Maszyna zbudowana bez pieniędzy zawstydza... Ten Haga. "Manchester United może zazdrościć"
Erik ten Hag stwierdził niedawno, że czepianie się o wydatki Manchesteru United jest irracjonalne, bo przecież w Premier League wydają wszyscy. Problem w tym, że Holender jako przykład podał... Brighton. Ten sam klub, który ośmieszył go na Old Trafford, i który należy do jednych z najlepiej zarządzanych w całej Anglii.
Poprzednia kolejka Premier League była trudnym doświadczeniem dla kibiców Manchesteru United. Ich ukochana drużyna została zupełnie rozbita przez Brighton. "Mewy" prowadziły już do przerwy, a po zmianie stron wyprowadziły kolejne dwa ciosy. Skończyło się na 3:1 na korzyść maszyny Roberto De Zerbiego i kolejnych niefortunnych wypowiedziach ze strony Erika ten Haga.
- Wszystkie zespoły w Premier League wydają pieniądze. Brighton też wydaje duże pieniądze. Kiedy jednak przychodzi do robienia interesów z Manchesterem United, to cena idzie w górę - stwierdził Holender, broniąc fortuny przepalonej na wzmocnienia przez "Czerwone Diabły". I o ile faktycznie Manchester United zazwyczaj płaci więcej niż jakikolwiek inny klub na świecie, o tyle rzucanie Brighton jako przykładu jest... rzuceniem sobie kłody pod nogi.
Wspomniane słowa Ten Haga pochodzą z konferencji właśnie po rzeczonym starciu na Old Trafford. W dodatku sprawy potoczyły się taki w sposób, ze De Zerbi wystawił wówczas jeden z... najtańszych składów w całej Premier League. Sumaryczny koszt podstawowej jedenastki jego drużyny wynosił 16,2 mln funtów. Tyle United wydało na jedną nogę Antony'ego.
Transfery skrojone na miarę
Brighton występuje w Premier League od sezonu 2017/18. Licząc od tego czasu klub z The Amex przeznaczył na transfery około 430 milionów funtów. Średnio 72 miliony na jeden sezon. To oczywiście wynik duży, ale... niekoniecznie w skali ligi angielskiej. Abstrahując już od tego, jak "Mewy" genialnie potrafią sprzedawać, bo to opowieść na osobny wątek, to wspomniane pieniądze są niczym przy, bez zaskoczenia, Manchesterze United. Gigant z Old Trafford tylko za kadencji Erika ten Haga wyrzucił 386 milionów funtów, a przecież Holender jest w klubie od 2022 roku.
Jednak nie tylko "Czerwone Diabły" często i gęsto rzucają wielkimi kwotami. Czynią to kluby zbliżone poziomem do drużyny z The Amex. Wystarczy zerknąć na wydatki od wspomnianego 2017/18 w wypadku:
- Aston Villi - 522 mln funtów (dwa sezony w Championship)
- West Hamu United - 629 mln funtów
- Crystal Palace - 230 funtów
- Wolverhampton - 560 mln funtów (sezon w Championship)
- Brentford - 183 mln funtów (dwa sezony w Championship)
Uwagę zwraca przy tym fakt, że Brighton kupuje wielu piłkarzy, ale za dość małe kwoty. "Mewy" często testują, pozwalają sobie na eksperymenty. To przynosi określone efekty, ale warto też docenić, że gdy już włodarze postanawiają rozbić bank, to robią to z głową. Jeśli idzie o 10 najdroższych transferów w historii klubu, to żaden zawodnik nie kosztował więcej niż 30 milionów funtów kwoty podstawowej. Ponadto o potencjalnych "niewypałach" można mówić jedynie w wypadku Alirezy Jahanbakhsha. Irańczyk Anglii nie zwojował i szybko wrócił do Eredivisie. Niemniej pozostaje dość naciąganą kandydaturą.
Pozostali rekordziści to albo piłkarze, którzy stanowią o sile obecnego Brighton, albo zostali sprzedani z nawiązką. Rozmawiając o transferach "Mew" nie można bowiem zapominać o drugiej stronie medalu, gdyż ta wydaje się jeszcze bardziej błyszcząca. Nie ma chyba obecnie w Premier League zespołu, który tak znakomicie potrafiłby handlować swoimi najcenniejszymi graczami. "Mewy" nie tylko na nich zarabiają, ale też bardzo udanie zastępują.
Nadpłacić, przepłacić, przebić
Do tej pory Brighton sprzedało siedmiu zawodników za co najmniej 20 milionów funtów. Trzech z nich przebiło granicę 50 milionów funtów. Wszyscy zostali zastąpieni co najmniej dobrze. Również pod tym względem "Mewy" są ewenementem w skali Premier League. Podczas gdy sprzedaż lidera dla wielu klubów zwiastuje katastrofę, w wypadku drużyny z The Amex to po prostu część procesu. Powtarzalność sprawia, że ekipa dowodzona przez Tony'ego Blooma klasyfikuje się pod tym względem lepiej niż Aston Villa radząca sobie bez Jacka Grealisha lub West Ham United bez Declana Rice'a.
Rekordzista Premier League - Moises Caicedo - poszedł do Chelsea za 115 milionów funtów. Nikt w całej historii angielskiego futbolu nie wyłożył większych pieniędzy, a przecież Ekwardorczyk miał za sobą zaledwie jeden świetny sezon. Defensywy pomocnik tak szybko jak wypłynął na szerokie wody, tak szybko został w Brighton wymieniony. Roberto De Zerbi na ten moment nie potrzebował żadnego konkretnego wzmocnienia, aby go zastąpić. W środku pola biegają przede wszystkim Billy Gilmour (w klubie od 2022 roku), Pascal Gross (w klubie od 2017 roku) i Mahmoud Dahoud (w klubie od 2023). Tercet ten kosztował łącznie niespełna 10 milionów funtów, a żaden z jego członków nie jest zawodnikiem o charakterystyce Caicedo. Nie przeszkodziło to jednak Brighton w zanotowaniu rewelacyjnego startu i zdobyciu 12 punktów w pięciu kolejkach.
Włoski szkoleniowiec stracił też innego kluczowego zawodnika środka pola, czyli Alexisa Mac Allistera. Ten trafił do Liverpoolu za około 35 milionów funtów, gdyż tyle widniało w klauzuli odstępnego. Z miejsca okrzyknięto ten ruch jednym z najgorszych w najnowszych dziejach Brighton, gdyż "Mewy" przyzwyczaiły kibiców do znacznie droższego sprzedawania liderów. W wypadku Argentyńczyka chodziło jednak o to, aby zatrzymać go w drużynie jak najdłużej nawet kosztem mniejszych przychodów. To też dobrze pokazuje, jak zdolni i odpowiedzialni ludzie zasiadają za sterami klubu z The Amex. Nie chodzi o to, aby tylko sprzedawać, ale robić to z jak największym wyczuciem.
Listę pięciu najdroższych piłkarzy wyciągniętych z Brighton uzupełniają jeszcze Marc Cucurella, Yves Bissouma oraz Ben White. Zawodnik Tottenhamu faktycznie odszedł za dość promocyjną kwotę, ale majstersztyki w wypadku Hiszpana oraz Anglika skutecznie niwelują potencjalne niedociągnięcia. Chelsea wyłożyła na wahadłowego około 60 milionów funtów, natomiast obecnie jest on graczem trzeciej kategorii na Stamford Bridge. Podopieczny Mikela Artety kosztował zaś blisko 55 milionów funtów, co przyjęto początkowo z wielkim zaskoczeniem. Ostatecznie White zdołał się w ekipie "Kanonierów" obronić, ale i jego "Mewy" bardzo skutecznie zastąpiły.
Na lewej stronie szanse regularnie otrzymuje Pervis Estupinian, czyli zawodnik, który w poprzednim sezonie należał do najlepszych na swojej pozycji. O miejsce na prawej flance mogą rywalizować defensywnie usposobiony Joel Veltman oraz bardziej nastawiony na atak Tariq Lamptey. Udało się przy tym zmienić system na tyle dobrze, że brak White'a stał się już właściwie nieodczuwalny. Oczywiście Anglik z miejsca podniósłby wartość "Mew", ale zainkasowana za niego kwota nie tylko pozwoliła na bezbolesne przejście przez proces zastępowania, ale tez pozwoliła wzmocnić kilka pozostałych pozycji. W końcu w sezonie 2021/22 za część z 55 milionów funtów ściągnięto między innymi Kacpra Kozłowskiego, Kaoru Mitomę oraz wspomnianego już Cucurellę.
Koło nie przestaje się toczyć, bo przecież niebawem do grona najdroższych zawodników w historii Premier League dołączą pewnie Evan Ferguson i wspomniany reprezentant Japonii. Birghton ma na ławce takie pokłady talentu, że swobodnie byłoby w stanie obdzielić nim resztę stawki.
Dyrektorska Liga Mistrzów
Działacze Brighton zasługują jednak na wszelkie laury nie tylko za to, co zrobili na tradycyjnym rynku transferowym. W doskonale zręczny sposób sprostali też niezwykle trudnemu zadaniu znalezienia następcy dla wieloletniego szkoleniowca. Wygląda na to, że "Mewy" trafiły za pierwszym razem, bo Roberto De Zerbi wykręcił historyczny wynik i zagwarantował wejście do europejskich pucharów. A przecież już jego poprzednik, Graham Potter, uchodził na The Amex za magika, co zostało docenione przez włodarzy Chelsea. No właśnie - nie zapominajmy, że na głośnym odejściu Anglika Tony Bloom i spółka zarobili około 21 milionów funtów, a przecież za stery chwilę później chwycił ktoś, kto od razu zagwarantował jeszcze lepsze wyniki.
- Jest niezwykle ambitny. Zawsze stawia wysokie cele. Myślę, że wywiera nacisk na wszystkie osoby w klubie, aby osiągnęły one swoje wyżyny. W Brighton nie ma sufitu, a on z pewnością nie ma jakiegokolwiek. Sprawia, że wszyscy starają się być lepsi aż do granic możliwości. To świetnie, bo ja również próbuję podobnego podejścia. Marzymy, możemy osiągnąć wspaniałe rzeczy. Już to zrobiliśmy, a możemy jeszcze więcej - ocenił właściciel "Mew" w rozmowie z "The Athletic".
De Zerbi przemienił Brighton w jeszcze doskonalszą maszynę. Uwagę skupiają nawet detale. Jego podopieczni długo potrafią wymieniać podania na własnej połowie - przydają się świetnie grający piłką bramkarze - aby wyciągnąć rywala głębiej i zmusić go do rozluźnienia szyków. Wówczas zespół Włocha błyskawicznie przechodzi do ofensywy i atakuje bez jakiejkolwiek litości. Ostatnio przekonał się o tym Manchester United.
Gol na 2:0 to zasługa 29 podań bez żadnego kontaktu ze strony piłkarzy "Czerwonych Diabłów". Akcja gości trwała prawie dwie minuty i rozpoczęła się od krótkiego wznowienia przez golkipera. Gospodarze biegali za piłką, a Brighton spokojnie ją przesuwało aż do momentu, gdy dostrzegło wyłom w szeregach. Zero przypadku, bo trafienie na 1:0 było efektem 18 podań. Jednocześnie jest to bolesna nauczka dla United, które o podobnym konstruowaniu w ostatnich miesiącach może jedynie pomarzyć.
Brighton w ciągu ostatnich sześciu lat przeszło drogę od małego klubu do zespołu walczącego w Lidze Europy. Nie był to jednorazowy wyskok, ale długotrwały proces, który zaprocentował w najlepszy możliwy sposób. Ten projekt trzyma się na naprawdę solidnych nogach i nic nie wskazuje na to, aby miał runąć. "Mewy" zbudowały siatkę skautów rozsianą dosłownie po całym świecie - wyciągają zawodników z Azji, Ameryki Południowej, mniej eksploatowanych regionów Starego Kontynentu. Obecnie prowadzi ich trener, któremu laurkę wystawiał nawet Pep Guardiola (pisaliśmy o tym TUTAJ). Jednocześnie Brighton pozostaje zespołem prostym, bo De Zerbi jako punkt honoru postawił sobie chyba próbę ucieszenia kibiców każdą minutą meczu. W takich właśnie klubach cholernie łatwo się zakochać.
Chociaż "Mewy" obracają wielkimi pieniędzmi, to czynią to w sposób inny od większości Premier League. Dla Manchesteru United nie są dowodem na potwierdzenie tezy Ten Haga, ale drogowskazem, dlaczego na Old Trafford nie dzieje się tak dobrze, jak na The Amex.