany jako piłkarz “Dumy Katalonii”, Ansu Fati zdołał pobić też kilka innych rekordów. Do tego doszło jeszcze trochę spektakularnych występów, które sprawiły, że o wychowanku La Masii w pewnym momencie zaczęto mówić jako o naturalnym następcy Leo Messiego.
To być może właśnie ta łatka oraz numer 10, który przejął po odejściu Argentyńczyka,, okazały się zbyt dużym ciężarem na barkach młodego Hiszpana. Kariera Fatiego od 2019 roku i jego debiutu obrała bowiem wyjątkowo okrutną trajektorię. Dziś, choć wciąż mówimy przecież o zaledwie 21-letnim piłkarzu, coraz częściej pojawiają się obawy, że zyska on miano kolejnego zmarnowanego talentu. A niezbyt udane wypożyczenie do Brighton może nas jedynie utwierdzić w tym przekonaniu.
Ten sam problem
Są piłkarze, którzy tracą miejsce w składzie topowych drużyn ze względu na słabą formę. Inni nie potrafią odnaleźć się w systemie prezentowanym przez dany zespół. Jest jeszcze grupa tych krnąbrnych, niepotrafiących się dogadać z trenerem. W przypadku Ansu Fatiego problem, przez który być może stracił szansę na zostanie “nowym Messim”, jest jednak prozaiczny. Chodzi tu głównie o zdrowie, tudzież jego brak. Za kluczowy uraz w kontekście kariery Fatiego uważa się kontuzję łąkotki, której nabawił się jesienią 2020 roku. To właśnie ona ciągnęła się za nim przez dłuższy czas i doprowadziła w sumie do aż czterech zabiegów.
- Duży wpływ na urazy Fatiego miała kombinacja pecha i braku kompetencji ze strony sztabu szkoleniowego i medycznego. Przecież przez dłuższy czas Ansu regularnie wypadał i wracał do gry. Zawsze ta jego rekonwalescencja trwała też dłużej, niż pierwotnie zakładano. Niestety można uznać, że to właśnie urazy mocno zahamowały rozwój jego kariery, a być może nawet mogą ją definitywnie zniszczyć. Byłem wielkim fanem talentu Fatiego, kiedy ten wchodził do pierwszego zespołu i nie miałem wątpliwości, że jest w stanie zostać wielkim piłkarzem. Przez kruche zdrowie najpierw wypadał bardzo często, a teraz, gdy tych kontuzji jest już mniej, nie potrafi zaprezentować tego samego poziomu co kiedyś - mówi nam Michał Gajdek, redaktor naczelny FCBarca.com.
Wspomniana kontuzja kolana wyeliminowała Ansu z gry pierwotnie blisko na rok. A w sumie przez różnego rodzaju problemy ze zdrowiem stracił lekko licząc, blisko 600 dni. Biorąc pod uwagę przecież wciąż niedługi staż boiskowy skrzydłowego, to przerażająca statystyka. Tyle że w ubiegłym sezonie, poprzedzającym decyzję o wypożyczeniu do Anglii, Fati akurat na problemy zdrowotne raczej nie mógł narzekać. Pojawił się w nim przecież na boisku łącznie w 51 meczach Barcelony. Kłopotem była jednak jakość tych występów.
- Fati notował sporo tych meczów, ale nie prezentował tego, czego oczekiwano od niego jako od piłkarza z odziedziczoną po Messim “dychą” na plecach. I nie za często pojawiał się w pierwszym składzie. Wcześniej każdy pokładał w nim sporo nadziei i na początku wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Kiedy jednak Ansu musiał zmierzyć się z tak wieloma kontuzjami, uwierzono, że dzięki wypożyczeniu odzyska tę swoją dawną łatwość w grze, dzięki czemu pomoże jeszcze “Blaugranie” w przyszłości. Wtedy o tym wspominał nawet sam Joan Laporta, który bardzo mu ufał - tłumaczy w rozmowie z nami Pablo Montano, angielski korespondent Diario AS.
Zgubił swój wyróżnik
Kiedyś spekulowano, że może wzmocnić Manchester United. Latem ubiegłego roku rzeczywiście trafił do Premier League, ale zamiast zasilić ekipę z Old Trafford, został wypożyczony do Brighton. W kuluarach mówiło się, że duże znaczenie przy tym transferze miał fakt, że agent piłkarza, Jorge Mendes, koniecznie chciał wcisnąć do “Barcy” innego swojego klienta, Joao Felixa. Prawda jest jednak taka, że choć “Mewy” w przeciwieństwie do “Czerwonych Diabłów” nie są klubem z pierwszych stron, to ten ruch pod wieloma względami jednak się bronił. W ekipie z południa Anglii w minionych sezonach rozwinęło się wielu młodych zawodników, a trener Roberto De Zerbi znany jest z ofensywnego stylu gry. Na papierze wydawało się to idealne miejsce na odbudowę.
- Nie możemy jednak zapominać o tym, że przejście z Hiszpanii do Anglii zawsze wiąże się z niezbędnym procesem adaptacji. Fati musiał dostosować się tam do nowego kraju, ligi, innego stylu gry, który jest wyjątkowy dla drużyny De Zerbiego i różni się od tego stosowanego przez Barcelonę. To wszystko zajęło mu nieco dłużej, niż pewnie zakładano. Do tego na pozycji lewoskrzydłowego w ekipie “Mew” występuje rewelacyjny Kaoru Mitoma, jeden z najlepszych dryblerów w całej lidze, dlatego Ansu było ciężej o regularne występy w pierwszym składzie. Mecze w wyjściowej jedenastce przeplatał z tymi, w których wchodził na boisko z ławki - zauważa Montano.
Na przełomie października i listopada wydawało się, że Fati wreszcie zaczął jednak “łapać”, o co chodzi w stylu De Zerbiego. To właśnie wtedy zanotował obiecującą zmianę z Manchesterem City, któremu strzelił nawet gola, a także rozegrał swój chyba najlepszy dotąd mecz dla Brighton - przeciwko Ajaksowi w Lidze Europy, w którym zdobył bramkę i dołożył asystę. I kiedy był coraz bliżej wywalczenia sobie miejsca w podstawowej jedenastce, na przeszkodzie ponownie stanęło mu zdrowie. Kontuzja łydki wyeliminowała go z gry na blisko dwa miesiące, w czasie których choćby ze względu na reprezentacyjne obowiązki swoich kolegów z drużyny (Mitoma pojechał na Puchar Azji, a Simon Adingra na Puchar Narodów Afryki), stracił sporo szans na kolejne minuty.
- Jego problemy w Anglii przypominają mi trochę te, które trapiły go w ubiegłym sezonie w Barcelonie. Jak Fati wchodził do Barcelony i zachwycał w swoim początkowym okresie w pierwszym zespole, był naprawdę genialnym piłkarzem. To nie było tak, że ktoś go “przehajpował”, on zarówno w “Blaugranie”, jak i w reprezentacji Hiszpanii świetnie się wtedy prezentował. Ansu zawsze bazował na zwrotności, zwinności, nieprzewidywalności i takiej lekkości. Te cechy jednak gdzieś zatracił. Wydarzyło się to z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, bezpośrednio wskutek kontuzji. A po drugie, musiało zostać dołożone sporo pracy, przede wszystkim takiej mięśniowej, by tych urazów w przyszłości uniknąć. Ansu jest teraz silniejszy, ale za to stracił przez to jeszcze więcej tej finezji - uważa Gajdek.
Klątwa dychy?
W tej chwili mało prawdopodobne, by Ansu Fati pozostał na dłużej w Brighton. Po pierwsze, angielski klub w umowie z Barceloną nie zapewnił sobie prawa wykupu zawodnika po zakończeniu wypożyczenia. Po drugie, pewnie same “Mewy” są dalekie, by inwestować zapewne kilkadziesiąt milionów euro w zawodnika, który zatracił to “coś”. W takiej sytuacji 21-latka najpewniej czeka powrót do stolicy Katalonii i próba pokazania się przed prawdopodobnie już nowym trenerem.
- Ansu w Brighton teraz znów jest tylko rezerwowym, a De Zerbi ma do dyspozycji wielu zawodników, dlatego jego droga do wyjściowej jedenastki jest obecnie znacznie dłuższa. Nie sądzę, by pozostał na dłużej w tym zespole. Jego sytuacja po powrocie do Barcelony będzie jednak równie trudna, bo konkurencja w “Barcie” jest spora. Xavi po sezonie ma opuścić drużynę, co wiąże się z przyjściem nowego trenera. Być może on znajdzie pomysł na Fatiego. Numer 10 w “Dumie Katalonii” to po odejściu kultowego Leo Messiego skomplikowany temat. Wiele mówi się, że kiedyś może przejąć go Lamine Yamal, który wejście do pierwszej drużyny “Barcy” ma łudząco podobne do Fatiego - uważa Montano.
Numer 10 może być w Barcelonie czymś takim jak przez wiele lat numer 9 w AC Milan. Dopiero Olivier Giroud przerwał passę kolejnych napastników, którzy nie potrafili przełamać klątwy tego numeru i biorąc go na plecy, tracili swoją strzelecką moc (w tej grupie jest między innymi Krzysztof Piątek). To oczywiście zwykłe zabobony, ale skoro klątwa w przypadku “Rossonerich” trwała dekadę, być może podobnie będzie teraz z “dychą” w Barcelonie. Niewykluczone oczywiście, że to Ansu znów od nowego sezonu będzie biegał z tym numerem - pytanie tylko, czy wciąż w koszulce Barcelony.
- Przyszłość Ansu przebiega chyba poza “Barcą”. Nawet zapytany ostatnio o niego Joan Laporta odparł, że “zobaczymy, zobaczymy”, co raczej świadczy o tym, że sam nie jest do niego tak do końca przekonany. Nie spodziewałbym się, by Brighton chciało go wykupić, więc być może jakąś opcją byłby dla niego powrót do jakiegoś słabszego klubu, może któregoś przedstawiciela La Ligi? Nie możemy też zapominać o całkiem wysokim kontrakcie Ansu. “Duma Katalonii” choćby z tego powodu może znów chcieć “upchnąć” go gdzieś na wypożyczeniu - podsumowuje Gajdek.