Angel Di Maria jak wino, Neymar odrodzony, mistrz pokonał ucznia. Wnioski po efektownym awansie PSG
“Jak nie teraz, to kiedy?” - mogą pomyśleć piłkarze i kibice PSG po awansie do finału Ligi Mistrzów. Paryżanie pewnie pokonali RB Lipsk, a pierwsze skrzypce grali Angel Di Maria, Neymar i Marquinhos. Powody do świętowania ma też Thomas Tuchel. Co wiemy po wczorajszym półfinale?
Różnica poziomów była widoczna gołym okiem. Bardziej doświadczeni i wyrachowani Francuzi, posiadający w składzie lepszej klasy zawodników, zaprezentowali dojrzały futbol i odprawili ambitne “Byki” z kwitkiem. Ale podopieczni Juliana Nagelsmanna i sam młody trener nie powinni szczególnie rozpamiętywać tej porażki. Dla nich obecność w gronie czterech najlepszych drużyn Starego Kontynentu to i tak gigantyczny sukces. Osiągnięty niejako na osłodę po kiepskiej drugiej połowie sezonu Bundesligi. Mistrzostwo Niemiec umknęło, wicemistrzostwo też, a półfinał LM stanowi całkiem imponującą nagrodę pocieszenia. Na Estadio Da Luz w Lizbonie superbohaterską pelerynę nosili jednak tylko ich rywale ze stolicy Francji. I to im należą się wielkie brawa za awans w dobrym stylu. Po zwycięstwie PSG na pierwszy plan nasuwa się kilka wniosków.
1. Gotowi na Puchar Mistrzów
Klątwa została zdjęta. Paryżanie wreszcie przebili szklany sufit, jaki stanowił dla nich ćwierćfinał Ligi Mistrzów. A jak już to zrobili, po szczęśliwym finiszu z Atalantą, to przez półfinał przejechali na szóstym biegu, z włączonym trybem turbo. Nikt już chyba nie ma wątpliwości, że mistrzowie Francji są gotowi na wszystko. Gotowi na sukces. Gotowi na to, by za kilka dni podnieść Puchar Mistrzów. Po latach upokorzeń awans do najważniejszego meczu rozgrywek smakuje jeszcze lepiej. Przecież od sezonu 2012/13 PSG najpierw czterokrotnie odpadało w 1/4, a następnie trzykrotnie w 1/8 finału. W najlepszej czwórce ostatni raz meldowało się ćwierć wieku temu, gdy w barwach “Les Parisiens” szalał inny brazylijski magik - Rai. Nic zatem dziwnego, że wczorajszy triumf piłkarze Thomasa Tuchela świętowali z taką werwą.
Oni wiedzą, że stoją przed historyczną szansą. A my, kibice i obserwatorzy futbolu w najlepszym możliwym wydaniu, możemy spodziewać się kolejnego koncertu francuskiego hegemona. Ich półfinałowym rywalem nie był “tylko Lipsk”, ale silna drużyna, która wcześniej wyeliminowała Atletico, pogromców Liverpoolu. Pomimo tego “Byki” dość szybko musiały pogodzić się z utratą marzeń o awansie. Może i w dużej mierze przez własne błędy, lecz przecież równie dobrze wynik mógł zakręcić się w okolicach 5-6:0. W PSG funkcjonowało wszystko - od obrony, dzielnie dowodzonej przez niezatapialnego Thiago Silvę, po linię pomocy (ustawionej bez Marco Verrattiego oraz Idrissy Gueye) i błyskotliwy, ofensywny tercet. Paryżanie nie są finalistą z przypadku.
2. Jak wino
Angel Di Maria za kilka miesięcy skończy 33 lata, jednak w jego przypadku świetnie działa stare i oklepane powiedzenie o winie. Argentyńczyk wrócił po przymusowej banicji z Atalantą i znów dał show. Gol, dwie asysty, fantastyczna, inteligentna gra. Chciałoby się powiedzieć: “jak za dawnych lat”, ale cały sezon 2019/20 jest w jego wykonaniu imponujący. 26 spotkań Ligue 1 zakończył z łącznym dorobkiem 7 bramek i 14 asyst. W Lidze Mistrzów przyłożył obie ręce do zwycięstwa w grupie, dwukrotnie trafiając przeciwko Realowi Madryt i notując cztery (!) ostatnie, skuteczne podanie z FC Brugge. Miał też wkład w wyeliminowanie Borussii Dortmund w 1/8 finału. Teraz były piłkarz Manchesteru United po raz kolejny zagrał na najwyższym światowym poziomie. Takim, na jaki go stać.
Magik z Rosario (i to nie ten z Camp Nou) w pełnej krasie. Di Marię w sztosie po prostu chce się oglądać. Forma i chęci 32-latka mogą okazać się kluczowe w ostatecznej walce o upragnione trofeum. Jeśli Angel odpali fajerwerki, prawdopodobnie z radością odpalać je będą mogli także kibice PSG zgromadzeni na Polach Elizejskich w Paryżu.
3. Paryskie wojny: Neymar. Odrodzenie
Gdy wczoraj na łamach naszego portalu pojawił się tekst o odrodzeniu Neymara, w komentarzach mało kto zgodził się z tą tezą. Być może Brazylijczyk dalej nie osiągnął takiego pułapu, jak w barwach FC Barcelony, a dodatkowo niekoniecznie wzbudza sympatię, ale przeciwko Lipskowi jego gra mogła się podobać. A jest to i tak oszczędna ocena występu “Neya”. Gwiazdor z Ameryki Południowej, tak jak zresztą w ćwierćfinale, zakończył spotkanie bez gola, ale nikt nie powinien podważać niebywałej jakości, którą zaprezentował. Miał pecha. Dwukrotnie uderzył w słupek, w tym raz sprytnie z rzutu wolnego, a piłkę po strzale Juana Bernata dobijał już za linią bramkową.
Można się śmiać, że Neymar na co dzień zajmował się “goleniem” zespołów pokroju Toulouse, Amiens i Dijon. I to tam odbijał sobie niepowodzenia w Europie. Ale teraz nawet najwięksi krytycy brazylijskiego atakującego muszą przyznać, że dołożył nie tyle kilka cegiełek, co zbudował solidne fundamenty pod finał Ligi Mistrzów Nawet przy rozregulowanym celowniku. Okraszając to wszystko solidną dawką bajkowego futbolu.
4. “Ale to nie do mnie tak, do mnie nie”
Niczym serialowy Dario ze “Ślepnąc od świateł”, Liga Mistrzów mogłaby odpowiedzieć próbującemu awansować do finału Lipskowi: “Ale to nie do mnie tak, do mnie nie”. Nie tędy droga. Nie można uzyskać przepustki do decydującego meczu, jeśli popełnia się takie błędy w defensywie. Coś wie o tym Pep Guardiola i jego Manchester City. “Byki” na własne życzenie przewróciły się na mistrzowskim, czerwonym dywanie. Najpierw kompletnie pogubili się przy kryciu po wrzutce z rzutu wolnego. Drugi gol to zasługa Petera Gulacsiego, swoją drogą - najlepszego bramkarza Bundesligi minionego sezonu. Węgier udowodnił, że przy wyprowadzaniu piłki od tyłu łatwo wrzucić drużynę na pole minowe. Festiwal błędów zakończył Nordi Mukiele, który do momentu wywrotki i złamania linii spalonego przy golu Bernata, rozgrywał solidne zawody. Raz, dwa, trzy, żegnaj Ligo Mistrzów.
Lipsk był też mało konkretny w ataku. Odnosiło się wrażenie, że armia Nagelsmanna próbuje sforsować każdą przeszkodę, by po prostu wejść do bramki strzeżonej przez Sergio Rico. Zbyt rzadko przedstawiciele Bundesligi próbowali strzałów z dystansu, zbyt często grali wokół pola karnego, co zresztą świadczy o świetnej organizacji gry defensywnej PSG. “Bykom” zabrakło też jakościowego pressingu w ofensywie. I odpadli całkowicie zasłużenie, choć - znów trzeba to podkreślić - półfinał to dla nich duży sukces.
5. Mistrz pokonał ucznia
Dwanaście lat temu Thomas Tuchel i Julian Nagelsmann spotkali się w rezerwach Augsburga. Pierwszy z nich krok po kroku wypływał na szersze trenerskie wody. Drugi - marzył o karierze klasowego środkowego obrońcy. Plany Nagelsmanna zweryfikowała okrutna rzeczywistość, bo problemy z więzadłami krzyżowymi zmusiły go do zawieszenia butów na kołku, zanim tak naprawdę ruszył podbijać niemieckie boiska. Miał pracować dla koncernu BMW, ale pewnego razu Tuchel polecił mu udać się na obserwację jednego z najbliższych rywali. W ten sposób aktualny trener Lipska postawił pierwsze szkoleniowe kroki, które zaprowadziły go do półfinału LM.
Półfinału, w którym musiał uznać wyższość dawnego mentora. Mistrz nie dał się przechytrzyć uczniowi. PSG wyglądało lepiej taktycznie, imponowało organizacją gry w obronie, miało pomysł na to spotkanie. A Lipsk długimi chwilami wydawał się zupełnie bezjajeczny. Nagelsmann najwyraźniej uznał, że paryżan da się wyeliminować w podobny sposób jak Atletico. Nie dało się. 33-latek po meczu mógł podejść do utykającego starszego kolegi po fachu i złożyć mu zasłużone gratulacje. Moment Nagelsmanna jeszcze nadejdzie. A Tuchel może przejść do historii już za kilka dni. I przetrzeć byłemu podopiecznemu szlaki.