Amerykański sen, który może stać się koszmarem. Trudna misja Davida Beckhama
Dawny gwiazdor Manchesteru United i Realu Madryt David Beckham dopiął swego. Inter Miami - jego futbolowe dziecko, któremu poświęcił ostatnie lata - wreszcie zagra w MLS. Osiągnięcie tego celu nie było jednak spacerkiem. “Becks” napotkał na drodze sporo przeszkód hamujących jego ambitne plany.
Gdy Anglik w styczniu 2018 r. z pompą ogłosił start wielkiego projektu na Florydzie, od razu podkreśano, że Inter ma lada moment zrewolucjonizować całą Major League Soccer. Snuto ambitne plany, mówiło się o wielu znanych nazwiskach, które Anglik ma zamiar sprowadzić do budowanej od zera drużyny. Minęło dwa i pół roku, a oprócz samego Beckhama, gwiazd jednak nadal brakuje.
Galaktyczna historia
2007 rok był wyjątkowy dla piłki w Stanach Zjednoczonych. To wtedy David Beckham ogłosił, że nie zamierza przedłużać wygasającego kontraktu z Realem Madryt i podpisał pięcioletnią umowę z Los Angeles Galaxy. W umowie zapisano astronomiczne sumy, sięgające dziesiątek milionów dolarów rocznie. - Grałem w dwóch największych klubach świata, a teraz odchodzę, by rozkochać w futbolu Amerykę - mówił angielski pomocnik.
I trzeba przyznać, że Beckhamowi udało się zrobić coś wielkiego. Dwukrotnie poprowadził swoją drużynę do mistrzowskiego tytułu i, przede wszystkim, to on przetarł szlaki do MLS kolejnym gwiazdom. Kaka, Frank Lampard, Steven Gerrard, Thierry Henry, Zlatan Ibrahimović. Długo by można wymieniać, ilu znanych piłkarzy poszło w ślady “Becksa” i zdecydowało się kontynuować karierę w USA. Soccer powoli wychodził z cienia innych sportów w USA, a Anglik miał w tym istotny udział.
W kontrakcie “Becksa” było coś jeszcze. David nie tylko odnajdywał się znakomicie na boisku, ale też poza nim. Został celebrytą pełną gębą i zawsze miał “nosa” do biznesu. Przewidział wzrost popularności MLS i zastrzegł sobie, że będzie mógł w przyszłości wprowadzić do ligi własny klub. Za słowami po latach poszły czyny. Beckham zdecydował się na uruchomienie futbolowej machiny w Miami, które od 2001 roku nie miało swojego przedstawiciela w najwyższej klasie rozgrywkowej.
“Becks” Budowniczy
- Jest kilka powodów, dla których tworzymy ten klub. Przede wszystkim chodzi o miasto, że wraca tutaj piłka, ale ważne jest też dziedzictwo. Chcemy dojść do takiego momentu, że powiemy swoim dzieciom: zobaczcie co zrobiliśmy! Za 10-20 lat wejdziemy na nowy stadion i wtedy będę mógł im tłumaczyć: to tata zbudował ten obiekt i cały klub. To z pewnością byłby dla mnie moment dumy - wierzy Beckham.
Temu projektowi poświęcił naprawdę dużo czasu.. Kiedy kończył karierę w Paris Saint-Germain, już dwa dni po rozegraniu ostatniego spotkania zaczął pracować w Miami. Nie sądził jednak, że na pierwszy mecz w MLS będzie musiał czekać aż siedem lat. Problemów nie brakowało, zwłaszcza że klub nie dorobił się jeszcze własnego stadionu. Tymczasowo drużyna gra w Fort Lauderdale, ale w planach jest utworzenie olbrzymiego kompleksu Miami Freedom Park. Założenia są imponujące. Ma powstać wielkie miejsce do rekreacji, które będzie zawierać park o powierzchni 23 hektarów, centrum technologiczne, restauracje, sklepy i przede wszystkim jedenaście boisk piłkarskich oraz stadion na 26000 miejsc.
Kłopot w tym, że inwestycja rodziła wiele wątpliwości. Mieszkańcom nie podobała się aż taka ingerencja w te tereny. Ostatecznie Beckham dostał zgodę na realizację projektu, jednak zaraz pojawiła się kolejna przeszkoda. Ekologiczna. Obszar, mający niedługo zamienić się w kompleks, jest mocno zanieszczyszony. Wcześniej działała tu spalarnia miejska, a poziom obecności arszeniku przekracza teraz dopuszczalne normy. Należy wydać dodatkowe pieniądze na zrobienie porządku na tym terenie. Koszty liczone są w milardach, a całą realizację pokrywają wyłącznie prywatne fundusze. Anglikowi pomagają inni multimiliarderzy, którzy widzą przyszłe korzyści płynące z Miami Freedom Park.
Problem na problemie
To jednak nie wszystkie trudności, z jakimi musiał zmagać się Beckham. Od początku kontrowersje budzi nazwa klubu. Inter zawsze będzie kojarzył się z Mediolanem. Pomysł Anglika nie spodobał się władzom ekipy z włoskiej Lombardii, którzy tę markę chcieliby mieć tylko dla siebie. Zastrzegli oni nawet tę nazwę w amerykańskim urzędzie patentowym. Spór prawników wciąż trwa, lecz jeśli Beckham i spółka nie wykażą w racjonalny sposób, dlaczego mają rację, to mogą spotkać się z przykrymi konsekwencjami. W grę wchodzą zarówno kary finansowe, jak i konieczność zmiany szyldu.
A propos finansów. Wydawało się, że Inter Miami ma tyle pieniędzy, że łatwo podąży drogą LA Galaxy i zacznie falowo sprowadzać znane nazwiska. Kibice czekali na “bombę”, którą miało być zatrudnienie gwiazdy na stanowisku trenera. Mówiło się, że drużynę przejmie Patrick Vieira, a ostatecznie szkoleniowcem został Diego Alonso, który wcześniej głównie zyskał renomę w Meksyku. Fani poczuli się lekko rozczarowani.
Gwiazd z Europy jak nie było, tak nie ma, a najgłośniej zrobiło się przy zakontraktowaniu Rodolfo Pizarro. Zdolny środkowy pomocnik wyróżniał się w lidze meksykańskiej. Tylko tyle i aż tyle. W dodatku ten transfer może mieć przykre konsekwencje, bo działacze poprzedniego klubu Pizarro, Monterrey, złożyli skargę na Amerykanów za złamanie przepisów FIFA przy dopinaniu szczegółów transakcji. A wiemy, że zakaz transferowy dla klubu Beckhama mógłby być zabójczy, patrząc na jego mocarstwowe plany.
Falstart
1 marca tego roku Inter, po siedmiu latach przygotowań, zagrał w końcu pierwszy mecz w MLS. Niespodzianki nie było - półfinaliści minionego sezonu, Los Angeles FC, okazali się zbyt mocni. Tydzień później znów zeszli z boiska bez choćby jednego punktu. Wprawdzie w meczu z D.C. United Pizarro zdobył pierwszego, historycznego gola dla ekipy z Miami, ale w drugiej połowie rywali odwrócili losy spotkania. A zanim do tego doszło, druga bramka dla Interu została anulowana, a ich piłkarz otrzymał czerwoną kartkę. Wszędzie pod górkę.
Klub z Florydy przegrał także na re-inaugurację sezonu MLS, a właściwie, na rozpoczęcie ligowego turnieju w nowych realiach. W nocy ze środy na czwartek Inter uległ Orlando City 1:2 po trafieniu w 97. minucie. Zwycięskiego gola strzelił dla Orlando Nani. Tak, ten Nani, piłkarz o profilu, który pasowałby do wielkich transferowych planów Beckhama i spółki.
To na pewno nie jest najłatwiejszy projekt, w jaki zaangażował się David Beckham. Anglik, wyznaczający przez wiele lat trendy w piłce czy nawet w modzie, próbuje swoich sił w niełatwym piłkarskim biznesie. Problemy spotykają go na każdym kroku, ale “Becks” nie zamierza się poddawać. Jeśli będzie tak zawzięty i pracowity, jak do tej pory, to wymarzony amerykański sen może się ziścić. Trzeba jednak sporo się napracować, żeby nie przerodził się w najgorszy koszmar.